Cześć, mam podobne stany do Twoich. Przez rok miotam się pomiedzy kocham, nie kocham. Gdy moj partner byl blisko, było mi lepiej, lżej, gdzy go nie było obok- okropne mysli sie kotłowały i chciałam wszystko zakonczyc, zerwać. Jednak jakas siła mi na to nie pozwalała.. Bywają dobre momenty, jednak często mysli wracają... Sprawieją ze nic mi sie nie chce, że mam doła, ze wariuje, że nigdy juz nie będe szczęsliwa, że jestem zazdrosna o inne szczesliwe pary...oleander pisze:Nierealna, dziękuję Ci za odpowiedź. Piszesz, że w nerwicy często tak bywa, ale też 2-giej strony czasem człowiek czuje, że to jednak nie miłość, mija zakochanie
Właśnie. I to jest ten dylemat. Skąd mam wiedzieć, że to nerwica mi miesza w głowie, a nie, że to nie ten facet? Właśnie w tym się miotam od września, próbując znaleźć odpowiedź. Mam nerwicę, mam zaburzenia depresyjne, osobowość zależną (wielkie przywiązanie do matki, mam 24 lata obecnie, mieszkam z rodzicami). Piotr mieszka 300 km ode mnie, widujemy się w weekendy. Nic nie jest jak powinno. Jakby wszystkie uczucia się we mnie wypaliły, albo co najgorsze- nigdy ich nie było. A znam Piotrka dopiero od maja! Od lipca jesteśmy razem. Zanim go poznałam realizowałam swoje pasje, jakoś sobie radziłam, a obecnie żyję tylko myślą czy odejść od niego czy nie. To moja pierwsza myśl po przebudzeniu. On jest kochany, wyrozumiały, uparty, wie o wszystkim i nie daje za wygraną. Każdy inny by mnie zostawił, bo wysłuchując codziennie tego, że ja nie wiem co czuje, że nic nas już nie łączy itd. każdy by zwariował. On jednak wciąż walczy. Za dwie osoby.
Boję się odejść, tak. Boję się, że sobie tego nigdy nie wybaczę. Będę żałować. Żałować, że straciłam taki skarb, który mnie tak mocno kocha, mimo wszystko.
Próbuję wyłuskać z siebie jakieś uczucia ale to nic nie daje. I tak sobie żyjemy .. nie wiedząc co dalej..już pół roku. Mam leki, terapeutka powiedziała, że ona już mi bardziej pomóc nie może. Że muszę pracować nad sobą. Fakt, od kiedy zaczęły się związkowe problemy, olałam pasję, straciłam z oczu życiowy cel, jestem na 5 roku i nie mam pojęcia co dalej.
Wszystkie te sprawy się tak nieszczęśliwie na siebie nałożyły, że ledwo żyję. Nic mnie nie cieszy. Wszystko irytuje, dołuje. Jestem bardzo podatna na wszelkie sugestie, totalnie niestabilna emocjonalnie. Sama nie wiem czego chcę. Zwyczajnie, nie wiem co dalej.
Czuję, że nie umiem z nim być, że mimo to jaki jest wspaniały to nie jest dla mnie, nie czuję między nami więzi. Najbardziej mi odbija w tygodniu, kiedy się nie widzimy. Jak on jest blisko, to czuję się lepiej, łatwiej mi z tym wszystkim. Zaczynam wtedy lekko wierzyć, że może jednak się poukłada.
Po pół roku już nie mam na to sił, straciłam wiarę, jednak równocześnie nie potrafię odpuścić.
Jeśli znajdzie się tu jakaś osoba, która zmagała się z podobnym problemem, a pewnie jest ich wiele to proszę o nakierowanie, kilka słów. Bardzo ciężko żyć w takim niewiadomo czym. Tylko załamania i wybuchy płaczu.
Niby mi nie zależy, a wciąż szukam pomocy.
Pozdrawiam wszystkich i dziękuję, że jesteście, wspieracie. Bardzo wiele to dla mnie znaczy.
Można wiedziec jak teraz u Ciebie wygląda sytuacja? Wyszłaś z tego?