Objawy derealizacji właściwie zaczęły mi się wtedy gdy miałam 5 lat,idąc z rodzicami przez ulicę nagle naszły mnie frapujące pytania typu:" Dlaczego ja to ja,dlaczego idę,po co to wszystko robię itp" domyślam się,że dla niektórych może się to wydać nieco dziwne,że tak wcześnie mi się to zaczęło.
Dlatego,że byłam małym dzieckiem nie zdawałam sobie sprawy z wagi tych dziwnych myśli,nie za dużo wtedy rozumiałam.
Na jakiś czas takie myśli mi ustąpiły. Będąc dzieckiem,zawsze byłam pełna życia i radosna. Było tak do czasu kiedy nie zaczęłam chodzić do szkoły. Rówieśnicy zawsze okropnie mi dokuczali przez to,że miałam wadę wymowy. Miałam również okropną wychowawczynię,która faworyzowała lepszych a tępiła słabszych,co było dla mnie bardzo bolesne i dotkliwe. Codziennie po szkole gdy wracałam do domu zapłakiwałam się,nie chciałam chodzić do szkoły,bałam się mojej wychowawczyni i właśnie wtedy zaczęły mi się stany lekowe. Na samą myśl o pójściu do szkoły robiło mi się słabo,nie potrafiłam usiedzieć w ławce z świadomością,że nauczyciel zaraz wywoła mnie do tablicy,potrafiłam dostać napadu histerii przy całej klasie,kompletnie tego nie kontrolowałam,najpierw cała się trzęsłam,w uszach słyszałam tylko szum,w gardle czułam tak jakby taką gulę,nogi miałam jak z waty, serce okropnie mi łomotało,czasem nawet twarz mi drętwiała, po czym zaczynałam okropnie płakać,sama nie wiem dlaczego tak reagowałam.
Jeszcze za czasów pierwszych lat podstawówki, kiedy np pani kazała mi przeczytać jakiś fragment tekstu,od razu robiło mi się słabo,pomimo,że starałam się rozluźnić i normalnie to przeczytać to nie potrafiłam,dukałam jąkałam się,myslę,że bardzo duży wpływ na to miała ta moja nauczycielka,przy niej wariowałam,strasznie się stresowałam.
Oczywiście te moje lęki odbiły się na moim zdrowiu,choroba stawów.
Będąc małym dzieckiem nie mam pojęcia dlaczego miałam różne natręctwa typu:pochrząkiwanie,czułam cały czas takie ściskanie w gardle,jakbym połknęła jakąś piłeczkę,żebra mnie uwierały,np jak leżałam czułam się tak jakby wżynały mi się w Skurę i wiele innych takich...
W wieku 12 lat powrócił stan derealizacji,będąc na wakacjach po zabawie na plaży w upalny dzień,wieczorem poszłam na spacer,przechadzając się po Bułgarskich uliczkach nagle poczułam się oszołomiona,tak jakby wytrącona z życia,nie wiedziałam gdzie jestem,nie rozpoznawałam rodziców,bardzo się wtedy przestraszyłam,nie miałam pojęcia co mi jest,pomyślałam,że to może być początek jakieś choroby więc opowiedziałam o tym mamie,ona oczywiście pomyślałam,ze przesadzam i koloryzuję... Postanowiłam zapomnieć o całym zajściu tej sytuacji i żyć dalej. Niestety,potem regularnie prawie co dzień miałam tan głupi stan,wtedy najczęściej próbowałam o tym nie myśleć,udawałam,że nic się nie dzieje,bagatelizowałam to...
Czasem np jak występowałam na jakieś akademii mówiąc swoją kwestie,słysząc swój głos czułam się tak jakby on nie było mój,bardzo dziwne uczucie.
Wtedy to jeszcze nie było na tyle silne żeby mi to utrudniało życie,ale stan mój się pogorszył w wieku 13 lat kiedy ktoś z mojej rodziny zmarł. Wtedy to już w ogóle nie potrafiłam się odnaleźć w tej sytuacji, Stałam się apatyczna,pozbawiona radości życia,nic nie miało dla mnie sensu,nauczyciele w szkole zaczęli się interesować mną przez to,że jestem okropnie smutna. Rozmowa z panią pedagog nic nie dała,mówiłam,że wszystko jest okey,tylko trochę dobiła mnie ta śmierć członka rodziny,ale się ogarnę i jakoś się z tym uporam...Bynajmniej mi się zdawało,że tak będzie...
Leki się pogłębiały,nie potrafiłam już normalnie funkcjonować,nie mogłam jeść,spać... Kiedy nie miałam powodów do tego żeby się bać i tak odczuwałam leki,wtedy to już nawet nie wiedziałam przed czy odczuwam te lęki, po prostu się bałam. Lek przed nieznanym,przed tym co mnie czeka, lęk przed tym,że nie podołam,że nie dam rady...
Wszystko widziałam w czarnych barwach,wszystko od razy skreślałam uważając,że co bym nie zrobiła to i tak zakończy się niepowodzeniem.
Ostatnio bardzo łatwo jest mnie wyprowadzić z równowagi wtedy zaczynam się dusić,tak jakby hiperwentylacja, cała się trzęsę...
Przed snem mam okropnie trapiące myśli,potrafię przeleżeć całą noc i myśleć o tym wszystkim. Wiem,że myślenie o tym wszystkim nie ma sensu,że to tylko i wyłącznie ode mnie zależy,czy to wszystko się skończy. Chciałabym żeby ktoś mi pomógł,powiedział co mam robić,wiem,że ten najgorszy okres chyba mam już za sobą,ale wiem,też,że samo mi to nie przejdzie,nie byłam z tym problemem u specjalisty,zniechęcają mnie do tego myśli,że psycholog nic mi nie da,że on tylko ze mną porozmawia i nic więcej...
Szukałam różnych sposobów dzięki którym się uporam z tym problemem,a mianowicie znalazłam sobie zajęcie,zaczęłam pisać wiersze i opowiadania,pokochałam poezję,dzięki tej chorobie jestem wstanie zrozumieć o wiele więcej niż zwykły przeciętny człowiek to chyba jedyny plus jaki widzę w tym wszystkim...
Ehh,liczę na wyrozumiałość i na to,że udzielicie mi jakiś rozsądnych rad.
Z góry dziękuję
