Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Słabszy dzień? Kryzys? Ogólne pytanie? Wyżal się swobodnie.

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
koziolekmatolek
Nowy Użytkownik
Posty: 3
Rejestracja: 4 lutego 2025, o 17:20

4 lutego 2025, o 18:01

Hej, postanowiłem opisać swoją historię i liczyć na jakieś rady, jak się "odburzyć".
To tak tytułem wstępu - mam 24 lata, z nerwicą prawdopodobnie zmagam się od 9-tego roku życia (później chronologicznie opowiem).
Nasilenie nerwicy doszło do takiego stopnia miesiąc temu, że postanowiłem zapisać się do psychoterapeuty (jutro 3-cia wizyta) - tak naprawdę powinienem był to zrobić już w 2018.
Ok, to żeby było prościej opiszę chronologicznie swoje objawy:
- tak jak wspominałem, pierwsze objawy zaobserwowałem, gdy miałem 9 lat - wtedy przez jakiś okres czasu miałem bardzo silną potrzebę mycia co chwilę dłoni w obawie, że czymś się otruje (że przeniosę jakieś zarazki na jedzenie)
- w sumie potem kolejne objawy i ataki paniki pojawiły się w wieku 14 lat w ferie zimowe - przez jakiś czas czułem wieczorem silny ścisk w klatce, jakbym nie mógł oddychać, bałem się zasnąć, czułem, jakbym umierał.
- przez dłuższy czas było w porządku albo nie zwracałem na to uwagi/nie wiedziałem, że to nerwica, ale potężny objaw pojawił się w 2018 - mianowicie HOCD - pewnego dnia zapytałem się siebie samego "A co jeśli jestem gejem?" - wzbudziło to we mnie niesamowity niepokój, lęk, zaczęła się analiza wszystkich swoich zachowań, uważałem za niemoralne to, że mogę uznać, że jakiś facet jest przystojny i że to na pewno świadczy o tym, że jestem gejem. HOCD dalej się pojawia cyklicznie, mniej lub bardziej - szczególnie na siłowni, gdzie widzę kogoś lepiej zbudowanego niż ja sam - potrafię sobie nawet wyobrażać sceny seksu z takimi osobami - czasami wzbudza to we mnie lęk, a czasami nie wywołuje to u mnie żadnej reakcji i wtedy siebie pytam "o nie, nie miałeś lęku, to może jednak ci się to podoba?".
Wiem, że odnośnie HOCD to brzmi jakbym się "tłumaczył" i chciał to odrzucić, ale zapewne tak działa nerwica. Ogólnie rok wcześniej byłem w nieudanym związku z dziewczyną (z jej powodu), a w rok, w którym pojawiło się HOCD, też poznałem swoją obecną narzeczoną (o tym zaraz).
- odnośnie swojej obecnej narzeczonej - była to pierwsza osoba, która aż tak okazywała mi uczucia, czułem się komuś potrzebny, czułem się kochany itp, jednak nie wiadomo z jakich powodów ja ją ciągle dystansowałem, odsuwałem się - bałem się związku, ale z drugiej strony nie wyobrażałem sobie, żeby ona była z kimś innym. Takie "przekomarzanie się" trwało z rok - ogólnie tuż przed HOCD powiedziałem jej, że chyba sie w niej zakochałem (choć sam nie wiedziałem co czuję), a na drugi dzień z nią zerwałem, bo czułem ogromny lęk, że coś w moim życiu uległo zmianie... wybaczyła mi po raz kolejny i kolejne pół roku byliśmy przyjaciółmi, aż w końcu poczułem, że sytuacja wymyka mi się spod kontroli, gdy jakiś chłopak z pracy zaczął do niej startować - wtedy postanowiłem się ogarnąć i przestać ją dystansować.
Nasz związek był raczej budowany "powoli", tj. nie mamy jakiejś dokładnej rocznicy itp, ja po prostu do niej przyjeżdżałem i był to swego rodzaju "romans", w trakcie którego każdy dookoła już wiedział, że jesteśmy razem - było to w sumie dla mnie komfortowe, jako że boje się ogromnych zmian w życiu, pokazywania tego itp.
No i tak trwamy prawie 6 lat - mamy zaplanowany ślub w maju, mieszkamy razem na swoim od ponad roku i teraz kolejne objawy:
- po przeprowadzce (listopad) przez 2 tygodnie czułem się okropnie (mieszkamy 200km/2 godziny od domu rodzinnego) - czułem, jakbym już miał nigdy nie zobaczyć swojej rodziny itp, byłem bardzo przytłoczony tą zmianą (mimo że wykańczanie mieszkania i cały "proces" w kupowaniu mieszkania itp nie wzbudzał we mnie lęku, tylko po prostu "działałem").
- potem znalazłem sobie zajęcie - przyjaciel wciągnął mnie w siłownie (od grudnia) i lęki po przeprowadzce się skończyły - do domu rodzinnego i tak jeździmy w zasadzie średnio co 2 tygodnie, a czasami i co tydzień.
- po zaręczynach w maju ubiegłego roku poczułem się dziwnie - zamiast się cieszyć i skakać z radości byłem jakiś taki obojętny - stresowałem się jak wiadomo przed samymi zaręczynami, ale później mialem wyrzuty sumienia, że nie wzbudziło to we mnie jakichś większych emocji i żyjemy jak dawniej (narzeczonej od razu o tym powiedziałem - ogólnie wie o wszystkich moich lękach, mam w niej wsparcie, nie wstydzę się jej niczego powiedzieć)
- mieliśmy ogromny kryzys w sierpniu - narzeczona z dnia na dzień się wyprowadziła, bo nie pasowało jej we mnie wiele rzeczy głównie "charakterowych"/"światopoglądowych", po prostu nie wyciągałem wniosków z tego, co mi mówiła i nie traktowałem tego poważnie, przykłady: mało rzeczy robiliśmy razem, za dużo grałem w gry, mój stosunek do ludzi był okropny (potrafiłem wyzywać cały świat za to, że są korki na drodze, taki głupi przykład) - poruszyło to mną bardzo mocno tym bardziej, że miałem inny stres na głowie (zaplanowana operacja serca taty - wyjazd do szpitala następnego dnia po wyprowadzce narzeczonej). Narzeczona chciała tydzień spokoju, ja przez ten tydzień byłem wrakiem człowieka i byłem gotowy zrobić wszystko, żeby do mnie wróciła (nerwica wmawiała mi coś w stylu - a może ty jej nie kochasz, tylko boisz się, że już w twoim wieku nikogo nie znajdziesz i nie będziesz poznawał tyle lat??) - po tygodniu, powoli zaczęło wszystko wracać do normy, krok po kroku, aż po miesiącu i po udanej operacji taty wróciliśmy do swojego mieszkania. Dlaczego o tym opowiadam? Przejdźmy do następnego punktu
- a no dlatego, że od mniej więcej świąt dopadł mnie straszny lęk przed ślubem - dopadły mnie refleksje czy to na pewno ta osoba, czy dobrze robię, że to już nie ma odwrotu, czy na pewno nam się uda - i mam te wątpliwości mimo że to ja byłem tą osobą, która po kryzysie się uparła (wbrew opinii rodziny i narzeczonej, aby ślub przełożyć), że ten ślub będzie w tym maju i koniec.
- te wątpliwości pojawiają się mimo tego, że narzeczonej naprawdę nie mam nic do zarzucenia, jest dobrze (wiadomo jak w każdym związku, są lepsze i gorsze dni, ale od kryzysu w sierpniu nie mieliśmy żadnej poważnej kłótni - narzeczona od tamtego momentu nie pracuje, szuka pracy, więc jesteśmy ze sobą 24/7)
- czuję coś na zasadzie, że potrzebuję tego utwierdzenia, że dobrze robię i żeby ktoś mi powiedział, że chcę tego ślubu - posługując się znaną metodą na rzut monetą - chcesz/nie chcesz ślubu - drżałbym, gdyby wypadło "nie chcesz"
- mam wrażenie, że strach przed posiadaniem dziecka też ma na to wpływ - czuję presję ze strony narzeczonej, bo ona bardzo pragnie dziecka, a ja mimo że może i bym chciał (bardzo uwielbiam/y spędzać czas z dziećmi z jej rodziny (6 lat/2 lata)), to bardzo się tego boje, tej odpowiedzialności i tego, że może stracę swoje obecne życie, pasje?
- jeśli chodzi o pasje - tutaj to głównie tenis, siłownia, gry komputerowe - z czego jeśli chodzi o gry - właśnie tu też wydaje mi się, że coś jest na rzeczy, że może czuje jakbym po ślubie/posiadając dzieci już nie mógł tego robić - mało tego, nawet obecnie jak wieczorem sobie gram z kolegą po parę godzin, to zaraz mnie chwytają wyrzuty sumienia, czy nie powinienem tego czasu spędzać z narzeczoną (oczywiście to tylko lęki, bo wszystko jest w zgodzie z narzeczoną, nie ma nic przeciwko - wtedy to chodziło o to, że pracowała do 21, była o 22 w domu, a ja nie usiadłem z nią i nie zjadłem kolacji ani nie porozmawiałem, tylko grałem). I to jest w tym wszystkim najgorsze - narzeczona świadomie nie ma nic przeciwko mojemu graniu czy czemukolwiek, a ja mam na przykład sztuczne wyrzuty i lęki
- pojawiły się też epizody strasznej tęsknoty za domem rodzinnym, rodzicami, rodziną narzeczonej (wszyscy są tam, mogą się widzieć codziennie, a my jesteśmy daleko) - nie byliśmy tam (rekord) miesiąc, i zaczynam na przykład mieć wyrzuty sumienia, że odczuwam taką tęsknotę, że może ja jestem niedojrzały do małżeństwa i własnej rodziny, skoro ciągle mnie ciągnie tam i mógłbym tam jeździć w każdy weekend? Oczywiście to nie tak, że chcę tam uciec od narzeczonej, tylko właśnie jak jadę tam z nią, to czuję się super - fakt, że czasami jak siedzieliśmy tam długo na jakieś święta czy coś, to czasami to ja bylem tym, który już chciał wracać na swoje (no ale z tyłu głowy była świadomość, że pewnie za 2 tygodnie przyjedziemy i może teraz czuję to, że po ślubie (i po ewentualnym posiadaniu dziecka) to sie zmieni?)

