szybki_g pisze:...i zycie znowu nabralo tepa, praca czesto od 5 do polnocy , czasami 2 dni non stop , snu jak na lekarstwo , czasami jeden posilek dziennie i 3 paczki fajek , tabletki (seroxat20) postanowilem odstawic za zgoda lekaza , ale srednio mi to szlo , czasami kilka piwek... az do wczoraj... jade przez las, wieczor ciemno, i nale mysl i jak grom z nieba... ogromne uczucie goraca , pot , strach , pomocy !! udalo mi sie uspokoic , wrocilem do domu , polozylem sie rano pobodka , zaczynam sie dusic... nie dalem sie temu atak byl ogromny , ciagla obawa ze moze jestem powaznie chory , ze nikt mi nie pomoze.... od rana towarzyszy mi ogromny lęk , pewnie przed tym ze to wroci.... powiedzcie do dalej pownienem zrobic...?? sam juz nie wiem ,... kolejny raz ten sam koszmar
Sam popatrz na to co napisales - Twoje zycie pedzilo, spojrz na to ile papierosow dziennie palisz - to za duzo, brak snu, gorsze samopoczucie i wszystko jasne - wkoncu organizm byl "zmeczony" zbuntowal sie i pokazal, ze moze znowu Ci dowalic poprzez wlasnie nerwice z ktora sobie wczesniej poradziles. Pamietaj, ze JUZ walczyles z tym i wiesz, ze to TYLKO nerwica i mozna z nia WYGRAC dlatego nie boj sie, nie musi to byc kolejny raz i nie musi to byc koszmarem - przypomnij sobie jak bylo wczesniej i ze to Ci krzywdy nie zrobilo i nigdy nie zrobi.... to znowu wyobraznia, lek, strach....
U mnie teraz znow jest podobnie, ale tez dlatego, ze wydarzylo sie kilka dni temu cos strasznego....

Wrocilam do Polski i zaczelam stawac na nogi powalajac nerwice na kolana! Zaczelam czerpac radosc z zycia, poprawilo sie samopoczucie, uspokoilam sie, wyciszylam, zaczelam wiecej jesc majac coraz to mniejsze problemy z wymiotowaniem, zaczelam planowac, spotykac sie i bylo cudownie, ale po dwoch tyg. z dnia na dzien musialam wrocic do Dublina - pewna niedokonczona sprawa mnie tu sprowadzila spowrotem eh... Chcialam to jak najszybciej zalatwic i wracac - bylo ok. Do pewnego momentu. Siostra ostatnio zle sie czula, caly czas bolal ja zoladek, myslalysmy, ze to zatrucie jakies i chcialysmy isc do lekarza, ale czasami sie poprawialo i sie odwlekalo. Ostatnio jednak siostra zrobila sie blada jak sciana i zle poczula... Od razu wezwalismy karetke, do szpitala. Najpierw badania, kroplowka, holter i znieczulenie na bol. Lekko sie poprawilo, ale musiala zostac na noc. Wrocilismy do domu, o 4:00 nad ranem dzwonili ze szpitala i mowia, ze siostra stracila duzo krwi, ze sledziona jest uszkodzona i sie zalewa od srodka... musi byc operowana jak najszybciej... myslalam, ze padne... biegiem do szpitala - nigdy nie zapomne tego widoku jak siostra siedzi na lozku, obok Niej pelno lekarzy, wciskali jej rurke w gardlo, wymiotowala, blada, mokra, trzesla sie i takimi pustymi, zmeczonymi oczami na mnie patrzala.... przewiezli ja na blok - to byly 2 najgorsze godziny w moim zyciu. Lekarz od razu powiedzial, ze to ciezka opercja bo trzeba zatrzymac krew, a stracila jej sporo i gdyby jeszcze troche sie zwlekalo to........ Bogu dzieki, ze wszystko sie tak skonczylo - operacja sie udala. Siostra wybudzila sie z narkozy. Ma wspaniala opieke, lekarzy, pielegniarki. Oczywiscie ja ze zmeczenia, bez jedzenia jak ja zobaczylam to odlecialam... zemdlalam i lezalam obok siostry przez chwile zanim do siebie nie doszlam

Teraz juz jest o wiele lepiej. Zaczyna pic, jesc, chodzic o wlasnych silach, rana sie goi, posciagali jej juz te igly i kable bo sporo tego miala i naprawde szybko dochodzi do siebie, troche popuchnieta jeszcze jest od antybiotykow itd, ale mnie to w glowie zostalo i non stop slabo mi jest... nie mam sily w rekach, w nogach, ciagle jakas taka blada sie czuje i ten strach, ze znowu zaslabne... zaczelo mi znow po glowie chodzic, ze to moze jakis rak, ze ja tez powinnam wkoncu zrobic ta powtorke badan.... juz nawet to serce niedokucza tylko to wrazenie slabosci i ze zaraz padne....
Ech... cale szczescie, ze nic jej nie jest.... umieralam ze strachu... jestem wyczerpana....
Karuzela zycia kreci sie. Bezustannie nabierajac coraz wiekszego pedu. Pijany Karuzelowy, zatacza kregi w sobie tylko znanym kierunku, nie panujac juz nad zaczarowanym mechanizmem. Trzymajmy sie mocno lancucha losu, by przypadkiem nie wypasc w biegu.