Dawno nie pisałam, bo trochę mnie dopadła bezradność i zrezygnowanie..
Jestem kolejny tydzień bez tranxenu i na jednej hydroxyzynie. Dostałam kilka razy skoku ciśnienia i dopiero wtedy pojawił się lęk, więc jestem pewna, że u mnie lęk jest reakcją na skok cisnienia, a nie skok ciśnienia na lęk... Dlatego ciągle kombinuję jednak z nadcisnieniem i chorobą, bo przy takich skokach łyknęłam lek na obniżenie ciśnienia i minęło.
Wczoraj też dostałam nagłego skoku ciśnienia, ale akurat odwiedziła mnie przyjaciółka chorująca na nerwicę. Właśnie wczoraj łyknęłam hydroksyzynę, bo nie wyrobiłam, gdyż dopadł mnie akurat właściwy głód i żarłam jak opętana.
Agniechannn, u mnie ciśnienie NIGDY nie obniżyło się w ciągu minuty, czy dwóch, a nawet pięciu po tym jak sobie powiedziałam, że to nerwica. U mnie taki stan utrzymuje się zawsze od godziny w górę. Nie mam ataków kilkuminutowych, dlatego tkwi we mnie przekonanie, że jednak jestem chora. Wszędzie podają, że ataki lęku czy paniki trwają od kilku do kilkunastu minut.. No chciałabym..
Niestety skok ciśnienia to ryzyko zawału albo udaru i to mi uświadomił lekarz.. Koszmarnie reaguję na każdą zmianę pogody i moja meteopatia przerodziła się w patologię. Moja mama powiedziała mi, że też kiedyś miała taki okres w swoim życiu, że tak strasznie reagowała, a potem jakoś trochę złagodniało..
Chodzę na terapię co tydzień w czwartek, płacę z własnej kieszeni, trafiłam na super psycholożkę mniej więcej w moim wieku, która specjalizuje się w leczeniu poznawczo- behawioralnym. Mam coś do przeczytania i teraz zaczynamy już terapię właściwą, czyli wypracowanie umiejętności radzenia sobie przy pomocy własnych myśli a nie leków w czasie takich ataków. Ja i tak nie bardzo wierzę w potęgę myślenia, ale nie mam wyjścia. Przynajmniej będę mogła powiedzieć, że chodziłam na terapię, coś zrobiłam, żeby zmienić swoje życie, ale nie udało się

Była zszokowana, że przy takich mocnych i długich atakach paniki ze skokami ciśnienia rzuciłam leki. Powiedziała, że większość ludzi nie wytrzymuje, chociaż raczej mają skoki pulsu a nie wzrost ciśnienia. Nie wiem czy to jakiś wyczyn, ale biorąc leki nie nauczę się sama reagować na ataki, bo leki zawsze przyćmią naturalne reakcje organizmu. Poza tym nie ma leków obojętnych, więc chociaż po zwykłym tranxenie czułam się lepiej, to wolę się mordować i walczyć bez leków. Przeraża mnie perspektywa ich odstawienia, więc wolę swoje piekiełko chociaż cierpię a wiem, że z lekami byłoby lepiej. Trudno. Chciałabym po prostu zasypiać naturalnie, samoistnie i spokojnie i przesypiać noc tak jak spałam po tranxenie albo kiedyś przed tymi jazdami. Tylko że to był tzw. sen chemiczny, a nie naturalny i tego nie chcę.. Chciałabym "zdrowo" reagować na różne funkcje organizmu. Nie umiem tego wyjaśnić, ale nie kręci mnie chwilowo branie leków... Bardziej kręci mnie walka.. Być może podświadomie czekam na zwycięstwo

A może się tylko łudzę, że mi się uda bez leków?

Chyba bardzo zabrnęłam już z tymi jazdami..
I generalnie jestem smutna i dobita tym wszystkim.. Często już niewiele mi się chce..