Prawdopodobne przyczyny mojego stanu (?):
- psychoterapeutka poprosiła mnie, abym na jutro przygotował zestawienie swojego dzieciństwa, bo często o nim wspominam - mam takie poczucie jakbym czegoś tam "nie osiągnął" - od małego byłem w zasadzie bardzo dojrzały jak na swój wiek, wiele osób mówiło mi, że jestem "5 lat do przodu" względem innych - zawsze się dobrze uczyłem, byłem najlepszy - od pierwszej klasy podstawówki w zasadzie rodzice nie musieli myśleć za mnie, co na przykład mam na jutro przynieść do szkoły, czy co mam zadane.
- wydaje mi się, że to, że całe życie bylem nastawiony na osiąganie sukcesu, zadowalanie rodziców (na przykład jak trafiła się gorsza ocena to była od razu kara na komputer, a dobrych ocen nikt nie zauważał), nieustanna presja przed sukcesem tez ma wpływ na moje "niezdecydowanie" co do ślubu, bo traktuję to też jako kolejny "cel" i sukces do osiągnięcia.
- brakowało może mi zawsze takiego "docenienia", a teraz może czuje, że znowu jestem "5 lat do przodu", bo mam 24 lata (25 rocznikowo), a tu już zaraz ślub itp - oczywiście z jednej strony nie żałuję, bo może dzięki temu, że byłem tak "ciśnięty", to nie skończyłbym dobrych studiów i nie miałbym teraz dobrej pracy, jaką mam, ale tak czy siak czuję, jakby moja psychika teraz musiała swoje "odpracować" za to.
- to potencjalne planowanie dziecka też raczej ma silny wpływ na mój stan, bo znowu traktuję to jako presję i coś, co odmieni bardzo moje życie, strach przed nieznanym itp.
- pogoda - zauważyłem, że te lęki (co roku pojawiają się) najczęściej atakują mocno w okresie jesienno-zimowym - tak też było i tym razem

