Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
Masz wątpliwości dotyczace objawów? Omawiamy je, opisujemy
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 905
- Rejestracja: 1 listopada 2017, o 15:05
Ja miałam np miesni ud.lekarz mówił że to parestezje.
"Kiedy inni oczekują od nas, że staniemy się takimi, jakimi oni chcą żebyśmy byli, zmuszają nas do zniszczenia tego, kim naprawdę jesteśmy. To dosyć subtelny rodzaj morderstwa. Większość kochających rodziców i krewnych popełnia je z uśmiechem na twarzy".
Jim Morrison
Jim Morrison
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 7
- Rejestracja: 14 maja 2023, o 06:52
Cześć. Czy miał ktoś objaw w postaci lekkości ciala? Jakby ono nic nie ważyło?
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 255
- Rejestracja: 20 września 2022, o 20:14
Cześć odpisalam na pwMarcelina1998 pisze: ↑14 maja 2023, o 07:23Cześć. Czy miał ktoś objaw w postaci lekkości ciala? Jakby ono nic nie ważyło?
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 8
- Rejestracja: 3 czerwca 2017, o 12:13
Hej, może komuś będzie chciało się to przeczytać i ktoś mi coś doradzi 
Nerwicę mam kilkanaście lat, raz było lepiej, raz gorzej. Mniej więcej od stycznia tego roku mam nawrót (lub pogorszenie) nerwicy. Jeszcze w zeszłym roku byłam, że tak powiem zwykłym nerwicowcem i panikarą, bardzo bałam się wszelkich objawów fizycznych, ale nie ''odwalało'' mi tak jak teraz. Sama wiedziałam często, że przesadzam i że to są nerwy. Chodzi o to, że wyolbrzymiałam objawy, które naprawdę istniały np bardzo źle przechodziłam różne infekcje, panikowałam. Ponadto miałam jeden dość poważny problem zdrowotny, który mnie pochłonął - mianowicie bóle kręgosłupa, nawracające rwy. Bóle były tak duże, że jak dopadała mnie rwa to przez parę tygodni nie mogłam chodzić, pierwsze dni to tylko leżenie na wznak, potem chodzenie na czworaka itd. Jest to problem, który istnieje naprawdę, nie w mojej głowie, mam potwierdzenie na rezonansie. W każdym razie sprawa kręgosłupa strasznie mnie stresowała, bo ataki rwy przychodziły niespodziewanie, ciągle się bałam, że mnie złapie np w pracy i nie będę mogła się ruszyć. Poza tym, nawet jak nie miałam rwy kręgosłup bolał mnie ciągle, miałam problem z wystaniem nawet minuty. Ciągle żyłam w stresie i byłam nieszczęśliwa. Ciągle się bałam, ale nie miewałam ataków paniki, tak po prostu. Znaczy miewałam je, jak wyolbrzymiałam swój stan np podczas choroby albo podczas ataku rwy, ale też zdawałam sobie sprawę, że panikuję, bo jestem nerwicowcem. Nie latałam po lekarzach, nie wyszukiwałam chorób. W każdym razie w pewnym momencie mój kręgosłup zaczął się poprawiać, na wskutek chyba odpowiedniego w końcu leczenia. Więc powinnam być zadowolona. Byłam. Zaczynałam w końcu czuć, że życie zaczyna się układać, w końcu może zacznę normalnie żyć, a nie wiecznie ograniczać się przez kręgosłup. Ale