kadaweryna pisze:bart26 pisze:kadaweryna pisze:Bart26 znam to uczucie, miałam tak przez kilka miesięcy jak zaczęłam odburzanie z forum. Zajebiste uczucie. Niestety u mnie nie na stałe, wróciłam do starych schematów i muszę zaczynać od nowa. Dzisiaj próbuję olewać lęk wywołany niepokojącym tekstem w internecie który przeczytałam związanym z kościołem i diabłem itd., no i trochę się szarpiemy z nerwiczką. Ja świadomie ignoruję lękowe myśli, próbuję sobie o tym dowcipkować, przechodzi na chwilę, po czym znowu zajmę się czymś i jak np zobaczę że coś mi się napisało nie tak czy w komputerze jest jakiś błąd to od razu lęk - czy to już opętanie itd. I tak w koło macieju. Chyba nie uwierzyłam do końca, że to TYLKO lęk... no ale jak uwierzyć, skoro przeczytałam, że może mi coś naprawdę grozić?

Nienawidzę tego czasami, że nie ma w życiu nic pewnego i te sprawy paranormalne/metafizyczne są takie niemożliwe do ustalenia

Nigdzie sie nie cofnelas bo nie da sie cofnac mozna tylko zwyczajnie nie miec wypracowanej strategi na lęk czyli widocznie za malo razy ryzykowalas i popelnialas porazki . Przytocze tu slowa Victora ktory odpowiada na pytanie ile potrzeba nam czasu zeby sie odburzyc .
Zazwyczaj tyle ile nam potrzeba .
Dziwna odpowiedz ale prawdziwa . Kazdy jest indywidualny . Wychodzenie z zaburzenia to ciagle uswiadamianie sobie ze lęk to tylko iluzja . Po co to robimy ? Bo lek to cholerstwo jest emocja a zeby wyzdrowiev na dobre to musimy zmierzyc sie z nim na ziemi przeciwnika czyli musimy wypracowac sobie to odburzenie na poziomie emocjonalnym . Mozna wiedziec wszystko o nerwicy miec to w jednym paluszku ale swiadomosc to troszke inne pile bitewne niz swiadimosc emocjonalna gdy zrownamy moc swiafomosci z moca swiadomosci emocjonalnej to zaburzenie poprostu znika .
Bart, dzięki kurde, naprawdę do mnie to przemówiło, szczególnie to o "ziemi przeciwnika". Masz rację. Dzisiaj robiłam sobie taki zabawny test osobowości no i wyszło tam że jestem bardziej typem analizującym i opierającym się na logice niż czującym. No i zastanowiłam się nad tym głębiej, no bo jak to tak, przecież jestem taka wrażliwa i emocjonalna, nerwiczka, te sprawy... ale przecież w gruncie rzeczy jest to prawda bo jestem strasznie analizująca i intelektualizuję emocje swoje non stop i nie daję im w ogóle sobie żyć swoim torem. Jak pierwszy raz byłam u psychiatry jak miałam 13 lat to usłyszałam to co słyszałam całe życie - że intelektualnie jestem nad wyraz dojrzała a emocjonalnie jestem na poziomie 5-latka. I tak jest mniej więcej do tej pory. I to się objawia właśnie w tym że mam jakby dwie strony - tą logiczną która wszystko ogarnia zajebiście i jest bardzo ambitna i wymagająca, czasami wręcz bezwzględna, i tą emocjonalną, która tak się wlecze za tym dyktatorskim umysłem jak dzieciak z jakimś misiem pod pachą i ciągle jest popychana przez tego dyktatora bo on nie daje mu w ogóle czasu na zrozumienie o co kaman. Dzięki za uświadomienie, że można coś "emocjonalnie zrozumieć"...to bardzo ważne i chyba sobie to powieszę na ścianie żeby nie zapominać jak już będę miała ochotę sobie dowalić że czemu moje emocje nie reagują tak jak chcę JUŻ NATYCHMIAST

kadaweryna, tylko Ty piszesz o prawdziwych emocjach, a w nerwicy emocje, czyli lęk jest patologiczny, irracjonalny. I tu 100% racji co Ty piszesz, bo ja moge znaleźć w Twojej wypowiedzi jeszcze do niedawna swoje duże podobieństwo. Ja to nawet w końcu nazwałam tą intelektualizację emocji - ten wewnętrzny krytyk, który wali mnie po głowie. I myśli (błędnie) że wszystko zawsze będzie poukładane, że życie jest zawsze racjonalne I poukładane. Ale ostatnimi czasy mam na niego tak wylane, że już nie jestem tą samą osobą, zmieniam się.
Czym innym jest natomiast sam mechanism nerwicowy I to o czym pisze bart. Bo ja się zmieniam, ale mechanism nerwicy żyje ZUPELNIE INNYM ZYCIEM. I ja to widzę w wypowiedzach osób, które sie odburzyły I chodziły na terapie. O tym pisze też Victor, Divin. Że najlepiej to robić dwutorowo. Bo czym innym jest wyrażaniem prawdziwych emocji, poznawanie siebie a czym innym przekonywanie wystraszonego stanu emocjonalnego, który tkwi w błędnym kole nerwicowym. Myślę, że jak tego nie oddzielisz to może być Ci ciężko zauważyć postępy.
Ja po 2-3 miesiącach odburzania widze blad I ciesze sie z tego. Bo robiłam polowę z odburzania. żyłam swoim zyciem, ale za mało dopuszczalam lęku, za mało RYZYKOWAŁAM (czyli tak naprawdę nie akceptowałam w pełni). Trzeba lęku zakosztować, a nawet zakosztować w 100%, zejść do samego piekła lęku. Od kilku dni dopuszczam lęk w 100%, oczywiście nastrój mi zjechał w dół, ale wiem dlaczego. Staram się to teraz dzielić, zajmować głowę, ale jak lęk przyjdzie to nie reaguję, czekam bezczynnie, po prostu nic nie robię. I wtedy on rośnie jeszcze bardziej, do granic wytrzymałości - no bo jak to, nie uciekam, nie robię nic, nie bronię się tak jak dawniej?, ALE... widzę w tym duży sens, bo jak to mija to przychodzi stan takiego rozluźnienia I spokoju - ciekawe, nie?

I mózg rejestruje, że za tym kur... nic nie stoi, NIC, PUSTKA! I podejrzewam, że o to chodziło bartowi żeby zmierzyć się z przeciwnikiem na jego ziemi.