Przebłysk:
- przez cały ten tydzień lęki trochę osłabły, pierwszy raz od miesiąca poczułem coś w stylu, że wizytę (jutrzejszą) u psychoterapeutki mógłbym odwołać, bo "daję radę", ale dzisiaj znowu mam jakiś atak - szkoda, bo przez ten tydzień już świeciło słońce (myślałem, że to dzięki temu jest lepiej), a dzisiaj znowu atak - najbardziej nie potrafię zrozumieć tego, że jednego dnia myśląc dokładnie o tych samych rzeczach i schematach, np. myśląc o ślubie, czuję podekscytowanie, lub po prostu czuję się OK, a drugiego dnia wzbudza to we mnie lęk.

Przepraszam, że trochę chaotycznie, ale starałem się w miarę zwięźle to wylistować, mam nadzieję, że w miarę mi się udało i ktoś będzie w stanie mi podpowiedzieć, jak te lęki trochę stępić oraz zrozumieć/przemówić sobie do rozsądku.
agan820101
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 41
Rejestracja: 27 listopada 2018, o 18:14

5 lutego 2025, o 07:33

Nie mogę wyjść z nerwicy, bo wiem , że pomimo dużej wiedzy na ten temat wciąż stosuję dużo zachowań asekurujących, zabezpieczających, nie potrafię podjąć ryzyka. Nie umiem wprowadzić w życie tej teorii, którą posiadam. Z takich, wydaje mi się najbardziej zachowawczych działań to: nie ruszam się z domu bez validolu, xanaxu(chociaż ten drugi potrafię czasem zostawić w domu, jednak validol musi być, czasem też guma do żucia)jak mnie tylko coś zakłuje, zakręci się w głowie, poczuję jakąś słabość zaraz odpuszczam zaplanowane wyjścia, aktywności i siadam lub się kładę do łóżka. Nie potrafię wyjąść na dłużej niż 2 godziny bez czegoś do jedzenia i picia, bo co jak mi spadnie cukier i źle się poczuję(nie mam problemów z cukrzycą, jednak jak jestem głodna źle się czuję). Co o tym sądzicie ? Chętnie poczytam jakie są wasze zachowania asekurujące, przez które dajecie sygnał umysłowi, że jest zagrożenie i nie możeciie wyjść przez to z nerwicy.
drakan9
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 105
Rejestracja: 27 października 2024, o 10:21

5 lutego 2025, o 10:08

agan820101 pisze:
5 lutego 2025, o 07:33
Nie mogę wyjść z nerwicy, bo wiem , że pomimo dużej wiedzy na ten temat wciąż stosuję dużo zachowań asekurujących, zabezpieczających, nie potrafię podjąć ryzyka. Nie umiem wprowadzić w życie tej teorii, którą posiadam. Z takich, wydaje mi się najbardziej zachowawczych działań to: nie ruszam się z domu bez validolu, xanaxu(chociaż ten drugi potrafię czasem zostawić w domu, jednak validol musi być, czasem też guma do żucia)jak mnie tylko coś zakłuje, zakręci się w głowie, poczuję jakąś słabość zaraz odpuszczam zaplanowane wyjścia, aktywności i siadam lub się kładę do łóżka. Nie potrafię wyjąść na dłużej niż 2 godziny bez czegoś do jedzenia i picia, bo co jak mi spadnie cukier i źle się poczuję(nie mam problemów z cukrzycą, jednak jak jestem głodna źle się czuję). Co o tym sądzicie ? Chętnie poczytam jakie są wasze zachowania asekurujące, przez które dajecie sygnał umysłowi, że jest zagrożenie i nie możeciie wyjść przez to z nerwicy.
Zasadniczo sama doszłaś do dobrego wniosku, jak nie porzucisz kontroli to nigdy z tego nie wyjdziesz i będziesz się kręciła jak chomik na kołowrotku, zacznij stosować metodę małych kroków i powoli odstawiaj tą kontrole
Awatar użytkownika
bareten
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 688
Rejestracja: 7 października 2013, o 14:37

5 lutego 2025, o 14:58

Popieram. Sam rzuciłem kontrolę około tygodnia temu i czuję się o niebo lepiej. Po prostu zwyczajnie przestałem myśleć o nerwicy i objawach. Czasem oczywiście się zdarzy, szczególnie mając Derealizację 24/h ale wtedy szybko ucinam analizę. Grunt to mieć cały czas zadania i głowę zajęta czymś innym. Dla mnie nie ma nawet porównania z tym co było np miesiąc temu gdzie bałem się wychodzić z domu...

