30 lipca 2014, o 11:30
Victor, piszesz że w stym stanie DA się pracować, DA się podejmować decyzje.
Nie wiem jak to zrobiłeś, naprawdę nie wiem. Nie wiem też jak inni to zrobili, jak udawało im się uczyć, studiować...
Całe swoje dorosłe życie pracowałam, równocześnie też studiując. (O paradoksie)
A teraz jak zrobić cokolwiek z takim umysłem, gdy:
- mam tak dalece posuniętą NIEPAMIĘC, nie tylko mojej wiedzy, wydarzeń z życia tych dużych i małych, tego że nie pamiętam topografii własnego rodzinnego miasta, ulic Warszawy, którymi przez naście lat dojeżdzałam do pracy, nie pamiętam np. filmów które były kiedyś moimi ulubionymi, nie jestem często w stanie przypomnieć sobie najróżniejszych informacji, bez względu na temat, wyrazów, osób mi znanych !!!!
wciąż nie zapamiętuję przeczytanego tekstu , a moje czytanie wygląda tak, że dochodzę często do 3 wyrazu w zdaniu i już nie pamiętam tych dwóch poprzednich ...
a to nie wszystko, bo ja ledwo to co czytam „rozumiem”, ogarniam, przetwarzam. Nie wiem jak to lepiej opisać. Wszystko, każde słowo jest pozbawione odbioru, jest martwe, „nie czuję go”.
- jakieś instrukcje czegoś, koleżanka która pracuje w ZUS-sie tłumaczy mi np. czy można pracować gdy ma się tak jak ja, przyznaną częściową rentę ( a to są jakieś przepisy ?, po co mi przpisy? -to tworzy mój umysł, ona mi tłumaczay, a ja LEDWO to rozumiem i zapamiętuję, no i kończy się tak, ŻE ZACZYNAM RYCZEĆ, bo W MOJEJ GŁOWIE ZASZŁY CHYBA JAKIEŚ GORSZE, TRWAŁE ZMIANY, skoro UMYSŁ TAK nie PRACUJE.
dlatego nie czytam w zasadzie niczego, ani magazynów które lubiłam ze względu na ciekawe psychologiczno-filozoficzno-społeczne felietony np. „Zwierciadła”, magazynu „Weranda Country”, „Country Living”, „Mój piękny ogród”, górskiego magazynu „Nad poziomem morza”, nie czytam też książek, bo jak? Każdy tekst martwym, każde zdjęcie martwym, t ekst o przyjaźni ? O lojalności ? Ja już w zasadzie nie pamiętam czym one są.
Tekst o poszukiwaniu siebie, swojej drogi, zrobić to co nam podpowiada nasz umysł, nasze pragnienia, potrzeby ? PRZECIEŻ JA NIE WIEM KIM JESTEM, NIE MAM ŻADNYCH UCZUĆ, ODCZUĆ, POTRZEB, REFLEKSJI, WŁASNEGO ZDANIA NA COKOLWIEK, NIE WIEM JUŻ CO JEST SŁUSZNE, CO JEST PRAWDĄ, CO JEST DOBREM NIE ISTNIEJĘ JAKO CZŁOWIEK , NIE ISTNIEJĘ JAKO JA – KLARA. NIE MA WE MNIE UŚMIECHU, NIE MA ZE MNĄ ROZMOWY, JESTEM NIE WIEM KIM, JAKIMŚ WYNATURZONYM STWOREM, MÓJ MÓZG WYŁĄCZYŁ ZBYT WIELE
- WYOBRAŻNIA też nie pracuje, np. chcę zrobić domowe zestawienie rachunków w Excelu i moja głowa nie daje żadnego pomysłu/wyobrażenia (nie tworzy się nic) jak mam to zrobić. Siedzę martwa, chce mi się tylko mechanicznie wyć albo krzyczeć, że ja już NIE MAM SIŁY NA TAKIE DALSZE „ŻYCIE”,
a praca na samym komputerze ? Ledwo wszystko pamiętam, patrzę w ekran, to co na nim się aktualnie znajduje, mózg LEDWO przetwarza, przypomina sobie CO TO W OGÓLE JEST, a wszystko jest dziwne, obce itd. Jedyne czego o dziwo nie zapomniałam, to bezwzrokowego pisania na klawiaturze, to robię w takim samym tempie...
