Natomiast zachęcam do potraktowania tych myśli jak coś dobrego. Ok, nie rzucajcie laptopem jeszcze o ścianę tylko się zastanówcie.
Strach (jego dziecko- lęk też) i panika- to są mechanizmy, które pozwalają nam przeżyć, mają za zadanie nas chronić. To jest atawizm, adaptacja. Taka jest nasza natura, nasza biologia, inaczej byśmy dawno wyginęli. Spróbujcie sobie to uświadomić- nasza natura jest dobra, ma dobre intencje.
Rozumiem, że trudno to przyjąć kiedy objawy wyrzutów adrenaliny (fiz:pot, drżenie, kamień w płucach, nudności i psych: radar szukający zagrożenia, mikrowizje, czarnowidztwo i wymyślanie scenariuszy, skanowanie własnych myśli i uczuć) są tak nieprzyjemne i egodystoniczne -nie chcemy ich przeżywać i próbujemy wyrzucić z naszych doświadczeń psychicznych.
A gdyby tak spróbować z ciekawością badacza spojrzeć, co takiego stoi za komunikatami typu: on mi się nie podoba/ Boże, nic nie czuję do niej/ drażni mnie cośtam...
Pamiętajcie, że nasza psychika chce nas chronić. Nie bez powodu teoria psychoanalizy opiera się w lwiej części na opisywaniu funkcjonowania MECHANIZMÓW OBRONNYCH. Ale nie namawiam do zagłębiania się i psychoanalizy tylko do zrozumienia, że natura tych myśli i "ich cel" jest ochronny! To trochę, jakbyście żyli z nadopiekuńczą, trochę zrzędliwą i nieufną matką w głowie, która ciągle próbuje ostrzegać, chronić i zwracać uwagę, ale przecież ma dobre intencje.
Może spróbujcie uczyć się szacunku do komunikatów własnej psychiki?
Do takich przemyśleń ostatecznie skłoniło mnie video z wystąpieniem kobiety ze zdiagnozowaną schizofrenią paranoidalną (wg mnie to symptomy jakie opisała nie wskazują jednoznacznie na F20.0 no ale leczona była na to) **PROSZĘ ZACHOWAĆ SPOKÓJ, DYSTANS I SIĘ NIE NAKRĘCAĆ**.
Opowiadała o głosach, których natura zmieniała się w zależności od nastroju- stawały się krytykujące, grożące i agresywne, gdy czuła się zagrożona i niezadowolona z siebie. Mówiła, że kluczem do jej wyzdrowienia (i odstawienia leków) było nauczenie się słuchania nie treści tych komunikatów, a ich intencji, zrozumienie, że to są niezgrabne wiadomości jej poranionej wykorzystywaniem seksualnym psychiki, mające na celu ochronę niej samej.
Spróbowałam podejść do sprawy podobnie. Gdy pojawił się lęk i myśl np. "przestaniesz go kochać" albo "a co jeśli będzie cie zawsze drażnił?", z szacunkiem ale i dystansem obserwatora przyjrzałam sie temu i zastanowiłam- co chcesz mi powiedzieć przez to moja psychiko? NIE TREŚĆ A INTENCJA.
I dotarło do mnie, że przecież te myśli mają za zadanie oszczędzić mi cierpienia! UCHRONIĆ PRZED ROZCZAROWANIEM. Uchronić też przed losem nieszczęśliwego małżeństwa moich rodziców i co drugiego w Polsce rozwodzącego się związku. Ze świadomością tego, że boję się utkwienia w nieudanym związku, rozwodu, rozczarowania, niedogadywania się z partnerem i takiego ogólnego "nie udania się" uczę się dostrzegać komunikat potrzeby jaka się kryje za tym: chcę być szczęśliwa, chcę mieć udany związek pozbawiony cierpienia (- to jest akurat perfekcjonistyczna zachcianka ale to temat na inny post), chcę mieć wszystko zaplanowane i wyreżyserowane, pod kontrolą, bo tak się boję nieprzewidywalności życia.
Natręty o wyglądzie- oprócz tego że jest to wynik nerwicowego szukania zagrożenia za pomocą mego wewnętrznego Turboskanera (moja psychika boi sie nieidealności i nieperfekcyjności, a wiec wygląd jest tu świetnym źródłem "zagrożenia") to też warto się przyjrzeć z ciekawością tym myślom. Przecież one mnie próbują ochronić przed złym wyborem, znowu przed rozczarowaniem, przed negatywnymi emocjami, które za jakiś xx czas mogłyby się pojawić.
