Słuchajcie, mam dylemat odnośnie mojej terapii psychodynamicznej. Mam wrażenie, że ona trzyma mnie w jakimś klinczu... wiem że z niektórymi dzielę się swoimi obawami na Pw, ale może ktoś jeszcze rzuci na to okiem.
Otóż gdy zaczęłam odburzać się wg Divovica to zaczęło być coraz lepiej. W końcu zwierzyłam się o tym terapeutce. Ona natomiast stwierdziła, że to niemożliwe, że tak szybko poczułam poprawę... to było jakieś 2-3 miesiące jak zaczęłam się odburzać. No nic, kontynuowałam nadal terapię I odburzałam się wg forum. Przeżyłam nie tak dawno temu duży kryzys, który opisałam w pierwszym poście, podczas którego dałam lękowi być w największej chyba formie, dałam wleźć atakowi paniki na głowę dosłownie I po tym jak to minęło to pierwszy raz tak w 100% odczułam, że to nerwica I wymysł mojej głowy. Po tym nastąpiła znowu duża poprawa, po prostu przestałam kompletnie żyć nerwicą, bo nie stanowiło to dla mnie problemu, bo wiedziałam, że te wszystkie objawy, myśli to pic na wodę. Więc chciałam uspokoić swój stan emocjonalny.
Problem jest taki, że w czasie każdej sesji terapeutycznej analizowane jest non stop moje zachowanie, dlaczego mogłam się tak zachować, a nie inaczej, ciągła analiza I powroty do przeszłości, do relacji z matką. Mam wrażenie, że to drażni moje nerwy, że przez to ja nie pozwalam wyciszyć się mojemu stanowi emocjonalnemu, bo ciągle widzę zagrożenie - że jakaś przyczyna spowodowała to, że stało się to co się stało I teraz jak mam rozwiązać ten dylemat żeby nerwica ustąpiła... I tak kręcę się w kółku. Ja np. już nie chcę rozmawiać z terapeutką o tym jaka była moja mama, bo tysiąc razy to wałkowałam I wiem jaka była I jej wybaczyłam I nie chcę tego w kółko rozdrapywać, ale terapeutka wraca tego z uporem maniaka I bardzo mnie to drażni I wpędza w przekonanie, że mam przesrane - że tak było w przeszłości I teraz koniec. Po prostu mam wrażenie, że to nie daje mi pójść dalej, że ja się kręcę w jednym punkcie.
Niestety mam też wrażenie, że przez takie analizy mój stan lękowy wzrasta I przez to czuję się zagubiona, a terapeutka na tym żeruje I trzyma mnie to w klinczu, bo przez to mam takie myśli: a może ona ma rację I powinnam to drążyć?
Tylko, że to mnie ciągle ciągnie w dół, a nie daje iść do przodu

terapeutka tłumaczy to przenoszeniem relacji z mama na nią, a ja mam to w sumie gdzieś, bo ta wiedza mi nic nie daje, a mój nastrój spada...
Jak się poczuję dobrze to jest to traktowane jako opór tudzież ukryta złość.... no szlag mnie trafia.
Czy ktoś może podzielić się ze swoimi odczuciami z tą terapią?
Ja dzięki Divovicowi robię mega postępy, a dzięki terapii jakby na nowo "wracam" do tego, albo raczej bym powiedziała "siedzę w tym".