nierealna92 pisze:schanis22 Pół roku już się męczę. Na początku próbowałam z tym walczyć. Żyłam ''normalnie''. Chodziłam do pracy, na zakupy, spotykałam się ze znajomymi. Sportu też próbowałam. Ale stan się coraz bardziej pogłębiał, dochodziły nowe objawy a stare się nasilały. Aż pewnego dnia zasłabłam w pracy i wtedy dopiero zrobiła się masakra. Przez ponad dwa tygodnie w ogóle nie wstawałam z łóżka. W ośrodku dostałam kroplówki ale bez żadnej poprawy. Moje wyniki wprawdzie odbiegały od normy, ale lekarz rodzinny stwierdził, że tragedii nie ma i właściwie nie wie czym jest to spowodowane. Pytałam , czy to może być na tle nerwicowym, ale stwierdził, że na pewno nerwy nie mogłyby aż tak osłabić mojego organizmu. Jutro mam wyniki tomografii, obawiam się , że to może być nowotwór, bo co innego może tak piekielnie mnie męczyć.
jaktoktojakja no właśnie czuję , że już nie dam rady. Bo gdybym choć przez chwilę czuła się normalnie, to miałabym jakąś iskierkę nadziei, a tak to trochę jak walka z wiatrakami. Przez pół roku nie było dnia, żebym czuła się sobą. Choć czasem mówię sobie :jutro obudzisz się z dobrym nastawieniem, pokonasz to cholerstwo -ale nie ta suka cały czas ze mną wygrywa. Dd i uczucie zwariowania towarzyszą mi przez 24h. Kładę się spać i budzę się z w matriksie. I np. próbuję sobie wytłumaczyć to, że moja noga to faktycznie moja noga , nie jest doczepiona ani nic. No i gdy już sobie to na chwilę wmówię dostaje takiego znieczulenia całego ciała - że nie czuję nic , nawet głowy. Mogę się dotykać i mam wrażenie , że dotykam powietrza. Jakbym była tylko oczami - to mnie przeraża. I nie pomagają mi tłumaczenia, że to tylko depersonalizacja. Otwieram oczy i widzę krzywe ściany, które chcą mnie przygnieść. Patrzę na przedmioty, które prawdopodobnie widziałam milion razy i boję się ich. Boję się spać ze swoim facetem, bo nie wiem czy on jest prawdziwy i wydaję mi się obcy. Nie chcę, żeby mnie dotykał,bo nie czuję swojego ciała- unikam spotkań. Najgorsze jest to uczucie zwariowania, taki chaos w głowie , którego nie da się opisać. Pójdę do psychiatry i co ? Nafaszeruje mnie psychotropami, których i tak nie połknę - bo wraz z nerwicą przyszła do mnie fobia tabletkowa- nie dam rady niczego połknąć- próbuje i tabletka wraca. Pozatym nawet nie byłabym w stanie wytłumaczyć mu tego, co dzieje się w mojej głowie , jedynie co pewnie bym powiedziala to : Dzień dobry, zwariowałam.
Masz rację , obawiam się trochę opinii innych, bo w takim małym miasteczku zaraz by się rozniosło, że jestem wariatką. A na pewno każdy psychiatra zamknąłby mnie w pokoju bez klamek, gdyby mnie tylko zobaczył. Z dwojga złego lepiej chyba umrzeć niż wylądować w psychiatryku. Wiem, że jak trafiłabym do psychiatryka pewnie straciłabym wszystkich. A ja nie chcę być sama, chyba nie ma nic gorszego niż samotność.
Zaczęłam słuchać nagrań , nawet robiłam notatki - ale na mnie już chyba nic nie zadziała.
Halina bieganie w tym momencie nie wchodzi w grę. Fizycznie nie dam rady. Wyzwaniem jest dla mnie przejście z pokoju do kuchni przez zawroty głowy i słabość. POZA tym nie widzę sensu wykonywania żadnej czynności- nawet jedzenia. Bo skoro nie wiem czy żyje to po co mam to robić? Wszystko stało mi się obojętne. Nie nawidzę momentu przebudzenia. Miałam tyle planów, marzeń i wszystko wyparowało przez ten stan w którym się znajduje. Stara ja już nigdy nie wróci, ja już nie mam o co walczyć, bo mnie nie ma. Nie czuję siebie. Nie czuję swoich myśli. Nie mam już świadomości. Cały czas poczucie silnej dezorientacji i zwariowania. Nie wiem, czy coś mi się przyśniło, czy faktycznie wydarzyło. Wszyscy wokół obcy. Piekło. Jak można to zaakceptować i z tym żyć? Ja nie umiem. Fajnie, że jesteście tak silni , ja nie potrafię. Przegrałam. Game over. W realnym świecie nie znam nikogo kto by przeżywał coś takiego jak ja. Nawet teraz , pisząc tego posta wydaje mi się , że WAS wszystkich tu nie ma, że wymyśliłam sobie to forum.
Victor z pewnością masz rację, ale jestem chyba zbyt ciężkim przypadkiem , aby to pojąć albo po prostu już jestem tak głupia, no przecież to coś cały czas żżera mi mózg.
