Witam Was serdecznie

Mam na imię Agnieszka. Moja historia zaczyna się typowo, najpierw kłótnie z rodzicami, później toksyczne związki. Zakończyłam 2 lata temu związek, znalazł sobie inną, nie mogłam tego znieść (typowo kobiece

) ... nie było dnia bym o nim nie myślała, cierpiałam strasznie. Poznałam innego, wydawało mi się że to ten jedyny, a po czasie dopiero zrozumiałam że tak naprawdę chciałam się wyleczyć nim z poprzedniego związku. Zaszłam w ciążę, chłopak okazał się być bardzo dziecinny, ciągle piwka z kolegami, zostawiłam go dla świętego spokoju. Wszyscy mi truli że mam z nim być, że ojciec dziecka itp, ale ja tak naprawdę nic do niego nie czułam... pojawiały się kolejne presje, kolejne kłótnie, namowy na aborcje, nieprzespane noce. w Końcu zdecydowałam że urodzę i wiosną przyszła na świat moja córka. Nie czułam wielkiej miłości jak to wszędzie opisywali, miało być pięknie... W szpitalu przy podpisywaniu papierów, że zabieram dziecko do domu popłakałam się, nie chciałam jej, nie chciałam niczego. Wróciłam do domu, tydzień było nawet ok, później znowu mi odbiło że na co mi dziecko itp. Gdy się pierwszy raz do mnie uśmiechnęła, zaczęło mi się poprawiać, zaakceptowałam ją, pokochałam. Trzeba było załatwiać sprawy z chrzcinami, rozprawą o uznanie ojcostwa (tatuś się migał) i inne urzędowe sprawy. Któregoś dnia poszłam z mamą i córką do supermarketu , gdy wybierałam towar poczułam straszne odrealnienie, uczucie zapadania, echo itp, zrobiło mi się gorąco, chciałam natychmiast z tamtąd wyjść (krzyczałam do mamy, mama zbieramy się muszę siku, nie wytrzymam

). (Wcześniej też miałam takie napady odrealnienia i dziwnego uczucia - tłumaczyłam sobie, że to spadł cukier albo anemia po porodzie, przechodziło od razu) No i biegusiem do domu, szybko dziecko uśpić i...INTERNET . Pierwsze hasło które wpisałam w wujka google : "boje się że zemdleję". No i wujek miał odpowiedź : nerwica. Czytam, i czytam. Ale jak to...nerwica? Co to jest? Objawy niby się zgadzają, ale skąd ten stresor? Przecież ja się nie denerwuję... No i trafiłam ktregoś dnia na stronę G.Szaffera, przeczytałam jego historię i popłakałam się, dobrze że byłam sama w domu, bo majaczyłam do córki: mama nie umrze, to tylko nerwica!

Humor się poprawił, ataki znikały na kilka dni i wracały znowu na kilka. Było lepiej, raz gorzej. Rozprawę przeszłam bez tstresu. Jedynie co na chrzcie przy kościele pełnym ludźmi szybko podałam córkę Chrzestnej z szeptem: "trzymaj bo czuje że zemdleje, nie chce jej zrobić krzywdy". Straszne uczucie. Później pierwsze zajęcia w szkole Pierwsza ławka przy drzwiach, na wdechu, pełno gum w kieszeniach, derealzacja, zapadanie w krzesło, myśli w stylu: a może ja jestem w domu/śpię a to mi się wszystko wyobraża?. Trafiłam później tutaj, chłonęłam wiedzę godzinami. Podejmowałam kolejne próby, ale dopiero miesiąc temu (nerwica moja trwa rok) przejrzałam nagrania i zrozumiałam istotę akceptacji, poddania się itp. Nie walczyłam nigdy z tym lękiem, ale nie wiedziałam skąd on się bierze i troszkę czasami się go obawiałam. Poznałam fajnego faceta który mnie wspiera, sam do końca tego nie rozumie, ale czasem z uśmiechem powie: "idź do sklepu, jak zemdlejesz to kupię Ci BMW

" . Na dzień dzisiejszy poziom napięcia spadł do poziomu akceptowalnego, chociaż jeszcze nie raz trzęsą mi się ręce jak gdzieś coś podpisuje, albo w kolejce czekając mam myśli żeby wyjść, ale w porównaniu sprzed roku... bez porównań

Przepraszam za tak długi wpis, ale musiałam to z siebie wyrzucić:)