zaczęło się dziać coś dziwnego. Najpierw było to przeskakiwanie serca, takie jakby mini arytmie. Odstawiłam kawę i chyba było lepiej. Któregoś dnia na początku roku jednak się jej napiłam i dostałam ekstremalnego ataku paniki, myślałam, że naprawdę umrę. Serce waliło jak szalone, nie mogłam oddychać. A jeszcze niedawno piłam normalnie kawę i nic się nie działo. Jednak udało mi się go uspokoić, dotarło do mnie, że to nerwy i nie analizowałam dalej, przestałam się bać, więc postąpiłam prawidłowo. Potem miałam chyba dość normalny czas, w końcu napiłam się tylko cappuccino i znowu dostałam ataku, tylko lżejszego, bo zdusiłam go szybko - wiedziałam, że panikuję. Więc można by było powiedzieć, że nerwicę mam dość opanowaną. Ale i tak zaczęło dziać się coś dziwnego. Ogólnie mimo tych ataków z sercem, czułam się zadowolona, bo z kręgosłupem było coraz lepiej. Przestałam o nim ciągle myśleć. Ale zamiast być dobrze, zaczęłam czuć ogromny stres bez powodu. Serce waliło mi jak opętane i miałam typowe objawy jak w ataku paniki. Problem w tym, że to zaczęło dziać się bez powodu. Normalnie człowiek w nerwicy sam się nakręca, a ja nie nakręcałam się. Dostawałam ekstremalnego stresu, nie wiadomo przed czym. Tak jakby zastąpiło to lęk przed kręgosłupem, tylko to było gorsze, bo z kręgosłupem to chociaż wiedziałam, czego się bałam, a tutaj? Na samym początku nie zwracałam uwagi. Czułam nawet jak kładłam się spać, że strasznie wali mi serce, ale rano zapominałam. Więc reagowałam prawidłowo, czyli ignorowałam. Potem zaczynałam to okropne uczucie czuć też w ciągu dnia - walenie serca, ścisk w żołądku. Wiedziałam, że to są objawy stresu, bo dobrze je znałam. Tylko nie wiem, skąd one się wzięły i nie mogłam tego uspokoić. Pewnego dnia zaczęło strasznie walić mi serce w pracy. Dostałam typowego ataku paniki, ale wiedziałam, ze to nie serce, tylko stres. Jakby stres przed stresem i to, że wystąpił taki silny niewiadomo skąd i najgorsze, że nie mogłam go uspokoić. Normalnie, jakbym bała się jak typowy nerwicowiec, że to serce, to pewnie jakby dotarło do mnie, ze to nie serce, tylko nerwy, to by przynajmniej zelżało. A ja się denerwowałam tym, że się denerwuję i że nie mogę tego uspokoić i że denerwuję się bez powodu. Od tej pory zaczął się kolejny armagedon z nerwicą. Na początku nie wierzyłam, że to nerwica, bo to było jakieś dziwne, jakby objawy bez przyczyny. W końcu więc stwierdziłam, że trzeba zbadać serce, bo skoro mam takie objawy bez powodu, to może faktycznie jest problem fizyczny. Byłam u kardiologa i jest ok, porobiłam też różne badania krwi, również ok. Potem miałam jeszcze przeróżne objawy, serce w końcu się ogarnęło, ale może nie będę tego pisać wszystkiego w jednym poście. Czy ktoś ma jakąś teorię, skąd się wzięły same ataki z niczego? Czy to efekt tego, że zaczął mi odpuszczać lęk przed kręgosłupem i organizm jakoś zaczął to wyrzucać?

