22 sierpnia 2024, o 08:53
Nie umiem napisać własnego posta, ale muszę się wygadać i poprosić o pomoc, słowa wsparcia. Od kilku miesięcy mam poważne natretne myśli odnośnie związku. One cyklicznie dotyczą czego innego, myśl przechodzi w myśl, kolejna przychodzi gdy poprzednia mi ,,przejdzie”, ,,znudzi się” lub po prostu przestanie wydawać mi się taka niebezpieczna. Ostatnio zauważyłam tendencję do kontrolowania swoich uczuć i zachowań nawet w trakcie seksu. Największy problem dla mnie aktualnie to to, że w pobliżu mojego chłopaka jestem strasznie rozdrażniona, zirytowana, czepiam się najmniejszych pierdol, nie mam humoru, jestem wyczulona na wszelkie zachowania partnera i gdy któreś mi się nie spodoba, w mojej głowie zaczyna się lawina myśli dotyczącą ,,nie dogadamy się na dluzsza mete”, ,,co jeśli nie chce z nim być”, ,,co jeśli nie jesteśmy dla siebie”. Myślę, że może to wynikać z tego, że moja głowa w takim stanie odbiera bardzo wiele rzeczy jako niebezpieczne, zagrażające związkowi. Wczoraj wkurzyłam się nawet, bo nie poczekał, aż zapali się zielone światło na pasach, tylko wszedł na nie dwie sekundy wcześniej, bo nic nie jechało. w mojej głowie był wtedy jego obraz jako tego nieodpowiedzialnego, głupiego, co jeśli nasze wspólne dzieci kiedyś też wychowa na nieodpowiedzialne. Teraz jak o tym napisałam to widzę abstrakcję tego łańcucha myśli, bo ja sama myślę że nie raz przeszłam na czerwonym i nie uważam się za nieodpowiedzialną. Ale mniejsza o to bo aż mi głupio jak to napisałam. Kontroluje to jak się czuję gdy otrzymam wiadomość, gdy mam się zaraz z nim spotkać, jak się czuję gdy myślę o wspólnej przyszłości, kontroluje WSZYSTKO. A to mi nie pomaga, bo czuję się zblokowana emocjonalnie, przez co jeszcze bardziej mnie to wszystko niepokoi. I tak przeważa myśl, że najwyżej będę się tak czuć do końca życia, ale z NIM, bo chcę być z nim, bo podświadomie czuję że go kocham, tylko nie wiem jak uspokoić się emocjonalnie i przestać doszukiwać się wad. Na prawdę te myśli bywają różnorodne i trudne, by dać przykład czasami dotyczyły one zdrady, że mam coś do ukrycia przed partnerem (nic nie mam), że nie jestem lojalna, potem że on nie jest lojalny, myśli i zazdrość o jego byłą dziewczynę że w ogóle był kiedyś w związku przede mną, myśli o tym że ktoś inny jest atrakcyjny, co jeśli nie jesteśmy sobie pisani, co jeśli już mi się nie podoba i mnie nie pociąga, doszukiwanie się mankamentów fizycznych, co jeśli mi nie zależy, co jeśli jemu nie zależy i tak mogłabym wymieniać przez cały dzień i do nocy. Ja na prawdę chce się na nowo cieszyć związkiem, bo on jest świetnym chłopakiem, czuję się kochana, zadbana, zauważana, wysłuchana, nigdy w życiu się tak nie czułam dzięki komuś. Wiadomo że ma swoje wady, czasami mógłby być bardziej kulturalny wśród ludzi, mniej impulsywny jak mu coś nie wyjdzie, mniej sarkastyczny i bardziej poważny. Ale w takim się zakochałam i takiego staram się akceptowac. Najważniejsze, że mnie traktuje najlepiej jak może, szanuje mnie, dba o mnie i stara się bym czuła się jak najlepiej. Dziś od rana mam myśli, że okej kocham go, ale co jeśli mnie tak drażni bo coś jest nie tak, może tracę uczucia i mnie wszystkim irytuje. Staram się pocieszać tym, że moja mama jest i zawsze była strasznie cierpliwa oraz ma nerwicę lękową. Czytałam chyba wszystkie wątki Zordona, nie umiem olać tych myśli bo wydają mi się zbyt niebezpieczne. Czytałam, że po 2 latach związku tak jak u mnie często mija honeymoon phase, a miłość to wybór a nie uczucia. No coś w tym jest, ale jak stać się mniej drażliwą i wyjac przysłowiowego kija z dupy na wszystko co on powie? Jak żyć chwilą i tu i teraz, a nie w swoich myślach? Myślicie że trzeba iść do psychiatry po leki? Pomaga mi hydroksyzyną doraźnie, ale pracuję z ludźmi więc nie mogę byc zmulona. Jak to pisze to siedzę w pracy i płaczę, najgorsze epizody tego ścierwa mam jak jestem zmęczona w lub po pracy. A nawet jak już znajdę spokój, albo zaczynam się cieszyć w związku czy na codzień, nadejdzie nagle myśl która wszystko spier€oli. Bo z jakiegoś powodu nie mogę być ani spokojna, ani szczęśliwa, bo zawsze jest COŚ do analizy. Przyłapałam się już nawet na tym, że pytam się przyjaciółek czy mój związek jest toksyczny, czy widać że się kochamy, czy widać że ja go kocham i proszę je o uzasadnienie. Pierwszy raz przeczytałam o rocd w październiku rok temu, wtedy pierwszy raz miałam z tym styczność, a jednak cały czas jestem z nim, coś mnie przy nim trzyma i jestem w stanie poświęcić swoje samopoczucie i komfort psychiczny, by z nim być, jakby podświadomość próbowała mi przemówić, że to co przeżywam to iluzja. Wiecie, że zaczęłam mieć nawet myśli dotyczące tego, kim na prawdę jestem i że może to jaka jestem, jak wyglądam i co lubię to maska a ja jestem kimś innym? Nerwica zaczęła mi wmawiać, że nie jestem sobą, że jestem jaka jestem by się przypodobać innym i przez to czuję frustrację. Czasami mam wrażenie, jakby ta nerwica przeobrażała się w coś poważniejszego, jak depresja. Ostatnio pomógł mi tiktok o rocd, gdzie dziewczyna mówiła o najczęstszym powodzie powstania zaburzenia i że jest to czucie niebezpieczeństwa w związkach, lęk przed odrzuceniem, że mózg przygotowuje się do odrzucenia obrzydzając nam swojego ,,oprawcę”, czyli partnera. Ja zawsze uciekałam z relacji romantycznych, nie chciałam być w związku bo ogromnie bałam się zaufać i otworzyć. Z moim obecnym było inaczej, zaraz stykną dwa lata, ale ja momentami dalej nie potrafię być w 100% otwarta i mam problem z zaufaniem. Taka już jestem, od zawsze taka byłam. Myślicie że faktycznie może coś w tym być? Jak dać sobie ukojenie i cieszyć się z życia z drugą osobą, a nie obrzydzać sobie egzystencję na każdym kroku? Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Nie chce być z nikim innym i nie mam powodu do tego, by kiedykolwiek musieć. Jedynym powodem może być mój chory łeb.