Naprawdę póki cały swój dzień poświęcałem objawom, zastanawianiem się to była masakra. Teraz chyba też po prostu przywykłem do tego, że to jest i jakiś czas ze mną będzie. Pojawi się czasem jakiś somat lub zła myśl, ale w dużo mniejszym natężeniu.
Patro1995
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 535
Rejestracja: 19 lipca 2015, o 21:11

6 lutego 2025, o 17:37

Siema, jakie macie sposoby na napięcie wewnętrzne w klacie jakby lęk taki delikatny, czasami pije piwo wieczorem i to mnie tak uspokaja, ale nie chce codziennie sięgać po browara. Co polecacie?
Darkestroad
Nowy Użytkownik
Posty: 6
Rejestracja: 5 lutego 2025, o 15:06

6 lutego 2025, o 22:27

koziolekmatolek pisze:
4 lutego 2025, o 18:01
Hej, postanowiłem opisać swoją historię i liczyć na jakieś rady, jak się "odburzyć".
To tak tytułem wstępu - mam 24 lata, z nerwicą prawdopodobnie zmagam się od 9-tego roku życia (później chronologicznie opowiem).
Nasilenie nerwicy doszło do takiego stopnia miesiąc temu, że postanowiłem zapisać się do psychoterapeuty (jutro 3-cia wizyta) - tak naprawdę powinienem był to zrobić już w 2018.
Ok, to żeby było prościej opiszę chronologicznie swoje objawy:
- tak jak wspominałem, pierwsze objawy zaobserwowałem, gdy miałem 9 lat - wtedy przez jakiś okres czasu miałem bardzo silną potrzebę mycia co chwilę dłoni w obawie, że czymś się otruje (że przeniosę jakieś zarazki na jedzenie)
- w sumie potem kolejne objawy i ataki paniki pojawiły się w wieku 14 lat w ferie zimowe - przez jakiś czas czułem wieczorem silny ścisk w klatce, jakbym nie mógł oddychać, bałem się zasnąć, czułem, jakbym umierał.
- przez dłuższy czas było w porządku albo nie zwracałem na to uwagi/nie wiedziałem, że to nerwica, ale potężny objaw pojawił się w 2018 - mianowicie HOCD - pewnego dnia zapytałem się siebie samego "A co jeśli jestem gejem?" - wzbudziło to we mnie niesamowity niepokój, lęk, zaczęła się analiza wszystkich swoich zachowań, uważałem za niemoralne to, że mogę uznać, że jakiś facet jest przystojny i że to na pewno świadczy o tym, że jestem gejem. HOCD dalej się pojawia cyklicznie, mniej lub bardziej - szczególnie na siłowni, gdzie widzę kogoś lepiej zbudowanego niż ja sam - potrafię sobie nawet wyobrażać sceny seksu z takimi osobami - czasami wzbudza to we mnie lęk, a czasami nie wywołuje to u mnie żadnej reakcji i wtedy siebie pytam "o nie, nie miałeś lęku, to może jednak ci się to podoba?".
Wiem, że odnośnie HOCD to brzmi jakbym się "tłumaczył" i chciał to odrzucić, ale zapewne tak działa nerwica. Ogólnie rok wcześniej byłem w nieudanym związku z dziewczyną (z jej powodu), a w rok, w którym pojawiło się HOCD, też poznałem swoją obecną narzeczoną (o tym zaraz).
- odnośnie swojej obecnej narzeczonej - była to pierwsza osoba, która aż tak okazywała mi uczucia, czułem się komuś potrzebny, czułem się kochany itp, jednak nie wiadomo z jakich powodów ja ją ciągle dystansowałem, odsuwałem się - bałem się związku, ale z drugiej strony nie wyobrażałem sobie, żeby ona była z kimś innym. Takie "przekomarzanie się" trwało z rok - ogólnie tuż przed HOCD powiedziałem jej, że chyba sie w niej zakochałem (choć sam nie wiedziałem co czuję), a na drugi dzień z nią zerwałem, bo czułem ogromny lęk, że coś w moim życiu uległo zmianie... wybaczyła mi po raz kolejny i kolejne pół roku byliśmy przyjaciółmi, aż w końcu poczułem, że sytuacja wymyka mi się spod kontroli, gdy jakiś chłopak z pracy zaczął do niej startować - wtedy postanowiłem się ogarnąć i przestać ją dystansować.
Nasz związek był raczej budowany "powoli", tj. nie mamy jakiejś dokładnej rocznicy itp, ja po prostu do niej przyjeżdżałem i był to swego rodzaju "romans", w trakcie którego każdy dookoła już wiedział, że jesteśmy razem - było to w sumie dla mnie komfortowe, jako że boje się ogromnych zmian w życiu, pokazywania tego itp.
No i tak trwamy prawie 6 lat - mamy zaplanowany ślub w maju, mieszkamy razem na swoim od ponad roku i teraz kolejne objawy:
- po przeprowadzce (listopad) przez 2 tygodnie czułem się okropnie (mieszkamy 200km/2 godziny od domu rodzinnego) - czułem, jakbym już miał nigdy nie zobaczyć swojej rodziny itp, byłem bardzo przytłoczony tą zmianą (mimo że wykańczanie mieszkania i cały "proces" w kupowaniu mieszkania itp nie wzbudzał we mnie lęku, tylko po prostu "działałem").
- potem znalazłem sobie zajęcie - przyjaciel wciągnął mnie w siłownie (od grudnia) i lęki po przeprowadzce się skończyły - do domu rodzinnego i tak jeździmy w zasadzie średnio co 2 tygodnie, a czasami i co tydzień.
- po zaręczynach w maju ubiegłego roku poczułem się dziwnie - zamiast się cieszyć i skakać z radości byłem jakiś taki obojętny - stresowałem się jak wiadomo przed samymi zaręczynami, ale później mialem wyrzuty sumienia, że nie wzbudziło to we mnie jakichś większych emocji i żyjemy jak dawniej (narzeczonej od razu o tym powiedziałem - ogólnie wie o wszystkich moich lękach, mam w niej wsparcie, nie wstydzę się jej niczego powiedzieć)
- mieliśmy ogromny kryzys w sierpniu - narzeczona z dnia na dzień się wyprowadziła, bo nie pasowało jej we mnie wiele rzeczy głównie "charakterowych"/"światopoglądowych", po prostu nie wyciągałem wniosków z tego, co mi mówiła i nie traktowałem tego poważnie, przykłady: mało rzeczy robiliśmy razem, za dużo grałem w gry, mój stosunek do ludzi był okropny (potrafiłem wyzywać cały świat za to, że są korki na drodze, taki głupi przykład) - poruszyło to mną bardzo mocno tym bardziej, że miałem inny stres na głowie (zaplanowana operacja serca taty - wyjazd do szpitala następnego dnia po wyprowadzce narzeczonej). Narzeczona chciała tydzień spokoju, ja przez ten tydzień byłem wrakiem człowieka i byłem gotowy zrobić wszystko, żeby do mnie wróciła (nerwica wmawiała mi coś w stylu - a może ty jej nie kochasz, tylko boisz się, że już w twoim wieku nikogo nie znajdziesz i nie będziesz poznawał tyle lat??) - po tygodniu, powoli zaczęło wszystko wracać do normy, krok po kroku, aż po miesiącu i po udanej operacji taty wróciliśmy do swojego mieszkania. Dlaczego o tym opowiadam? Przejdźmy do następnego punktu
- a no dlatego, że od mniej więcej świąt dopadł mnie straszny lęk przed ślubem - dopadły mnie refleksje czy to na pewno ta osoba, czy dobrze robię, że to już nie ma odwrotu, czy na pewno nam się uda - i mam te wątpliwości mimo że to ja byłem tą osobą, która po kryzysie się uparła (wbrew opinii rodziny i narzeczonej, aby ślub przełożyć), że ten ślub będzie w tym maju i koniec.
- te wątpliwości pojawiają się mimo tego, że narzeczonej naprawdę nie mam nic do zarzucenia, jest dobrze (wiadomo jak w każdym związku, są lepsze i gorsze dni, ale od kryzysu w sierpniu nie mieliśmy żadnej poważnej kłótni - narzeczona od tamtego momentu nie pracuje, szuka pracy, więc jesteśmy ze sobą 24/7)
- czuję coś na zasadzie, że potrzebuję tego utwierdzenia, że dobrze robię i żeby ktoś mi powiedział, że chcę tego ślubu - posługując się znaną metodą na rzut monetą - chcesz/nie chcesz ślubu - drżałbym, gdyby wypadło "nie chcesz"
- mam wrażenie, że strach przed posiadaniem dziecka też ma na to wpływ - czuję presję ze strony narzeczonej, bo ona bardzo pragnie dziecka, a ja mimo że może i bym chciał (bardzo uwielbiam/y spędzać czas z dziećmi z jej rodziny (6 lat/2 lata)), to bardzo się tego boje, tej odpowiedzialności i tego, że może stracę swoje obecne życie, pasje?
- jeśli chodzi o pasje - tutaj to głównie tenis, siłownia, gry komputerowe - z czego jeśli chodzi o gry - właśnie tu też wydaje mi się, że coś jest na rzeczy, że może czuje jakbym po ślubie/posiadając dzieci już nie mógł tego robić - mało tego, nawet obecnie jak wieczorem sobie gram z kolegą po parę godzin, to zaraz mnie chwytają wyrzuty sumienia, czy nie powinienem tego czasu spędzać z narzeczoną (oczywiście to tylko lęki, bo wszystko jest w zgodzie z narzeczoną, nie ma nic przeciwko - wtedy to chodziło o to, że pracowała do 21, była o 22 w domu, a ja nie usiadłem z nią i nie zjadłem kolacji ani nie porozmawiałem, tylko grałem). I to jest w tym wszystkim najgorsze - narzeczona świadomie nie ma nic przeciwko mojemu graniu czy czemukolwiek, a ja mam na przykład sztuczne wyrzuty i lęki
- pojawiły się też epizody strasznej tęsknoty za domem rodzinnym, rodzicami, rodziną narzeczonej (wszyscy są tam, mogą się widzieć codziennie, a my jesteśmy daleko) - nie byliśmy tam (rekord) miesiąc, i zaczynam na przykład mieć wyrzuty sumienia, że odczuwam taką tęsknotę, że może ja jestem niedojrzały do małżeństwa i własnej rodziny, skoro ciągle mnie ciągnie tam i mógłbym tam jeździć w każdy weekend? Oczywiście to nie tak, że chcę tam uciec od narzeczonej, tylko właśnie jak jadę tam z nią, to czuję się super - fakt, że czasami jak siedzieliśmy tam długo na jakieś święta czy coś, to czasami to ja bylem tym, który już chciał wracać na swoje (no ale z tyłu głowy była świadomość, że pewnie za 2 tygodnie przyjedziemy i może teraz czuję to, że po ślubie (i po ewentualnym posiadaniu dziecka) to sie zmieni?)

