12 kwietnia 2025, o 15:44
Hej, jestem tu nowa. Przeczytałam już mnóstwo Waszych historii i postanowiłam napisać. Nie wiem czy to odpowiedni wątek, bo żaden mi nie pasował, ale mam nadzieję, że tak.
Od kiedy pamiętam, wszystkim się stresowałam, wszystko rozbierałam, na części pierwsze, analizowałam, martwiłam się co ludzie pomyślą, że ktoś będzie niezadowolony, martwiłam się wszystkimi tylko nie sobą, wszystko mocno brałam do siebie. A to mąż się denerwuje, a to dzieci się urodziły to lęk o to czy nie będą chore, były niewielkie trudności, ale do przejścia, a ja robiłam z tego koniec świata. Niby widziałam, że wszystko będzie dobrze, ale...
Ja, młoda mamą dwójki dzieci, od jakiegoś czasu zmagałam się z dziwnymi uczuciami poza domem. Stojąc w kolejce w sklepie czy jadąc autem potrafiło mi się nagle robić jakby słabo, ale nie do końca (zemdlałam w życiu dwa razy i to nie jest całkiem to uczucie), potrafiło mi zaczynać kołatać serce, lekka panika. Idąc chodnikiem zaczynałam mieć wrażenie, że kręci mi się w głowie, że trudno mi iść prosto. W domu totalnie brak takich objawów, zawsze na zewnątrz. Zwalałam to na przemęczenie, że nie dojadłam, nie dospałam, w końcu młodsze dziecko kilka miesięcy temu się urodziło. Jednak 3-4 tygodnie temu zaczęłam mieć takie sytuacje coraz częściej, do tego doszło dziwne uczucie jakby wyostrzenia wzroku, nadwrażliwości na światło. Też olałam. W końcu po paru dniach jadąc z mężem autem zaczęłam czuć nagłą panikę, zrobiło mi się gorąco, pomyślałam że zaraz zemdleję, zaczęłam machać rękami i jakby walczyć o każdy oddech. Dojechaliśmy do domu, położyłam się, wypiłam kilka szklanek wody, wszystko się uspokoiło ale byłam po tym okropnie zmęczona. Postanowienie, że muszę iść do lekarza, zrobić wyniki, ale jak to w życiu, jutro, pojutrze, za tydzień. Uczucie nadwrażliwości na światło i takiego niepokoju poza domem zaczęło się nasilać, zaczęło się pojawiać również w domu. W końcu tydzień temu, będąc z córką na spacerze zaczęłam czuć kołatanie serca, ogromne zmęczenie, panikę. Wróciłam do domu, usiadłam, napiłam się, chciałam się uspokoić. Niestety wszystko mocno się nasiliło, zadzwoniłam do męża żeby wracali z synem do domu bo źle się czuję. I wtedy nagle jakby mnie ktoś czymś trafił w głowę - ogromna panika, straszny skok ciśnienia, pulsowanie w głowie, mrowienie w dłoniach, mroczki przed oczami. W głowie myśl, że umieram. Odłożyłam córkę i zadzwoniłam pod 112. Tam zostałam trochę chamsko potraktowana, ale nie ważne, nie w tym rzecz. Mąż wrócił i stwierdził że odwołujemy karetkę,.bo będziemy czekać w nieskończoność i zabiera mnie na opiekę świąteczną (na sor mamy daleko). Na świątecznej stwierdzono skok ciśnienia, wysokie tętno, EKG w porządku. Musiałam dostać leki, wszystko spadło, puścili mnie do domu, zarejestrowali do kardiologa. Od tamtej pory samopoczucie wręcz tragiczne, prawie ciągle ta nadwrażliwość na światło, skoki ciśnienia (co prawda niewysokie, ale na świątecznej lekarka stwierdziła, że dla niskociśnieniowca to dużo), skoki pulsu,.uczucie gorąca na twarzy, uczucie że jest mi słabo, nogi jak z waty, bóle głowy, niepokój w klatce piersiowej.
Porozmawiałam ze znajomą i ona jakby mnie ktoś z bicza strzelił - kochana, 8 lat temu miałam to samo, jeśli jesteś zdrowa to nerwica. Od słowa do słowa i wszystkie puzzle jakby zaczęły pasować w tej układance.
Oczywiście poszłam do lekarza, na szczęście moja lekarz rodzinna kumata i nie bagatelizuje problemu. Wszystkie wyniki jakie przepisała - w normie, wręcz idealnie. Oczywiście czekam na kardiologa, powiedziała, że jeśli on nie będzie widział zastrzeżeń to patrząc na moje objawy trzeba się skonsultować z psychologiem/psychiatrą, ale jak czytam Wasze historie to wszystko się klei, że to to. Tym bardziej, że próbuje z tym walczyć w głowie, jak zaczynam się gorzej czuć to próbuje oddychać, tłumaczyć sobie, że to tylko ta franca, że zaraz przejdzie. Przez te kilka dni na zmianę odwiedzali mnie członkowie rodziny i od razu się lepiej czułam, jak ktoś przy mnie był. Problem tylko w lęku przed wychodzeniem z domu, że to znów się stanie.
Czy jeśli tak szybko uda się potwierdzić, że to nerwica, to czy w jakiś sposób jestem na wygranej pozycji? Czy będzie mi łatwiej? Czy to nie ma reguły?
Wychodzić z domu na siłę, próbować z tym walczyć ? Czy trochę odpocząć, odpuścić, dać się organizmowi zregenerować jak po grypie?
Mam też takie objawy jak chęć ucieczki, potrzeba znalezienia jakiejś pozycji w której mi przejdzie, pocenie się dłoni i stóp, włosy jakby stawały dęba, uczucie, że jak wrócę do domu to wszystko minie. Nie potrafię wtedy za bardzo przenieść myśli na coś innego