Nerwicę mam kilkanaście lat, raz było lepiej, raz gorzej. Mniej więcej od stycznia tego roku mam nawrót (lub pogorszenie) nerwicy. Jeszcze w zeszłym roku byłam, że tak powiem zwykłym nerwicowcem i panikarą, bardzo bałam się wszelkich objawów fizycznych, ale nie ''odwalało'' mi tak jak teraz. Sama wiedziałam często, że przesadzam i że to są nerwy. Chodzi o to, że wyolbrzymiałam objawy, które naprawdę istniały np bardzo źle przechodziłam różne infekcje, panikowałam. Ponadto miałam jeden dość poważny problem zdrowotny, który mnie pochłonął - mianowicie bóle kręgosłupa, nawracające rwy. Bóle były tak duże, że jak dopadała mnie rwa to przez parę tygodni nie mogłam chodzić, pierwsze dni to tylko leżenie na wznak, potem chodzenie na czworaka itd. Jest to problem, który istnieje naprawdę, nie w mojej głowie, mam potwierdzenie na rezonansie. W każdym razie sprawa kręgosłupa strasznie mnie stresowała, bo ataki rwy przychodziły niespodziewanie, ciągle się bałam, że mnie złapie np w pracy i nie będę mogła się ruszyć. Poza tym, nawet jak nie miałam rwy kręgosłup bolał mnie ciągle, miałam problem z wystaniem nawet minuty. Ciągle żyłam w stresie i byłam nieszczęśliwa. Ciągle się bałam, ale nie miewałam ataków paniki, tak po prostu. Znaczy miewałam je, jak wyolbrzymiałam swój stan np podczas choroby albo podczas ataku rwy, ale też zdawałam sobie sprawę, że panikuję, bo jestem nerwicowcem. Nie latałam po lekarzach, nie wyszukiwałam chorób. W każdym razie w pewnym momencie mój kręgosłup zaczął się poprawiać, na wskutek chyba odpowiedniego w końcu leczenia. Więc powinnam być zadowolona. Byłam. Zaczynałam w końcu czuć, że życie zaczyna się układać, w końcu może zacznę normalnie żyć, a nie wiecznie ograniczać się przez kręgosłup. Ale zaczęło się dziać coś dziwnego. Najpierw było to przeskakiwanie serca, takie jakby mini arytmie. Odstawiłam kawę i chyba było lepiej. Któregoś dnia na początku roku jednak się jej napiłam i dostałam ekstremalnego ataku paniki, myślałam, że naprawdę umrę. Serce waliło jak szalone, nie mogłam oddychać. A jeszcze niedawno piłam normalnie kawę i nic się nie działo. Jednak udało mi się go uspokoić, dotarło do mnie, że to nerwy i nie analizowałam dalej, przestałam się bać, więc postąpiłam prawidłowo. Potem miałam chyba dość normalny czas, w końcu napiłam się tylko cappuccino i znowu dostałam ataku, tylko lżejszego, bo zdusiłam go szybko - wiedziałam, że panikuję. Więc można by było powiedzieć, że nerwicę mam dość opanowaną. Ale i tak zaczęło dziać się coś dziwnego. Ogólnie mimo tych ataków z sercem, czułam się zadowolona, bo z kręgosłupem było coraz lepiej. Przestałam o nim ciągle myśleć. Ale zamiast być dobrze, zaczęłam czuć ogromny stres bez powodu. Serce waliło mi jak opętane i miałam typowe objawy jak w ataku paniki. Problem w tym, że to zaczęło dziać się bez powodu. Normalnie człowiek w nerwicy sam się nakręca, a ja nie nakręcałam się. Dostawałam ekstremalnego stresu, nie wiadomo przed czym. Tak jakby zastąpiło to lęk przed kręgosłupem, tylko to było gorsze, bo z kręgosłupem to chociaż wiedziałam, czego się bałam, a tutaj? Na samym początku nie zwracałam uwagi. Czułam nawet jak kładłam się spać, że strasznie wali mi serce, ale rano zapominałam. Więc reagowałam prawidłowo, czyli ignorowałam. Potem zaczynałam to okropne uczucie czuć też w ciągu dnia - walenie serca, ścisk w żołądku. Wiedziałam, że to są objawy stresu, bo dobrze je znałam. Tylko nie wiem, skąd one się wzięły i nie mogłam tego uspokoić. Pewnego dnia zaczęło strasznie walić mi serce w pracy. Dostałam typowego ataku paniki, ale wiedziałam, ze to nie serce, tylko stres. Jakby stres przed stresem i to, że wystąpił taki silny niewiadomo skąd i najgorsze, że nie mogłam go uspokoić. Normalnie, jakbym bała się jak typowy nerwicowiec, że to serce, to pewnie jakby dotarło do mnie, ze to nie serce, tylko nerwy, to by przynajmniej zelżało. A ja się denerwowałam tym, że się denerwuję i że nie mogę tego uspokoić i że denerwuję się bez powodu. Od tej pory zaczął się kolejny armagedon z nerwicą. Na początku nie wierzyłam, że to nerwica, bo to było jakieś dziwne, jakby objawy bez przyczyny. W końcu więc stwierdziłam, że trzeba zbadać serce, bo skoro mam takie objawy bez powodu, to może faktycznie jest problem fizyczny. Byłam u kardiologa i jest ok, porobiłam też różne badania krwi, również ok. Potem miałam jeszcze przeróżne objawy, serce w końcu się ogarnęło, ale może nie będę tego pisać wszystkiego w jednym poście. Czy ktoś ma jakąś teorię, skąd się wzięły same ataki z niczego? Czy to efekt tego, że zaczął mi odpuszczać lęk przed kręgosłupem i organizm jakoś zaczął to wyrzucać?