Prawdopodobne przyczyny mojego stanu (?):
- psychoterapeutka poprosiła mnie, abym na jutro przygotował zestawienie swojego dzieciństwa, bo często o nim wspominam - mam takie poczucie jakbym czegoś tam "nie osiągnął" - od małego byłem w zasadzie bardzo dojrzały jak na swój wiek, wiele osób mówiło mi, że jestem "5 lat do przodu" względem innych - zawsze się dobrze uczyłem, byłem najlepszy - od pierwszej klasy podstawówki w zasadzie rodzice nie musieli myśleć za mnie, co na przykład mam na jutro przynieść do szkoły, czy co mam zadane.
- wydaje mi się, że to, że całe życie bylem nastawiony na osiąganie sukcesu, zadowalanie rodziców (na przykład jak trafiła się gorsza ocena to była od razu kara na komputer, a dobrych ocen nikt nie zauważał), nieustanna presja przed sukcesem tez ma wpływ na moje "niezdecydowanie" co do ślubu, bo traktuję to też jako kolejny "cel" i sukces do osiągnięcia.
- brakowało może mi zawsze takiego "docenienia", a teraz może czuje, że znowu jestem "5 lat do przodu", bo mam 24 lata (25 rocznikowo), a tu już zaraz ślub itp - oczywiście z jednej strony nie żałuję, bo może dzięki temu, że byłem tak "ciśnięty", to nie skończyłbym dobrych studiów i nie miałbym teraz dobrej pracy, jaką mam, ale tak czy siak czuję, jakby moja psychika teraz musiała swoje "odpracować" za to.
- to potencjalne planowanie dziecka też raczej ma silny wpływ na mój stan, bo znowu traktuję to jako presję i coś, co odmieni bardzo moje życie, strach przed nieznanym itp.
- pogoda - zauważyłem, że te lęki (co roku pojawiają się) najczęściej atakują mocno w okresie jesienno-zimowym - tak też było i tym razem