Jak więc chociażby przez to zacząć nową pracę, gdzie musisz ZAPAMIĘTAĆ nowe obowiązki,a jest ich zazwycza dużo, NAUCZYĆ SIĘ nowych rzeczy,
zapamiętać ludzi, rozkład pomieszczenia. O PARADOKSIE.
- KONTAKT Z LUDŹMI, normalna z nimi rozmowa, odpowiadać chociażby na zadawane pytania ?
To jest dopiero dramat, piekło i MORDĘGA wręcz nie do wytrzymania.
Dla mnie, kontakt z najbliższymi, to że są obcy tak jak inni, to że nie CZUJĘ do nich TĘSKNOTY, to że nie czuję o nich TROSKI, (moje serce jest MARTWE, NIEWZRUSZONE NICZYM, JESTEM MONSTUM, PSYCHICZNIE CHYBA JUŻ CHORA), to że ich opowiadanie do mnie czegokolwiek, jakiś wydarzeń które ich np. zdenerwowały, UCIESZYŁY, opowiadanie o sprawach rodzinnych – nic mnie to nie obchodzi, bo nie ma we mnie niczego, żadnej reakcji, czucia, emocji i LEDWO ROZUMIEM to co do mnie mówią.
Nie potrafię o nic zapytać, podyskutować, czy coś jest słuszne, podyskutować np. o jakimś filmie, muzyce – bo nie mam żadnych myśli, WYŁĄCZONE. WIĘC NIE CHCĘ Z NIMI, Z NIKIM ROZMAWIAĆ, BO TAK POTWORNIE SIĘ WTEDY MĘCZĘ, i mówię do nich wkoło o tym swoim cierpieniu, że już nie mam siły dalej, no i znowu ryczę do słychawki (nie mówiąc o stałych patologicznych myślach). Nie ma we mnie ciepłych słów, one automatycznie, które mogłabym im powiedzieć, a jak ich obejmuję, to NIECZUCIE+patologiczne myśli = NIE CHCĘ NIKOGO widzieć, obejmować, witać się, rozmawiać.
I TA WSZECHOBECNA OBCOŚĆ WSZYSTKIEGO, nie rozpoznaję żadnego miejsca. Ta OBCOŚĆ WŁASNEGO DOMU, brak ODPOCZYNKU, jakiejkolwiek namiastki, okruszka spokoju, bezpieczeństwa, przyjemności (jedzenie także nie daje żadnych doznań).
Victor, gdzie tu jest więc możliwość podjęcia życiowych decyzji ?
Gdy już nic o sobie nie wiesz,gdy już nie wiesz NICZEGO, nie wiesz kim jesteś, żadnego podszeptu od twojej duszy, gdzie ledwo siebie samego pamietasz, ledwo pamiętasz już to wszystko co do tego doprowadziło, ledwo pamiętasz swoje życie i emocje/uczucia które jemu przez lata towarzyszyły.
A najważniejsze, jak się z samą sobą nie MĘCZYĆ, jak uwierzyć, że to nie jest faktycznie trwała jakaś nie wiadomo jaka choroba UMYSŁOWA, PSYCHICZNA, że to faktycznie ma szansę ustąpić ? No bo jak TAK DALECE POSUNIĘTE ZMIANY UMYSŁU, JEGO PRACY mają szansę wrócić do normalności ? U mnie to za daleko chyba poszło.
A tu kolejny słoneczny letni dzień, którego nie czuję, patrzę w lustro i widzę smutną, zapłakaną twarz twarz, która nie wiem czy wygląda jeszcze na twarz normalnego człowieka, czy już raczej kogoś psychicznie chorego...
i ten stan w głowie, przerażający niepokój, nieodnajdywanie się w domu, NIGDZIE, JAZDA NA ROWERZE JEST MĘCZARNIĄ, w obcym, odrealnionym lesie i z tą głową. Stan, którego tak na dobrą sprawę nie jestem w stanie w całości opisać, jakim jest psychicznym / umysłowyn piekłem.
Dlaczego ja nie straciłam całkiem tej cholernej świadomości ? Boję się, że znowu wyląduję w szpitalu, boję się, że ja już nie myślę racjonalnie, logicznie, boję się czy to co tu piszę, to jest prawdą, czy to są moje słowa, czy już jestem jakimś zafałszowanym bardzo chorym, męczącym się człowiekiem. Przerażające jest to wszystko.