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 49
- Rejestracja: 17 października 2022, o 14:02
Ori, to jak najbardziej normalne w zaburzeniu - nawet Victor ostatnio wspominał tutaj an forum, że po pełnym odburzeniu nadal organizm może jeszcze kilka razy wracać do swojej ulubionej reakcji Walcz bądź uciekaj, bo się tego nauczył.
Nie wiem, czy w Twoim przypadku to już etap odburzenia, bo jednak masz jeszcze trochę wątpliwości, ale chodzi po prostu o to, aby być totalnie obojętnym na wszelkie nawroty, które będą się jeszcze zdarzać. Daj sobie czas, nie skupiaj się na tym, co Ci się dzieje i będzie dobrze.
Nie wiem, czy w Twoim przypadku to już etap odburzenia, bo jednak masz jeszcze trochę wątpliwości, ale chodzi po prostu o to, aby być totalnie obojętnym na wszelkie nawroty, które będą się jeszcze zdarzać. Daj sobie czas, nie skupiaj się na tym, co Ci się dzieje i będzie dobrze.
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 138
- Rejestracja: 9 października 2022, o 18:18
Ori, to co odpisujesz to właśnie działanie nerwicy - mózg emocjonalny przestał szukać zagrożenia w kręgosłupie i znalazł je sercu. Serce się teraz ogarnęło, ale nerwica dalej trwa. Lęk przed lękiem też jest dla niej charakterystyczny.Ori pisze: ↑16 maja 2023, o 10:49Hej, może komuś będzie chciało się to przeczytać i ktoś mi coś doradzi
Nerwicę mam kilkanaście lat, raz było lepiej, raz gorzej. Mniej więcej od stycznia tego roku mam nawrót (lub pogorszenie) nerwicy. Jeszcze w zeszłym roku byłam, że tak powiem zwykłym nerwicowcem i panikarą, bardzo bałam się wszelkich objawów fizycznych, ale nie ''odwalało'' mi tak jak teraz. Sama wiedziałam często, że przesadzam i że to są nerwy. Chodzi o to, że wyolbrzymiałam objawy, które naprawdę istniały np bardzo źle przechodziłam różne infekcje, panikowałam. Ponadto miałam jeden dość poważny problem zdrowotny, który mnie pochłonął - mianowicie bóle kręgosłupa, nawracające rwy. Bóle były tak duże, że jak dopadała mnie rwa to przez parę tygodni nie mogłam chodzić, pierwsze dni to tylko leżenie na wznak, potem chodzenie na czworaka itd. Jest to problem, który istnieje naprawdę, nie w mojej głowie, mam potwierdzenie na rezonansie. W każdym razie sprawa kręgosłupa strasznie mnie stresowała, bo ataki rwy przychodziły niespodziewanie, ciągle się bałam, że mnie złapie np w pracy i nie będę mogła się ruszyć. Poza tym, nawet jak nie miałam rwy kręgosłup bolał mnie ciągle, miałam problem z wystaniem nawet minuty. Ciągle żyłam w stresie i byłam nieszczęśliwa. Ciągle się bałam, ale nie miewałam ataków paniki, tak po prostu. Znaczy miewałam je, jak wyolbrzymiałam swój stan np podczas choroby albo podczas ataku rwy, ale też zdawałam sobie sprawę, że panikuję, bo jestem nerwicowcem. Nie latałam po lekarzach, nie wyszukiwałam chorób. W każdym razie w pewnym momencie mój kręgosłup zaczął się poprawiać, na wskutek chyba odpowiedniego w końcu leczenia. Więc powinnam być zadowolona. Byłam. Zaczynałam w końcu czuć, że życie zaczyna