Przebłysk:
- przez cały ten tydzień lęki trochę osłabły, pierwszy raz od miesiąca poczułem coś w stylu, że wizytę (jutrzejszą) u psychoterapeutki mógłbym odwołać, bo "daję radę", ale dzisiaj znowu mam jakiś atak - szkoda, bo przez ten tydzień już świeciło słońce (myślałem, że to dzięki temu jest lepiej), a dzisiaj znowu atak - najbardziej nie potrafię zrozumieć tego, że jednego dnia myśląc dokładnie o tych samych rzeczach i schematach, np. myśląc o ślubie, czuję podekscytowanie, lub po prostu czuję się OK, a drugiego dnia wzbudza to we mnie lęk.

Przepraszam, że trochę chaotycznie, ale starałem się w miarę zwięźle to wylistować, mam nadzieję, że w miarę mi się udało i ktoś będzie w stanie mi podpowiedzieć, jak te lęki trochę stępić oraz zrozumieć/przemówić sobie do rozsądku.

Rozumiem Cię. Twoje natręctwa z dzieciństwa-miałam takie same. U mnie również rodzice wywierali dużą presję na naukę. Również analizowałam moje uczucia względem narzeczonego, również bałam się ślubu i dużo było lęków na zasadzie ,,czy to ten”’. Widzę dużo podobieństw. Aktualnie zaburzenia lękowe przerzuciły się na hipochondrię i dopiero widzę jak głupie były te myśli względem narzeczonego, czy stres, że jestem lesbijka. Lęk przysłaniał mi prawdziwy obraz moich uczuć i związku. Kiedyś analizowałam wszystko, to jak narzeczony dotknie mnie za rękę, co czuje, co sobie pomyślałam, a może nic nie poczułam? To może go nie kocham? Dopiero jak lęk minął to tak naprawdę pojawiły się pozytywne odczucia i wątpliwości zniknęły. Nie da się racjonalnie myśleć w lęku, twój organizm jest nastawiony na ,,ucieczkę” przed zagrożeniem, nie myśli się wtedy o miłości i dobrych rzeczach. Nie rezygnuj z psychoterapii, myślę że ona uporządkuje twoje myśli i uczucia bo zmniejszy poziom lęku
Awatar użytkownika
Paulosia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 107
Rejestracja: 26 stycznia 2025, o 18:57

10 lutego 2025, o 18:30

Hej. Czy ktoś z was też tak ma, że wybuchacie płaczem i towarzyszy wam do tego uczucie smutku/bezsilności? Mam tak od jakiegoś czasu i zaczyna mnie to martwić. Wcześniej miałam tak może 2x przed tym jak zrobiło się bardzo źle (czego powodem była wizyta u psychiatry), odkąd zaczęła się przygoda, czyli w połowie listopada... Odkąd zaczęłam brać leki, takie rzeczy ustały, nawet przy zmianie dawek.. Jakoś od 22 stycznia to znowu wróciło, mam wybuchy płaczu ze smutku 2/3 razy w tygodniu... Wcześniej jeżeli już płakałam to miałam poczucie, że nikt mi nie pomoże/nigdy z tego nie wyjdę, wyglądało to trochę jak atak paniki, natomiast teraz wydaje mi się, że nie mam ataku(żadnych "moich" objawów atakowych) (biorę też 400mg pregabaliny na dobę), po prostu zaczyna mi się robić bardzo smutno, zaczynam płakać, a nieraz to nawet wyć... Nie wiem.......czy to jest depresja czy co???? dziś znowu taki dzień!!!
Zaburzona_0na
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 113
Rejestracja: 10 października 2024, o 18:11

11 lutego 2025, o 21:29

Paulosia pisze:
10 lutego 2025, o 18:30
Hej. Czy ktoś z was też tak ma, że wybuchacie płaczem i towarzyszy wam do tego uczucie smutku/bezsilności? Mam tak od jakiegoś czasu i zaczyna mnie to martwić. Wcześniej miałam tak może 2x przed tym jak zrobiło się bardzo źle (czego powodem była wizyta u psychiatry), odkąd zaczęła się przygoda, czyli w połowie listopada... Odkąd zaczęłam brać leki, takie rzeczy ustały, nawet przy zmianie dawek.. Jakoś od 22 stycznia to znowu wróciło, mam wybuchy płaczu ze smutku 2/3 razy w tygodniu... Wcześniej jeżeli już płakałam to miałam poczucie, że nikt mi nie pomoże/nigdy z tego nie wyjdę, wyglądało to trochę jak atak paniki, natomiast teraz wydaje mi się, że nie mam ataku(żadnych "moich" objawów atakowych) (biorę też 400mg pregabaliny na dobę), po prostu zaczyna mi się robić bardzo smutno, zaczynam płakać, a nieraz to nawet wyć... Nie wiem.......czy to jest depresja czy co???? dziś znowu taki dzień!!!
Typowy objaw depresji. Należy skontaktować się z lekarzem psychiatrą żeby mógł skorygować leczenie.
Tam gdzie kończy się strach , zaczyna się prawdziwe życie :lov:
Awatar użytkownika
Paulosia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 107
Rejestracja: 26 stycznia 2025, o 18:57