Tak samo na natręty typu "zniszczysz go jeśli go nie wypuścisz", "nie potrafisz kochać"- podchodzę bliżej do tych myśli, co chcecie mi powiedzieć? Ano one mówią tak naprawdę "oszczędź sobie i jemu cierpienia, wzięcie odpowiedzialności za swój wybór jest takie przerażające, nauka kochania jest bardzo długa i taka bolesna więc lepiej to zostawmy, lepiej uciekajmy, chrońmy się przed bólem, ryzyko i niepewność są tak trudne do zniesienia".
I co. Dziękuję tej myśli za ostrzeżenie i troskę, i dalej działam dialogami, ignorowaniem, czasem żartem ("na pewno się rozstaniecie"- dzięki za ostrzeżenie, o to właśnie chodzi, przecież często mnie do tego namawiasz, poza tym Mój dodaje do barszczu koncentrat pomidorowy- co za zniewaga majestatu- nie mogę z nim być!

Zachęcam was do spróbowania zauważenia tych dobrych, ochronnych intencji waszej przestraszonej psychiki. Upór i zacięcie są potrzebne, ale kiedy zaraz przechodzi to w złoszczenie się- czy na siebie czy na nerwicę, która też cała jest trochę takim NASZYM przerośniętym mechanizmem obronnym - to oznacza wewnętrzną walkę, próby usunięcia i wywalania myśli, a to tylko nas napina i napędza mechanizm lękowy, zaczynamy się szarpać z nerwicą, z samym sobą i przedłużamy tylko zaburzenie.
Jeśli natomiast spróbujecie się uczyć szacunku do własnej nadwrażliwej psychiki - tej wystraszonej nadopiekuńczej matuli- ciotuli, co to dobrała się do megafonu waszej uwagi i w kółko ostrzega i napomina itd- to wtedy się nie szarpiecie i nie ma tego napięcia, ze macie jakiegoś intruza w głowie którego trzeba wywalić. Nie wyobrażam sobie żeby można było walcząc z własną psychiką coś osiągnąć. Posłuchajcie, co wschodnie nauki mają na ten temat do powiedzenia- buddyści nie walczą ze swoimi emocjami, dlatego są tacy spokojni. Przeczytajcie książkę "Oswoić lęk" gdzie macie mnóstwo przykładów jak wkurzanie się na siebie, krytykowanie i szarpanie napędza lęk cały mechanizm nerwicy.
I nie chodzi mi o to, żeby teraz z analizy w analizę przeskoczyć i zacząć rozdrabniać każdą myśl w celu uzyskania informacji doczepionej do niej drobnym druczkiem. Chodzi o uświadomienie sobie, że ta wrogość myśli jest pozorna, że to jest mechanizm ochronny. Matula-ciotula jest teraz przy słuchawce i trąbi wam ciągle o zagrożeniu ale z czasem, jak przestaniecie się jej bać i uszanujecie ją, wysłuchacie, nauczycie się współpracować, będzie dzwonić rzadziej, a z czasem przysyłać już tylko pocztówki

Przypomniało mi się, jak dawno temu mój terapeuta próbował mnie zachęcić do podobnego przyjrzenia się myślom i strachowi, ale wtedy byłam młodziutka i nie potrafiłam jeszcze tego zastosować. Chodziło akurat o to, że zostałam na weekend sama samiuteńka w budynku internatu (no poza pijanym wychowawcą na recepcji), a cierpiałam wówczas jeszcze na agorafobię i zespół lęku napadowego. Gdy opowiedziałam to terapeucie, podał przykład z horrorami o duchach, że tak mu się skojarzyło- ten pusty internat, ja sama na korytarzu idąc do łazienki, ciemno itd- i że w tych horrorach zwykle się okazuje ze duch który straszy i nawiedza bohaterów, ma im też coś do przekazania albo prosi o pomoc. I gdy tylko zostaje wysłuchany, zwykle odchodzi. Podobnie jest z lękiem.
Miało być krótko, a wyszedł mi kurtka jasna prawie artykuł. No cóż, ja zawsze piszę epopeje, nawet jeśli coś można wyrazić w dwóch zdaniach