się układać, w końcu może zacznę normalnie żyć, a nie wiecznie ograniczać się przez kręgosłup. Ale zaczęło się dziać coś dziwnego. Najpierw było to przeskakiwanie serca, takie jakby mini arytmie. Odstawiłam kawę i chyba było lepiej. Któregoś dnia na początku roku jednak się jej napiłam i dostałam ekstremalnego ataku paniki, myślałam, że naprawdę umrę. Serce waliło jak szalone, nie mogłam oddychać. A jeszcze niedawno piłam normalnie kawę i nic się nie działo. Jednak udało mi się go uspokoić, dotarło do mnie, że to nerwy i nie analizowałam dalej, przestałam się bać, więc postąpiłam prawidłowo. Potem miałam chyba dość normalny czas, w końcu napiłam się tylko cappuccino i znowu dostałam ataku, tylko lżejszego, bo zdusiłam go szybko - wiedziałam, że panikuję. Więc można by było powiedzieć, że nerwicę mam dość opanowaną. Ale i tak zaczęło dziać się coś dziwnego. Ogólnie mimo tych ataków z sercem, czułam się zadowolona, bo z kręgosłupem było coraz lepiej. Przestałam o nim ciągle myśleć. Ale zamiast być dobrze, zaczęłam czuć ogromny stres bez powodu. Serce waliło mi jak opętane i miałam typowe objawy jak w ataku paniki. Problem w tym, że to zaczęło dziać się bez powodu. Normalnie człowiek w nerwicy sam się nakręca, a ja nie nakręcałam się. Dostawałam ekstremalnego stresu, nie wiadomo przed czym. Tak jakby zastąpiło to lęk przed kręgosłupem, tylko to było gorsze, bo z kręgosłupem to chociaż wiedziałam, czego się bałam, a tutaj? Na samym początku nie zwracałam uwagi. Czułam nawet jak kładłam się spać, że strasznie wali mi serce, ale rano zapominałam. Więc reagowałam prawidłowo, czyli ignorowałam. Potem zaczynałam to okropne uczucie czuć też w ciągu dnia - walenie serca, ścisk w żołądku. Wiedziałam, że to są objawy stresu, bo dobrze je znałam. Tylko nie wiem, skąd one się wzięły i nie mogłam tego uspokoić. Pewnego dnia zaczęło strasznie walić mi serce w pracy. Dostałam typowego ataku paniki, ale wiedziałam, ze to nie serce, tylko stres. Jakby stres przed stresem i to, że wystąpił taki silny niewiadomo skąd i najgorsze, że nie mogłam go uspokoić. Normalnie, jakbym bała się jak typowy nerwicowiec, że to serce, to pewnie jakby dotarło do mnie, ze to nie serce, tylko nerwy, to by przynajmniej zelżało. A ja się denerwowałam tym, że się denerwuję i że nie mogę tego uspokoić i że denerwuję się bez powodu. Od tej pory zaczął się kolejny armagedon z nerwicą. Na początku nie wierzyłam, że to nerwica, bo to było jakieś dziwne, jakby objawy bez przyczyny. W końcu więc stwierdziłam, że trzeba zbadać serce, bo skoro mam takie objawy bez powodu, to może faktycznie jest problem fizyczny. Byłam u kardiologa i jest ok, porobiłam też różne badania krwi, również ok. Potem miałam jeszcze przeróżne objawy, serce w końcu się ogarnęło, ale może nie będę tego pisać wszystkiego w jednym poście. Czy ktoś ma jakąś teorię, skąd się wzięły same ataki z niczego? Czy to efekt tego, że zaczął mi odpuszczać lęk przed kręgosłupem i organizm jakoś zaczął to wyrzucać?