11 lutego 2025, o 23:16

Zaburzona_0na pisze:
11 lutego 2025, o 21:29
Paulosia pisze:
10 lutego 2025, o 18:30
Hej. Czy ktoś z was też tak ma, że wybuchacie płaczem i towarzyszy wam do tego uczucie smutku/bezsilności? Mam tak od jakiegoś czasu i zaczyna mnie to martwić. Wcześniej miałam tak może 2x przed tym jak zrobiło się bardzo źle (czego powodem była wizyta u psychiatry), odkąd zaczęła się przygoda, czyli w połowie listopada... Odkąd zaczęłam brać leki, takie rzeczy ustały, nawet przy zmianie dawek.. Jakoś od 22 stycznia to znowu wróciło, mam wybuchy płaczu ze smutku 2/3 razy w tygodniu... Wcześniej jeżeli już płakałam to miałam poczucie, że nikt mi nie pomoże/nigdy z tego nie wyjdę, wyglądało to trochę jak atak paniki, natomiast teraz wydaje mi się, że nie mam ataku(żadnych "moich" objawów atakowych) (biorę też 400mg pregabaliny na dobę), po prostu zaczyna mi się robić bardzo smutno, zaczynam płakać, a nieraz to nawet wyć... Nie wiem.......czy to jest depresja czy co???? dziś znowu taki dzień!!!
Typowy objaw depresji. Należy skontaktować się z lekarzem psychiatrą żeby mógł skorygować leczenie.
W czwartek mam odezwać się do psychiatry, jak się czuję... na pewno jej to napiszę bo coś mi tu nie pasuje, choć leki które biorę (Setaloft) jest też na depresję, wcześniej działał bardzo dobrze...
Michal525
Nowy Użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: 9 października 2024, o 22:54

12 lutego 2025, o 01:11

Mam ostatnio trudny okres, bardzo ciężki zapieprz na studiach miałem (sesja, dużo stresu, dokańczanie rzeczy w innym mieście, ponieważ studiuję daleko od domu). Dzień przed sesją wypiłem 3 kawy, co nie było dla mnie czymś bardzo nadzwyczajnym, ale nagle dostałem silnego ataku paniki. Wmówiłem sobie że przedawkowałem kofeinę i zaraz pewnie zemdleję, dostanę ataku serca, umrę itd. Oczywiście w końcu się ogarnąłem i uspokoiłem (3 godziny mnie trzymało), ale po tym wydarzeniu strasznie nasiliły się lęki. Od tamtego czasu codziennie rano budzę się z poważnym lękiem, głównie dotyczącym takiego poczucia bezsensu. Strasznie boję się depresji, miałem pewnie odczucia depresyjne po tym ataku paniki, ale po kilku dniach najgorszy okres przeszedł i znowu chce mi się coś robić. Niestety nie tak bardzo jak kiedyś i wciąż czuję taki bezsens, jedynie wieczorem nabieram jakiejś większej nadziei, ale po przebudzeniu jest dramat. Nie mogę jeść, czasem do 15, czasem do 17. Po prostu taki ścisk żołądka że nie jestem w stanie, do tego to ciągłe poczucie beznadziei, że wszystko jest bez sensu, że nic mnie już nie czeka, że ja sobie z tym nie dam rady już dłużej... Do tego doszedł mi pewien lęk, że będzie tak źle, że tak mi "odbije", że po prostu zrobię sobie coś. Strasznie oczywiście tego nie chce, ale sama myśl o tym wywołuje u mnie niepokój.


Najgorzej właśnie z tymi myślami że już mi odbiło, albo mi odbiję i sobie coś zrobię. Myśli nasilają się jak jestem z rodziną, dopada mnie taka bezsilność, że co jeśli ich bym tak skrzywdził. To jest jedna z tych myśli których po prostu nie jestem w stanie zaakceptować i narzuca mi kontrolę. Proszę was o jakieś rady, jakąś motywację, jak wyśmiać te głupie myśli (bo sobie niby zdaję sprawę że są głupie, ale jednak nie umiem przekonać emocji) jak się z tego jakoś wyzwolić.
Awatar użytkownika
Paulosia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 107
Rejestracja: 26 stycznia 2025, o 18:57

12 lutego 2025, o 06:21

Michal525 pisze:
12 lutego 2025, o 01:11
Mam ostatnio trudny okres, bardzo ciężki zapieprz na studiach miałem (sesja, dużo stresu, dokańczanie rzeczy w innym mieście, ponieważ studiuję daleko od domu). Dzień przed sesją wypiłem 3 kawy, co nie było dla mnie czymś bardzo nadzwyczajnym, ale nagle dostałem silnego ataku paniki. Wmówiłem sobie że przedawkowałem kofeinę i zaraz pewnie zemdleję, dostanę ataku serca, umrę itd. Oczywiście w końcu się ogarnąłem i uspokoiłem (3 godziny mnie trzymało), ale po tym wydarzeniu strasznie nasiliły się lęki. Od tamtego czasu codziennie rano budzę się z poważnym lękiem, głównie dotyczącym takiego poczucia bezsensu. Strasznie boję się depresji, miałem pewnie odczucia depresyjne po tym ataku paniki, ale po kilku dniach najgorszy okres przeszedł i znowu chce mi się coś robić. Niestety nie tak bardzo jak kiedyś i wciąż czuję taki bezsens, jedynie wieczorem nabieram jakiejś większej nadziei, ale po przebudzeniu jest dramat. Nie mogę jeść, czasem do 15, czasem do 17. Po prostu taki ścisk żołądka że nie jestem w stanie, do tego to ciągłe poczucie beznadziei, że wszystko jest bez sensu, że nic mnie już nie czeka, że ja sobie z tym nie dam rady już dłużej... Do tego doszedł mi pewien lęk, że będzie tak źle, że tak mi "odbije", że po prostu zrobię sobie coś. Strasznie oczywiście tego nie chce, ale sama myśl o tym wywołuje u mnie niepokój.


