Dora pisze: ↑6 stycznia 2022, o 14:16
Katja pisze: ↑5 stycznia 2022, o 22:44
Dora pisze: ↑5 stycznia 2022, o 15:28
Zalatwianie emocji, tylko dzialaniem wbrew lękowi, powolywanie sie tylko na empiryczne podstawy jest w moim poczuciu przemocowe. I mi to robi poczucie niedopasowania spolecznego. Skads sie te emocje wziely. I blizsze mi jest pochylenie sie nad tym skad ten lęk we mnie jest, traktowanie go czesc mnie, ktora cos mowi, a nie tylko bełt umyslowy.
Nie mogę się z tym zgodzić głównie dlatego, że sama bardzo dużo krzywdy zrobiłam sobie analizą moich stanów emocjonalnych i ich przyczyn w momencie bardzo mocno przeciążonego układu nerwowego. To jest mniej więcej tak jakby w momencie skaleczenia zamiast tamować ranę zacząć się zastanawiać co doprowadziło do tego, że leci krew. To jest po prostu nie ta kolejność i nie ten moment.
Zaburzenie lękowe to stan gdy nasz układ nerwowy jest już skrajnie przeciążony i potrzebuje przede wszystkim regeneracji, a nie ciągłego pobudzania go nieustannym grzebaniem w emocjach i zadawaniem nieustannych pytań skąd to mam, dlaczego, co to o mnie mówi itd? Tym bardziej, że stan w którym się znajdujesz mówi o Tobie tyle, że jesteś człowiekiem i masz granice wytrzymałości po przekroczeniu, których zaczyna się problem. Ludzie czasem nie ogarniają, że nie tylko serce czy jakieś inne narządy mają jakąś wytrzymałość, układ nerwowy również i co za tym w mojej ocenie rozważenie np. natrętnych myśli jako czegoś co mówi coś o Tobie, przynosi więcej szkody niż pożytku. Owszem pewnie można byłoby dojść i wyjaśnić dlaczego ktoś ma takie, a nie inne natręty, ale co by to zmieniło? Niewiele.
Natomiast w dalszej kolejności tj. gdy już uda nam się zregenerować nasz układ nerwowy potrzebna jest refleksja nad naszym życiem, postawami itd żeby zrozumieć dlaczego przeciążamy nasz układ nerwowy. W mojej ocenie zaburzenie to sygnał od naszej psychiki do zmian.
Zgadzam się natomiast z tym, że każdy ma swoją drogę i na tym zakończę.
Jestem strasznym dyskutantem (nie wiem czy takie slowo istnieje). Lubie sie spierac;) Ta wymiana z Toba dobrze mi robi. Nie jest tak, ze jak czytam Ciebie to sobie mysle oooo wszystko bullshit. Ja mam OCD od dziecka. Tzn mialam, bo to jak dzis ujawnia sie moj lęk nadal ma komponente obsesyjna (tylko ze ona jest w jakims stopniu w kazdej formie lęku), natomiast tresc lęku zmienila forme znacznie i troche sie wymyka z diagnostyki OCD. zgadzam sie, ze doświadczenie lęku zwiazane jest z przeciazeniem ukladu, ale dla mnie to nie zamyka tematu. Kiedy pisze, ze nerwica to ja, to mam na mysli, ze to ja w tym stanie. To sa wszystkie czesci skladowe mnie. W innym wypadku sprowadzamy lęk jedynie do biologii. W ten sam sposob do biologii mozna sprowadzić milosc i kazdy inny emocjonalny aspekt czlowieka. Podchodze do tego z humanistycznego punktu widzenia, wiec takze holistycznego. Dla mnie cialo, umysł, uczucia to jedno. Nigdy nie sa w rozlaczeniu w kazdym doswiadczeniu zycia. W moim poczuciu zajmowanie sie emocjami nie jest rozgrzebywaniem przeszlosci. To taki dewaluacyjny zwrot, ktory upraszcza temat. W moim rozumienia kontakt miedzy terapeuta a klientem jest relacyjny i wspierajacy. Odbywa sie w tempie klienta, w akceptacji dla wszystkiego co czuje. Dopiero w aurze bezpieczenstwa i wiezi nastepuje stopniowe schodzenie w glab i dotykanie tego co byc moze niedotknięte dotychczas, co wziaz generuje okresowo reakcje lękowo. To nie jest ani proste ani bezbolesne, ale za tą kurtyna kryje sie byc moze cos co moznaby nazwac doswiadczeniem korekcyjnym. Oczywiscie biore pod uwage, ze nie zawsze lęk wynika z traumy. Natomiast zawsze z braku kontaktu z soba, zreszta piszesz o tym. Tylko wlasnie skad brak kontaktu ze soba? Tu znowu mam poczucie ze mimo wszystko wydarza sie to na gruncie relacji. Nie wysyce tu tematu. To sa bardzo indywidualne i zlozone sprawy. Taki prosty przyklad podam. Jesli ktos unika igiel, bo boi sie HIV. Behawioryzm traktuje to serio. Robimy ekspozycje zeby ktos wyzwolil sie tego lęku. W humanizmie lęk przed iglami i HIV jest traktowany symbolicznie. "Wyleczenie" leku przed iglami, nie pomaga, bo nie dotyka istoty. Stad jedne objawy zastepowane sa innymi. Behawioryzm tlumaczy to inaczej. W moim poczuciu to redukuje problem. A do tego mi w ogole bliski jest jezyk potrzeb i probuje, co naprawde nie jest latwe, zaczac traktowac siebie z wiekszym zrozumieniem i wspolczciem. Np. dla ogromnego poczucia samotnosci wsrod ludzi, ktore towarzyszylo mi przez lata. Uwazam, ze z emocjonalnego punktu widzenia behawioryzm moze wzmaniac paradoksalnie dysocjacje, w przypadku traumy szczegolnie. Czlowiek jest na tyle delikatnym i skomplikowanym tworem, ze wyrazanie opinii ex catethra budzi moja niezgode.