Ja mam takie falowania - lęk skupia się na objawie, który wyolbrzymiam i traktuje jak ciężką chorobę. Objawy czy dolegliwość mija. Pojawia się lęk wolnopłynący, poprostu ciągłe napięcie przed jakimś nierealnym zagrożeniem. W końcu pojawia się nowy objaw, mózg emocjonalny skupia się na nim jako na potencjalnym zagrożeniu i koło się zamyka.
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 138
- Rejestracja: 9 października 2022, o 18:18
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 8
- Rejestracja: 3 czerwca 2017, o 12:13
Dziękuję za odpowiedzi.
Oczywiście macie rację, to wszystko nerwica. U mnie chyba tylko nastąpił problem, że zaczęłam bać się samej nerwicy. Do niedawna jeszcze reagowałam nadmiernym lękiem na objawy fizyczne, ale uspokajałam się, dochodziło do mnie, że to nic takiego i było mi lepiej. Potem potrafiłam czuć się po prostu dobrze, więc nie przejmowałam się samą nerwicą, byłam tylko wyczulona na objawy fizyczne. Wiedziałam, że nadmiernie panikuję i to jest problem w mojej głowie, ale też często czułam się źle po prostu fizycznie i to było dla mnie priorytetem. Nie robił na mnie większego wrażenia stres, bo znałam bardzo dobrze jego objawy. Żyłam, że tak powiem na niskim poziomie życia, przez ciągłe zamartwianie i złe samopoczucie, ale jakoś leciało. No ale od niedawna zrobił się ten problem, który opisałam wcześniej - poczułam się lepiej, bo poprawiło się z kręgosłupem, a ja czułam mega stres. I tak jak na początku się go nie bałam, to potem nagle zwróciłam na niego uwagę. I wtedy się zaczęło - bezsensowny strach przed stresem. Zastanawiałam się co to jest, bo w sumie ubyło mi powodów do stresu, a ja byłam jeszcze bardziej roztrzęsiona niż wcześniej. Więc stresowałam się tym, że się nie mogę uspokoić. Takie błędne koło, bo jak się miałam uspokoić, skoro się stresowałam, że się stresuję. Ale było to okropne, jedno z najgorszych doświadczeń nerwicowych jakie miałam w życiu, czułam, że już wariuję. Na początku nie mogłam uwierzyć, że to nerwica, bo nerwicę miałam do tej pory, a teraz było jakoś inaczej, ubyło mi stresu, a byłam jeszcze bardziej roztrzęsiona, więc ciągle mi siedziało w głowie, że to jest jakieś dziwne. W końcu chyba uwierzyłam, że to nerwica, bo miałam za dużo stresów, choćby z tym kręgosłupem, ale nie tylko stresu. Ogólnie jestem emocjonalną osobą, miałam bardzo specyficzne sytuacje w pracy, które może mnie jakoś nie stresowały, ale że tak powiem bardzo rozemocjonowały i może dlatego to tak zaczęło się nagle manifestować. Ale przez to, że ta nerwica tak mnie zaskoczyła, zaczęłam bać się jej samej. Co ona znowu wymyśli, bo teraz przez to wszystko ciągle mam wrażenie, że albo wariuję albo tracę panowanie nad emocjami i tak w kółko. I mam za dużą presję na wyjście z tego, jest parę dni lepiej, potem nagle uderza znowu sam z siebie lęk i tak w kółko. Przez to wszystko doszły mi ostatnio myśli natrętne, których już nie miałam od wielu lat, typu że sobie lub komuś coś zrobię albo np przechodzę obok swojego kota i nagle mam obraz w głowie jak go kopię (chociaż w życiu bym tego nie zrobiła). Albo wydaje mi się emocje mnie rozsadzają, ale nie wiem jakie i sama nie wiem co czuję, wydaje mi się, że wariuję. Szczerze to aż głupio mi to pisać, bo inni raczej mają lęki np przed jakimś objawem, a ja to już nie wiem przed czym. Zrobiłam też duże postępy, staram się robić wszystko mimo paraliżującego więc lęku, dużo rzeczy też przemyślałam, ale chyba boję się swojego rozchwianego stanu emocjonalnego i co jakiś czas mam kryzys i nowe objawy.