Najgorzej właśnie z tymi myślami że już mi odbiło, albo mi odbiję i sobie coś zrobię. Myśli nasilają się jak jestem z rodziną, dopada mnie taka bezsilność, że co jeśli ich bym tak skrzywdził. To jest jedna z tych myśli których po prostu nie jestem w stanie zaakceptować i narzuca mi kontrolę. Proszę was o jakieś rady, jakąś motywację, jak wyśmiać te głupie myśli (bo sobie niby zdaję sprawę że są głupie, ale jednak nie umiem przekonać emocji) jak się z tego jakoś wyzwolić.
Hej, mam bardzo podobnie do Ciebie. Też bałam się depresji (choć u mnie nie jest wykluczona-ale jestem dopiero na początku "przygody", więc nie robiłam jeszcze testów). Co do takich lęków odnośnie depresji, myślę, że tak właśnie dzieje się w przypadku nerwicy. Ja miałam jeszcze lęki o schizofrenie (co prawda nieco mniejsze) oraz CHAD (tu był spory lęk).. Jeżeli chodzi o "odbije mi" - to też klasyka tego zaburzenia...Wiele osób ma te myśli "strace świadomość i coś sobie zrobię"- tak, ja też to miałam... miałam-bo teraz bardziej mam właśnie lęk o to, że będzie tak beznadziejnie, będę tak smutna, że po prostu nie wytrzymam napięcia, do tego mam wybuchy płaczu- ataki już tak nie... (co wyżej zaburz_0na zasugerowała że to są typowe objawy depresji), czy jest to depresja, czy zaburzenia lękowo-depresyjne?Tego jeszcze nie wiem. Jak wyśmiać myśli? Ja mam na to taki sposób, że jeżeli przychodzi do mnie myśl typu "będziesz wisiała"-tak...mam taką myśl.... próbuje przekornie powiedzieć jej tekst w stylu "no już tam zaraz" albo "chciałabyś".. - mam wrażenie, że ta myśl przychodzi do mnie już bardzo bardzo rzadko, więc chyba działa... Ale ! niestety z każdą taką myślą trzeba tak właśnie walczyć..Kolejnym moim sposobem (tu nauczyłam się tego praktykując jogę i medytację - szczerze Ci polecam), "pozwalanie" na przychodzenie i odchodzenie tych myśli. Myśl to tylko myśl, jest ta, przyszła to odejdzie, będzie następna (na początku lub w dużym lęku ciężko mieć takie podejście-wiem), zatem trzeba olewać te myśli, nie zwracać na nie uwagi, wtedy one nie będą miały "motywacji" żeby przychodzić. Co do myśli że komuś coś zrobię- tak też to występuje i trzeba robić z tym tak samo jak z myślą o zrobieniu czegoś sobie. Co jest ważne w wyśmiewaniu i olewaniu myśli? To, że trzeba być cierpliwym i dać sobie czas.. jeżeli będziesz wyśmiewać i olewać powiedzmy przez tydzień - OK - ale to może się zmodyfikować i zaatakować znowu, z większą mocą/inną myślą/czymś "straszniejszym" czego jeszcze nie było... i TAK trzeba dalej to konsekwentnie olewać, aż zniknie. Nie wiem kiedy zniknie, bo sama jestem dopiero na początku tego wszystkiego.. Polecam ci filmiki DivoVic na YouTube, tam jest wiele wskazówek jak z tym pracować, wyjaśnia się sporo. Chodzisz na terapię, bierzesz leki?
PS. Kofeina wzmaga dosyć nerwicę i lęki, więc proponowałabym zmniejszyć jej ilość.
Awatar użytkownika
bareten
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 688
Rejestracja: 7 października 2013, o 14:37

12 lutego 2025, o 12:02

Ja mam kurcze aktualnie jakąś jelitówke i czuję się fizycznie i psychicznie jak przy początku nawrotu nerwicy. Tak to wymęczy człowieka , a głową już zaczyna pracować....
Pawlo41
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 71
Rejestracja: 7 października 2023, o 13:41

12 lutego 2025, o 12:29

Witam.
Uczęszczałem na terapię lecz okazało się, że jestem od 2 lat w terapii a wciąż jestem w fazie prekonteplacyjnej - rozważam zmianę ale nie podejmuję działań by te zmiany wprowadzić. Mój stan jest ostatnio nie najlepszy. Z terapii chwilowo zrezygnowałem. Terapia w nurcie CBT.
Terapeutka uznała, że utknąłem w procesie w fazie prekonteplacyjnej i ciągnięcie tego było by nieetyczne.
Ostatnio dostałem propozycję by wrócić na oddział dzienny. Waham się. To byłby czwarty raz.
Męczą mnie somaty, lęki. Wkręcam sobie różne choroby. Mam problemy ze snem, apetytem. Wieczorami jest lepiej, ale i tak się to nie przekłada na lepszy sen. Jestem już tym wszystkim zmęczony. Głowa szaleje. Podpowiada różne choroby. Z obecnych badań nie wynika nic, ale i tak się wkręcam, bo jakiś parametr w wynikach badań był nieco obniżony. Lekarz zapewnia, że nic się nie dzieje, a ja naczytałem się w internecie i z goole wynika, że może być problem.
drakan9
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 105
Rejestracja: 27 października 2024, o 10:21

12 lutego 2025, o 12:40

Musisz zaufać lekarzowi i odstawić googla, dodatkowo wyniki badań interpretuje się całościowo
Pawlo41
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 71
Rejestracja: 7 października 2023, o 13:41

12 lutego 2025, o 13:04

drakan9 pisze:
12 lutego 2025, o 12:40
Musisz zaufać lekarzowi i odstawić googla, dodatkowo wyniki badań interpretuje się całościowo
Dziękuję za odpowiedź. Pozdrawiam.
ODPOWIEDZ