Ja również lubię sobie podyskutować (nawet czasem za bardzo lubię

) i nie mam nic przeciwko odmiennym opinią. Nie mam też już niepotrzebnych ambicji (kiedyś miałam) przekonywać kogoś do mojego zdania.
Nie jestem przeciwnikiem psychoanalizy i nie uważam, że człowieka da się uprościć do prostych schematów zachowań. W mojej ocenie odburzanie to nie tylko zregenerowanie układu nerwowego. Jestem zdania, że zaburzenie jest dla nas sygnałem od psychiki, że to w jakim sposób żyjemy robi jej krzywdę, a co za tym nam. Często tym co wymaga korekty jest właśnie relacja z samym sobą (większość osób z którymi rozmawiam ma ten problem i również ja go miałam), ale nie tylko. Często są to też złe przekonania o sobie, innych, o świecie, z którymi idziemy przez życie i które generują nam bardzo dużą ilość stresu (np. ja wiecznie czułam się odpowiedzialna za moją matkę). Bardzo często osoby z zaburzeniami lękowymi latami unikają kontaktu z swoimi emocjami z lęku, że sobie z nimi nie poradzą, często też unikają wyzwań, konfrontacji właśnie z powodu tych złych przekonań, które w sobie noszą. Np. wiele osób zaburzonych w ogóle nie jest gotowych znosić dyskomfort uczenia się czegoś, wolą więc nie podejmować wzywań (kumulując w ten sposób mnóstwo lęku) niż narażać się na niechciane emocje wstydu, zażenowania i reakcja ciała na te emocje tj. czerwone policzki, drżące ręce itp. Wynika to często z niskiego poczucie własnej wartości, które bardzo źle znosi takie momenty. Ogólnie rzecz ujmując większość osób zaburzonych nie ma w sobie zgody na doświadczania różnych emocji (w tym i tych trudnych), a co za tym nie ma w sobie zgody na doświadczenie, poznawanie, uczenie się, a więc życie.
Z własnych doświadczeń jednak wiem, że zaburzenie lękowe jest stanem wyjątkowym i stanem w którym niekoniecznie jesteśmy w możliwości ocenić nasze życie i doświadczenia. Nasza psychika to też jest element nas, który może szwankować i w mojej ocenie stan zaburzenia lękowego to nie jest moment na to by obciążać psychikę dodatkową porcją wrażeń jakie generuję psychoanaliza. Jak to kiedyś powiedziała pewna Pani coach, do psychoanalizy to trzeba mieć w miarę stabilną psychikę. Niestety terapeuci bardzo słabo w mojej ocenie znają się na pomaganiu osobą w zaburzeniach lękowych, często wciągając je wręcz w terapię, na które te osoby nie są w tym momencie gotowe. Często też w mojej ocenie przesadnie grzebią w przeszłości (zapominając przy tym, że nasz stan emocjonalny wpływa na naszą pamięć i na wiele tzw. fałszywych wspomnień),a dobry terapeuta nie potrzebuje, aż tak bardzo grzebać komuś w bebechach, jeśli jest dobry to po mowie ciała, postawie czy przekonaniach jest w stanie sam określi pewne sprawy w życiu pacjenta.
Jeśli chodzi o Twój przykład z HIV to ja akurat jestem osobą z mnóstwem fobii i też bardzo mocno analizowałam kiedyś ich możliwe przyczyny, nawet kiedyś miałam ciekawą rozmowę z osobą, której z pomocą przyszła hipnoza, tzn. dała jej wyjaśnienie, bo fobia dalej miała się dobrze. Czytałam też wiele ciekawych książek gdzie niestety na eksperymentach na myszach udowadniano , że trauma może być dziedziczna zazwyczaj do 3 pokolenia. Wszystko to jednak w żaden sposób nie pomagało mi uporać się z moimi fobiami, które w zaburzeniu zaczynały wyrastać jak grzyby po deszczu i im bardziej się nimi zajmowałam, tym więcej ich było i gorzej sobie z nimi radziłam. Ja naprawdę bardzo długo babrałam się w tematyce wyjaśniania wszystkiego, nazywania, szukania powiązań niestety w żaden sposób nie pomagało mi to w zaburzeniu, a wręcz przeciwnie. Z perspektywy czasu uważam, że było tylko kilka spraw do zrozumienia na starcie (np. moje relacje z matką które generowały mi wiele niepotrzebnego stresu) , a całe to babranie się w każdej emocji, we wszystkim co mi przyszło do głowy (a cały czas coś przychodziło) to było tylko przedłużaniem mojego cierpienia.