Jak pojawia się lęk to dd się nasila. Czasami mam chwile kiedy czuję się sobą.
Dużo osób tutaj ma napewno 100% rację pisząc te wszystkie rzeczy do mnie. Napewno tak jest. Tylko przykre jest to, że człowiek szuka wsparcia, a dostaje zimnym kubłem, że nie próbuje się odburzać. Jakbym nie próbowała to nie chodziłabym do psychoterapyty. Nie wychodziła jednak na siłę z domu itd. Jest mi poprostu ciężko bo właściwie jestem z tą nerwicą sama. Z mężem nie mam łatwo ...wsparcia też bardzo nie mam. Męża interesuje tylko tv i tel. Mama nigdy się mną nie interesowała. Zawsze musiałam od początku być tą dorosłą i liczyć na siebie. Mam syna i córkę. Mąż wiecznie atakuje syna, córka jest jego księżniczka,a co za tym idzie zaczyna i ona we mnie uderzać. Potrafi mówić do mnie jak matka, a mąż nic z tym nie robi. A ja wiecznie w obronie syna staje. Chce iść do pracy ale muszę trochę ogarnąć ten stan. Rodzeństwa nie mam,kuzynostwa na miejscu też nie. Mój świat to mama, babcia i teściowa i w tym ja 34 latka. Jako dziecko zostałam zostawiona na operacje na 2 tyg sama. Nikt nie mógł mnie odwiedzać. Psychoterapeutka mówi że jest we mnie lęk seperacyjny. Dlatego ciężko jest mi się podnieść i iść samej. Skoro mam lęk bycia w życiu samej. Do tego jako nastolatka ojciec alkoholik, policja, bicie mnie i matki. Szłam twardo. Dawałam radę z wszystkim. Urodziłam syna, był problematycznym dzieckiem. Nie mogłam liczyć na żadną pomoc. W jednym mieszkaniu z mamą musiałam gotować obiad dla siebie, na jednej kuchence, a ona dla siebie. Jest u mnie mega brak miłości. I z tej twardej ogarniętej babki posypałam się nagle jak domek z kart. Sama. Bez wsparcia, bez przyjaciół. Moje życie to ja, moje dzieci i obowiązki w domu. Stałam się bezbronnym dzieckiem które chyba potrzebuje opieki. I dziękuję wszystkim za słowa, które mnie powinny motywować. Ale jest naprawdę ciężko myśleć pozytywnie będąc ciągle samej ze sobą. Patrząc na rodzinę w telefonach. Psychoterapeutka powiedziała jakie to smutne, jaki pani świat jest wąski. I przykro mi, że niektórzy twierdzą , że nic nie robię ,żeby się odburzać. Robię na siłę ale nie zawsze jest łatwo jak się jest samą ze sobą. Bez wsparcia. A na forum też dostaje się zimnym kubłem wody. W pierwszym rzucie choroby jak trochę minęły objawy pomogła mi praca. Wydaje mi się, że to właśnie dzięki niej zaczęło być lepiej. Ale... Teraz rozsyłam CV i rozsyłam itd i cisza. I jak się motywować. Albo dam sobie rady albo padnę. Tak wygląda moje życie. Mąż nawet ma wocha jak poproszę , żeby zrobił dziś kolację, bo nie daje rady i mam dość też robienia dziennie. Więc jak widzę minę i burczenie to idę znowu i robię sama. Tak, sama do tego nauczyłam. Chciałam być idealną żona i nauczyłam go że to ja robię wszystko. Dziecmi nie interesuje się kompletnie. Jestem zakładnikiem męża i córki jak mówi psychoterapeutka. A czemu nie umie inaczej. Bo mam lęk seperacyjny i lęk przed byciem samą. I koło się zamyka. Mówi, że u mnie tego jest sporo. I jeszcze ojciec pijak na psychotropach całe życie i ja dziecko na to patrząca. Nerwice mam od dziecka. Tylko nigdy nie byłam w takiej fazie jak teraz. A w tym wszystkim mój syn który, ma w sumie tylko mnie w ja tak kiepsko się czuje. Jest napewno przerażony. A ja...obwiniającą się , że nie potrafię z tego wyjść dla niego. Dziś po trudach udało mi się wyjść z łóżka , zebrać i pojechałam z dziećmi rano do kina. Teraz planuje wycieczkę do parku świateł popołudniu. Zajmuje głowę i myśli jak się da. Czasem mam wrażenie , że ta nerwyca to zwyczajna ucieczka od wszystkiego co robiłam. Bo poprostu miałam już dość. Nie było rzeczy która nie spoczywała na mnie. A mąż ..wszędzie mnie atakuje...w sklepie zawsze na mnie o coś się drze...wszyscy patrzą....pewnie ktoś powie odejdź. Wyjdę i co dalej. Nie mam kompletnie gdzie iść. Mama mówi zgryz zęby, olej go, siedź u syna w pokoju. Takie mam wsparcie...a potem ktoś się dziwi, że tu próbuje szukać ratunku i wsparcia. Bo nie mam go nigdzue indziej. 2 dzień świąt wyszłam z domu i siedziałam u babci bo mąż od rana czepiał się mnie i syna. I tak ci święta, wakacje i każde wolne. Wróciłam wieczorem. A mąż szczęśliwy że posiedział sam na tv. O znajomych w domu nie ma co gadać. Nikogo nie zapraszam, bo mąż kompletnie nie odezwie się żadnym słowem. Na żadnym spotkaniu. Nawet rodzinnym. Siedzi z tyłu,patrzy na tv i cyka na tel.. powinien iść na terapię. Ale jak to mówi on jest zdrowy to ja mam się leczyć. Jak teraz to wszystko pisze to myślę sobie jakie to wszystko jest chore i jak ma być dobrze. Tylko co zrobić, żeby się odbić. Całe życie chyba sobie wmawiam, że dam radę, że nie jest tak źle. Że kocham moje życie. Tylko to chyba przestało działać ...