Ale jednak nadal umiesz napisać składnego posta i opisać swoje zmagania

Więc jak widzisz to zżeranie mózgu jest tylko iluzją.
Nierealna poczytuję Twoje posty bo wiem jak cierpisz, szczególnie, że znam wszystkie objawy jakie opisujesz. W zasadzie nie napisałaś ani jednego objawu jakiego bym nie znał i wszystko to jest związane ze stanami lęku a także z depersonalizacją, nawet myśli, ze forum jest wymyślone, bądź znieczulenie nogi, głowy, skóry i myśli czyja to ręka.
Naprawdę te objawy i myśli nie są jakoś wybitnie wyjątkowe.
U Ciebie jest problemem to, że jakby nie oświeciło Cie (przynajmniej na razie), że tu kluczem nie jest nic innego jak to aby inaczej te objawy i zaburzenie a także samą siebie zacząć (w tym zaburzonym okresie) traktować.
Jeszcze Cię nie oświeciło ale szansa nadal istnieje.
Twoim kłopotem są takie sprawy:
do tej pory nie dokończyłaś badań i nie byłaś (jak rozumiem) u psychiatry, który by stwierdził Ci lęki nerwicowe. Swoją drogą grubo wątpię aby ktokolwiek wysłał Cię na siłę do szpitala.
Przez to wszystko wątpliwości nadal są zbyt silne a przede wszystkim komplet badań trzeba zrobić koniecznie.
Do tego troszkę za mało ufasz temu co czytasz oraz innym, którzy też tak cierpieli i cierpią.
Masz bardzo błędne przekonanie o byciu silnym i słabym, a także bardzo źle o sobie myślisz w kontekście tego, że spotkało Cię w ogóle takie zaburzenie.
Takie stanowisko bardzo paraliżuje jakąkolwiek poprawę.
Mylisz "zajmowanie się życiem" bez akceptacji zaburzenia a życiem z zaburzeniem na DRUGIM PLANIE z jego akceptacją, to są dwie różne rzeczy.
Nieprawidłowo traktujesz swoje objawy i myśli, zapewniam Cię, że mimo takiego stanu i zmniejszenia poczucia inteligencji, rozumu, swobodnego myślenia, możesz zrozumieć jak działa zaburzenie. Tylko trzeba się na to otworzyć.
Mówisz gameover podczas gdy nadal nie zrobiłaś wszystkiego co możesz, a siłę do tego tak naprawdę masz, jest ona pożytkowana na zaburzenie ale nadal istnieje.
Dlaczego nie chodzisz na terapię?
Dlaczego nie spróbujesz na początku leków?
Masz zły także do nich stosunek, początkowo leczenie nie musi wcale oznaczać "nafaszerowania prochami". Nie do końca wcale to w tym chodzi.
Po prostu kiedy masz tak widocznie zły stosunek do siebie (z zaburzeniem), do zaburzenia to Twoje ewentualne wysiłki spalają na panewce, bowiem nie jest zbudowana podstawa.
Do tego jest tu widoczny strach, ze rodzina Cie widzi w takim stanie. Co bardzo pogarsza samopoczucie.
A w takich sytuacjach można wspomóc się początkowo lekami, choćby po to aby zobaczyć, że jednak poprawa jest możliwa. Do tego jeśli dosłownie zamknęłaś się " w łożku" z objawami, leki mogą być pomocne. Bo inne sposoby, rady, porady czy nawet terapia nie będą miały swej mocy kiedy non stop czasu myślisz o swoim stanie.
Czy u Ciebie w domu jest wszystko okey? Sprawy z rodziną itd? Czy przed zaburzeniem wszystko grało?
Pytam bowiem takie zatapianie się w zaburzeniu i dość mocne odwracanie się od pomocy, może świadczyć o jakiś sprawach, których chce się uniknąć a w zamian tego zajmować zaburzeniem (to podświadome mechanizmy).
-- wtorek, 9 sierpnia 2016, 17:59 --
jacobsen pisze:
Victor, nie to nie tak. Dopóki leżę jest ok, nawet myśląc o tym, że za moment musze wstać. Dopiero rzeczywisty ruch prowokuje kaszel i duszności. Miałam rtg klatki, spirometrię i testy alergiczne oraz gastroskopie. RTG bez zmian, spirometria wg alergologa nie wskazuje na astmę. W testach wyszła alergia na zboża, ale lekarz twierdzi, że to nie od tego. Uważa, ze mam refluks.. No, ale refluks i takie duszności? Wątpię.
A na gastroskopii wyszedł refluks? Zresztą on zwykle jest powiązany ze stresami.
Osobiście wątpię aby przy tak licznych badaniach jakie miałaś przeoczono prawidłowa przyczynę duszności, szczególne, że akurat przy dusznościach jest to dość ograniczona liczba możliwości.
Zastanawiam się na ile już od samego rana skupiasz się na tym oddechu i czy Ty może nie oddychasz za dużo, co prowadzi do poczucia duszenia się przy ruchu.