jajko pisze:Ja mam taką teorię, że moja mama przedkłada wszystko na wiarę i stosowanie się do jej doktryn. Nie ustąpi

Sama mówiła, że zawsze będzie mi wypominala to co robie 'zle', bo tak trzeba, bo jest moim rodzicem i odpowiada za mnie przed Bogiem xd dla niej odpuszczenie mi wiazaloby sie przyzwoleniem na ZUO, co dla niej jest nie do pomyslenia

woli miec kwas z wlasnym dzieckiem. No i tak sie ciagnie do dnia dzisiejszego: niezadowolenie, straszenie, krytykowanie, mowienie ze jej nie kocham, ze ja ranie swoim postepowaniem, obrazanie sie. Nie wiem jak nawiazac nic porozumienia, a zalezy mi na tym zeby iec fajna przyjacielska relacje w ktorej wzajemnie szanujemy swoje poglady.
Tylko chyba własnie paradoks jest taki, ze czym ktoś bardziej zaciska na kimś obręcz tym ta druga osoba coraz bardziej walczy o przestrzeń dla siebie i tego Twoja mama nie rozumie. Podejrzewam, że gdyby dała Ci choć trochę tego luzu, przestrzeni to sama mogłabyś dojsć do takich wniosków, które ona uważa za słuszne (bądź nie). W sumie to Twoja mama kompletnie inaczej zachowuje się niż Ojciec w przypowieści o synu marnotrawnym, bo tam Ojciec daje tą przestrzeń synowi, pozwala mu odejść i roztrwonić majątek. Więc zachowanie Twojej mamy ma nijak się do wiary, a jest raczej jej zniekształceniem.
Twoja mama miesza pojęcie napomnienia/upomnienia i dawania jednocześnie drugiej stronie prawa wyboru. Podejrzewam, że sama jednocześnie męczy się z tym, bo bierze odpowiedzialność za życie swoich dzieci, które są dorosłymi osobami. Niepotrzebnie, bo poza napomnieniem i modlitwą nie może nic zrobić. Może niech zostawi to w rękach Boga?
Poza tym czy ona wierzy w swoje zbawienie? Bo bez grzechu to ona nie jest, więc idąc jej tokiem myślenia Bóg powinien normalnie ciągle gromy z nieba jej zsyłać za takie zachowanie. Wbrew pozorom daje jej prawo wyboru, bo ją kocha.
No i kwestia taka: ona nie tylko Cie upomina, ale szantażuje mówiąc, ze jej nie kochasz. Kompletnie nie rozumiejąc, że tym sposobem osiąga efekt odwrotny.
Co do tego zdania: "Nie wiem jak nawiazac nic porozumienia, a zalezy mi na tym zeby iec fajna przyjacielska relacje w ktorej wzajemnie szanujemy swoje poglady." - niech Ci nie zależy. Wiem, że to moze być bolesne, ale ja doszłam do takiego wniosku, ze ciągle tworzyłam przed sobą coś, co nie istnieje - a więc własnie taki mit o przyjacielskiej relacji z mamą. I to, że musi ona istnieć za wszelką cenę. Prawda jest taka, że takiej relacji muszą chcieć obydwie strony, nie natomiast w takiej sytuacji jak np. Twoja. Po prostu trzeba pogodzić się z tym, ze nasze mamy nie będą naszymi przyjacielami, będą po prostu mamami. Szukamy czegoś czego nie znajdziemy, a to rodzi frustracje. Myślę, że gdyby taka relacja miała istnieć to na przestrzeni lat już dawno by powstała. Wiesz, że takie podejście jest bardzo uwalniające? Bo ściąga z Ciebie ten wymóg, konieczność budowania przyjaźni,m dążenia do tego, że mama ma Cię zrozumieć (i ciągłej walki i szarpaniny o to). Czemu te relacje nie mogą być po prostu normalne? Nie muszą być od razu przyjacielskie. JA się pogodziłam z tym, że mama mnie nigdy do końca nie rozumiała i nie tworzę już sobie presji żeby tak było. Może to też zasługa terapii, bo zrozumienie znalazłam gdzieś indziej, a teraz próbuję budować zrozumienie z własnego wnętrza.
Przyjaźń może powstać wtedy gdy obydwie strony stoją na równorzędnych stanowiskach, trudno wiec mówic o przyjaźni w relacji takiej jak Twoja czy moja z naszymi mamami (rodzic - podporządkowane dziecko).