Oczywiście macie rację, to wszystko nerwica. U mnie chyba tylko nastąpił problem, że zaczęłam bać się samej nerwicy. Do niedawna jeszcze reagowałam nadmiernym lękiem na objawy fizyczne, ale uspokajałam się, dochodziło do mnie, że to nic takiego i było mi lepiej. Potem potrafiłam czuć się po prostu dobrze, więc nie przejmowałam się samą nerwicą, byłam tylko wyczulona na objawy fizyczne. Wiedziałam, że nadmiernie panikuję i to jest problem w mojej głowie, ale też często czułam się źle po prostu fizycznie i to było dla mnie priorytetem. Nie robił na mnie większego wrażenia stres, bo znałam bardzo dobrze jego objawy. Żyłam, że tak powiem na niskim poziomie życia, przez ciągłe zamartwianie i złe samopoczucie, ale jakoś leciało. No ale od niedawna zrobił się ten problem, który opisałam wcześniej - poczułam się lepiej, bo poprawiło się z kręgosłupem, a ja czułam mega stres. I tak jak na początku się go nie bałam, to potem nagle zwróciłam na niego uwagę. I wtedy się zaczęło - bezsensowny strach przed stresem. Zastanawiałam się co to jest, bo w sumie ubyło mi powodów do stresu, a ja byłam jeszcze bardziej roztrzęsiona niż wcześniej. Więc stresowałam się tym, że się nie mogę uspokoić. Takie błędne koło, bo jak się miałam uspokoić, skoro się stresowałam, że się stresuję. Ale było to okropne, jedno z najgorszych doświadczeń nerwicowych jakie miałam w życiu, czułam, że już wariuję. Na początku nie mogłam uwierzyć, że to nerwica, bo nerwicę miałam do tej pory, a teraz było jakoś inaczej, ubyło mi stresu, a byłam jeszcze bardziej roztrzęsiona, więc ciągle mi siedziało w głowie, że to jest jakieś dziwne. W końcu chyba uwierzyłam, że to nerwica, bo miałam za dużo stresów, choćby z tym kręgosłupem, ale nie tylko stresu. Ogólnie jestem emocjonalną osobą, miałam bardzo specyficzne sytuacje w pracy, które może mnie jakoś nie stresowały, ale że tak powiem bardzo rozemocjonowały i może dlatego to tak zaczęło się nagle manifestować. Ale przez to, że ta nerwica tak mnie zaskoczyła, zaczęłam bać się jej samej. Co ona znowu wymyśli, bo teraz przez to wszystko ciągle mam wrażenie, że albo wariuję albo tracę panowanie nad emocjami i tak w kółko. I mam za dużą presję na wyjście z tego, jest parę dni lepiej, potem nagle uderza znowu sam z siebie lęk i tak w kółko. Przez to wszystko doszły mi ostatnio myśli natrętne, których już nie miałam od wielu lat, typu że sobie lub komuś coś zrobię albo np przechodzę obok swojego kota i nagle mam obraz w głowie jak go kopię (chociaż w życiu bym tego nie zrobiła). Albo wydaje mi się emocje mnie rozsadzają, ale nie wiem jakie i sama nie wiem co czuję, wydaje mi się, że wariuję. Szczerze to aż głupio mi to pisać, bo inni raczej mają lęki np przed jakimś objawem, a ja to już nie wiem przed czym. Zrobiłam też duże postępy, staram się robić wszystko mimo paraliżującego więc lęku, dużo rzeczy też przemyślałam, ale chyba boję się swojego rozchwianego stanu emocjonalnego i co jakiś czas mam kryzys i nowe objawy.
