nie bardzo wiem w jakim temacie umieścić poniższe pytanie, więc ryzykuję tutaj.
otóż prawie wszystkie porady, opracowania i sposoby dotyczące 'walki' z lękiem w nerwicy dotyczą lęków irracjonalnych. małpek o zdrowiu, wariowaniu, robieniu komuś krzywdy. o natrętnych myślach i nieprzykładaniu do nich emocjonalnej wagi. oraz umiejętności odróżniania małpek od strachu przed rzeczywistymi problemami. i właśnie - generalnie nie mam już owych irracjonalnych lęków i myśli natrętnych (może to też zasługa leków które biorę niecały miesiąc), nie mam problemów z irracjonalnymi scenariuszami w głowie, doskonale ignoruję fizyczne objawy, gorszą percepcję. ale zżera mnie ogromny stres, który odczuwam myśląc o egzaminach, nauce i kilku innych mniejszych/większych a realnych problemach. kiedy sobie chilluję jestem w świetnym nastroju, kiedy zaś muszę wracać do obowiązków, stres podbija jak szalony. ok - przed egzaminami stresowałem się zawsze (niekiedy wręcz 'panicznie'), ale w połączeniu z obecną nadwrażliwością (która nie mija od ręki wraz z uspokojeniem się ogólnych lęków, potrzebując czasu na regenerację), jest to problematyczne, bo zamiast stawiać czoła koniecznym czynnościom (nauka, pisanie pracy na zaliczenie), wycofuję się. co więcej, to chyba znacznie opóźnia odburzanie. czyż nie? więc tak: wiadomo jak radzić sobie z irracjonalnym lękiem, ale co z ogromnymi stresorami natury realnej? kiedy wiemy, że jest się czym stresować i tłumaczenie w stylu - 'to tylko twoja wyobraźnia tworzy sztuczki i iluzje' trafia kulą w płot z wiadomych względów?
ok, moje małe zwycięstwo w grubym kretynizmie - bojąc się egzaminów i konsekwencji ich niezaliczenia (łącząc kierunek prawo z bardzo słabą koncentracją...), czyli wymiernego problemu, zacząłem odsuwać konfrontację, czyli naukę (jak często z resztą robiłem będąc niezaburzonym, jak robi większość 'normalnych' osób) i w pewnym momencie pojawił się irracjonalny lęk związany nie tylko z nauką, ale z samą książką (!). myśl o tej konkretnej książce - i już mi słabo. trzy dni się zbierałem, żeby się przełamać! lęk przed KSIĄŻKĄ! kretynizm poza skalą

wczoraj do niej usiadłem (ufff) i okazało się, że książka sama w sobie straszna nie jest

co nie zmienia faktu, że moje właściwości intelektualne są bardzo słabe i stres przed egzaminami, a w konsekwencji niezaliczeniem roku wcale nie jest irracjonalny.
codziennie rano budzę się w podłym nastroju i dopiero racjonalizując sobie obawy zaczynam czuć się coraz lepiej, aż do stanu normalności. wciąż jednak konieczna jest codzienna budowa, racjonalizacja, nie dzieje się to z automatu. czyli umiejętność codziennego (choć nieco czasochłonnego) dochodzenia do bardzo stabilnej 'normalności' emocjonalnej na cały dzień (po każdym śnie od nowa), co patrząc z perspektywy 'pół pełnej szklanki' jest dużym progresem, i z czego strasznie się cieszę - no bo to w końcu umiejętność swobodnej kontroli emocji na odcinku jednego dnia. a skoro jednego dnia - to całymi ciągami dni kolejnych.
znów się rozpisałem. wracając do pytania - jak w stanie nerwicowego przewrażliwienia poradzić sobie ze strachem (i myślami) przed w gruncie rzeczy jak najbardziej realnymi 'zagrożeniami'? czy macie jakieś rady?