Hej, dziś zarejestrowałem się na forum bo nie mam komu się wyżalić i z kim skonfrontować moich objawów. Zaczynając od początku:
Po maturze przy zasypianiu zdarzył mi się zryw - nagle serce zaczęło szybko walić, wstałem i chciałem biec przed siebie po domu. Po chwili przeszło, drugiego dnia ekg, podstawowe badania i wszystko ok. Lekarz mi powiedział, że to nic groźnego i mam to zaakceptować - co żem uczynił

Tak sobie żyłem przez 10 lat z tymi zrywami, potem zaczęły się problemy z wchodzeniem do kościoła głębiej, na zakupach zawroty głowy, na dużej otwartej przestrzeni lekki lęk (ale nie w każdym miejscu i w każdych warunkach). Za każdym razem przyśpieszone bicie serca. W kinie też mi było ciężko wysiedzieć bo sprawdzałem sobie tętno i miałem strach że może mi się zatrzymać. Było lepiej, było gorzej ale jakoś żyłem. W tym roku 2022 zauważyłem, że po alkoholu (na kacu) te lęki były większe niż dotychczas, do tego dochodziło myślenie że nie podoba mi się moje życie, że nie lubię miejsca w którym mieszkam itp. Jakoś dalej to się żyło, aż do 12 listopada - po 40 szwagra, drugiego dnia na kacu poszedłem na spacer. Od razu na tym spacerze poczułem się inaczej niż zawsze, trafiłem na dość sporą otwartą przestrzeń (gdzie jeszcze tydzień temu normalnie po niej potrafiłem się poruszać) i poczułem mocny lęk. Oczywiśćie tętno już dosyć mocne, oddech coraz krótszy, aż w końcu po 5-10 minutach powiedziałem sobie że nie dam rady wrócić do domu i nie mam gdzie się schować i bum, uderzenie gorąca, tętno gurbo ponad 160 (uprawiam dość regularnie sport więc wiedziałem mniej więcej jaki puls), tunelowe widzenie, myśli że umrę, zemdleję, dostanę zawału. Dobiegłem do restauracji, tam dali mi wodę. Za chwilę znów uderzenie gorąca, tętno wali, widze poszerzone źrenice i znów panika że umrę. Następnie doszło drętwienie lewej i prawej ręki (zawał dla mnie) i przyjechąła karetka. Panowie w karetce dali mi torbe papierową do oddychania i hydroksizinum na uspokojenie - zaburzenia lękowe ich diagnoza. No i w sumie jak poczytałem na internecie to z tych objawów rzeczywiście to mi się zgadzało. Potem zauważyłem że na otwartej przestrzeni zaczynają nogi mi się trząść, tętno wzrasta i wracałem do domu, no ale ten atak powiązałem z otwartą przestrzenią więc mówiłem sobie że jakoś przeżyję, pójdę do lekarza i będzie ok. No ale niestety....
Wtedy przyszedł 18 listopada. Wróciłem z córką z przedszkola, siadam przed komputer, chwilę przeglądam facebooka i BUM dziwnie robi mi się przed oczami i mówię sam do siebie: znów się to zaczyna. Tętno zaczyna przyśpieszać, próbowałem się uspokoić, otworzyłem okno, poszedłem pod prysznic bo myślałem, że kąpiel pomoże ale nie....nagle pod prysznicem uderzenie gorąca, rozszerzone źrenice, tętno i ciśnienie w górę ( 160 tętno, 164/100 ciśnienie). Minęła godzina zanim dotarła karetka ale do końca się nie uspokoiłem. Panowie zrobili EKG, skonsultowali z lekarzem i było ok. Dali Hydroksizinum, kazali iść do kardiologa i do PZP.
I od tego momentu zaczął się mój dramat. Mój mózg już codziennie zaczął przeglądać internet w poszukiwaniu chorób. Wszystko podchodzi pod ataki paniki, ale jest ta niepewność, tym bardziej że miałem jakies potykania serca, przeskoki odczuwałem itp. Poszedłem do kardiologa, na EKG tachykardia bo już byłem zestresowany (jakikolwiek kontakt z lekarzem to dla mnie problem), echo ok, robimy holtera (wyszedł ok). Lekarz przepisał trittico w dawce 50mg. Codziennie zacząłem czytać o problemach, o tym co to może powodować, jakie choroby - żyłem w ciągłym stresie, non stop serce wariowało. Do 15 grudnia (wizyta u psychiatry) miałem jeszcze 3 ataki paniki, które przychodziły dla mnie znienacka. Dwa udało mi się opanować za pomocą hydroksizinum w domu, jeden karetka ale jak już przyjechali to się uspokoiłem.
Psychiatra stwierdził zaburzenia lękowe z napadami paniki, kazała mi iść na psychoterapię a farmakologicznie Trittico CR 75 i paroxinor w dawce 20mg (10 dni po 10mg i potem zwiększyć). Minęło 13 dni i dziś dostałem znów ataku. Te 13 dni było w miarę spokojny. Owszem - myśli były o tym, że znów dostanę ataku, ale nie odczuwałem takiego stresu jak wcześniej (schudłem przez nie 3,5kg). Poszedłem pod prysznic, nagle dziwne uczucie w nogach, lekki lęk, źrenice lekko rozszerzone. Po chwili tętno skoczyło ale nie już jak wcześniej do 160 tylko około 130. Udało mi się to oddechem uspokoić już bez hydroksyzyny i po 10-15 minutach przeszło, sam lęk znikł po jakichś 40 minutach.
Oczywiście jest jeszcze jedna choroba, która może odpowiadać moim objawom - guz chromochłonny nadnerczy i już lecę robić badania

kardiolog stwierdził, że serce zdrowe i mam problemy z głową, badania krwi wszystkie jakie miałem robione prawidłowe, kortyzol też w normie ACTH też ok. Zostały tylko nadnercza. To co mnie przeraża i karmi mój mózg to to, że ten atak przychodzi nagle, teraz biorę leki i dalej te ataki są (może mniejsze bo dziś udało się bez uspokajaczy poradzić). Czy to jest normalne że to tak wygląda ? Że to ma taki przebieg? Że pomimo iż człowiek zaczyna czuć się lepiej to nagle z niczego przy codziennych czynnościach robi się atak? Za każdym razem jak czuje się lepiej to mnie ta choroba ustawia do porządku. Psychiatra mówiła, że to normalne, ale wolałbym zapytać Was jak to wyglądało. Normalnie tętno to mam w granicach 70, ciśnienei też mierzyłem to w granicach normy (według 2 lekarzy, bo u nich pomiary były kosmiczne). Dobija mnie już to, bo do 12 listopada było czasami ciężko, ale chodziłem na ten rower, chodziłem 3 razy na siłownie, czułem że żyje, a od ataku w domu wegetacja