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 16
- Rejestracja: 13 kwietnia 2023, o 00:23
Mam takie pytanie czy od tej ch*l*rnej nerwicy może być cała szyja spięta znaczy mięśnie? Strzela mi w szyki, wszystko spięte byłem dzisiaj u Fizioterapełty który mówi ze muszę się odprężyć bo wszystko ponapinane rozmasował i trochę jest ulga ale
już mnie to denerwuje.

-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 329
- Rejestracja: 15 grudnia 2015, o 14:12
Może być, tak samo jak przez kilka dni z rzędu nie mogłem dużo jeść bo miałem ściśnięty żołądek. Spięte mięśnie to normalka. Weź magnez i staraj się nie zwracać na to uwagi, może weź ciepły prysznic i oblewają szyje ciepła woda to się rozluźni.
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 8
- Rejestracja: 3 czerwca 2017, o 12:13
Może być, ja miałam od nerwów strasznie spięta. Któregos dnia nawet zwolnilam się wcześniej z pracy z tego powodu, bo nie bylam w stanie wysiedzieć. Na spiete mięśnie najlepiej działa chyba położyć się w wannie w ciepłej wodzie i troche poleżećKarcios pisze: ↑17 maja 2023, o 20:01Mam takie pytanie czy od tej ch*l*rnej nerwicy może być cała szyja spięta znaczy mięśnie? Strzela mi w szyki, wszystko spięte byłem dzisiaj u Fizioterapełty który mówi ze muszę się odprężyć bo wszystko ponapinane rozmasował i trochę jest ulga alejuż mnie to denerwuje.
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 8
- Rejestracja: 3 czerwca 2017, o 12:13
Hej, to znowu ja (dla tych co nie czytali chwilę wcześniej są dwa moje posty). Doszło coś nagle do mojej głowy, coś co jest w sumie bardzo proste, ale chciałam Was się dopytać, czy ja dobrze myślę? Czy to wszystko co ja opisałam, to nie jest po prostu najzwyklejszy w świecie lęk wolnopłynący? Wcześniej też byłam ciągle napięta, ale na pierwszym planie w mojej glowie byly problemy zdrowotne np z kregoslupem albo jakies inne, a napięcie gdzieś z tyłu ciągle było, ale samo napięcie nie zajmowało mi głowy. Więc jak miałam jakieś przełomy pozytywne z objawem zdrowotnym, to od razu czułam się lepiej psychicznie i wyluzowywałam się na krótki czas. Potem bardzo zmalał mi lęk przed kręgosłupem, czyli czymś co stresowało mnie ostatnio najbardziej, ale jednak to okropne napięcie, które bylo ciągle przez długi czas nie pryśnie nagle przecież. Dodatkowo jeszcze poprawiło mi się z infekcjami, które ciągle miałam i którymi też sie martwiłam i zajmowało mi to głowę i to, że ciągle muszę brać zwolnienie z pracy (bo zaczelam brać steryd od alergologa). Ale ze problem jest najbardziej w głowie, to poprawa stanu fizycznego pomogła chwilowo, pojawił się lęk wolnopłynący (lub był on ciągle, ale wcześniej na niego nie patrzyłam), a teraz nagle zwróciłam uwagę ze jestem napięta i sama sie tak głupio nakręciłam. Bo w tym momencie mnie najbardziej denerwuje to, że ciągle czuję napięcie i boję się go. Czasem wydaje mi się ze emocje mnie rozsadzają, ale to jest pewnie to napięcie. Co uważacie? Spotkał mnie po prostu lęk wolnopłynący i zaczęłam się go bać?