Jako dziecko byłam bardzo chorowita, urodziłam się z wrodzoną wadą stawów i mięśni, szpital był moim drugim domem. Mama starała się jak mogła, ale niestety zostawałam tam na długie miesiące, sama. Wiadomo co to znaczyło dla dziecka, myślę, że wtedy zaczął mi się włączać system 'walcz bądź uciekaj'. Podawali mi silne leki uspokajające kiedy mama mnie zostawiała, kompletnie sobie nie radziłam i do dzisiaj nie wiem czemu nie porozmawiał ze mną jakiś psycholog. Czasem wysyłali księdza, dzięki któremu nie poddawałam się i żyłam od wizyty do wizyty mojej mamy. Później było spokojniej, moja nerwica opuściła mnie na moment, kiedy wróciłam do domu i już nie musiałam tak często jeździć po szpitalach. Ale wszystko wróciło kiedy okazało się, że muszę mieć operowany kręgosłup, miałam 19 lat i wiedziałam, że już jestem dorosła i wszystko będzie w porządku. Ale nie było... Do operacji jeszcze jakoś było, przed samą operacją dostałam ataku paniki, to był pierwszy poważniejszy atak w moim życiu. Dali mi leki uspokajające i jakoś to było. Po operacji zaczęły się szumy uszne, wiec sprawdzali, czy czegoś nie uszkodzili podczas operacji, jeździłam od laryngologa do neurochirurga, nikt nie potrafił mnie zdiagnozować ani pomóc, a ja wciąż nie mogłam przez nie spać, miałam jakieś uciski w głowie, bardzo się tego bałam, ale przycichło. Oczywiście tylko na jakiś czas, bo później odezwało się serce, potykania serca, przyspieszona akcja, no i poszłam do kardiologa, po badaniach serca jednak coś wyszło. Mam drobną wadę serca, ale lekarz mówi, że jest okej nic mi nie grozi. Wszystko pod kontrolą tętno 120 to nic takiego, a dla mnie było, ja myślałam, że umieram, jeszcze ta zdiagnozowana wada serca, ja w życiu nie miałam tak mocnego ataku paniki jak wtedy u tego kardiologa, po prostu już śmierć przed oczami miałam. Wysłał mnie do neurologa, a neurolog widząc moją historie, mnie taką znerwicowaną przepisał mi psychotropy i ja je wzięłam, biorę do teraz, już drugi miesiąc. To mnie zastanowiło, ja tutaj tak cierpię, umieram, a on mi leki na depresje daje. Wtedy mnie olśniło, że to nie jest problem fizyczny, szumy uszne nadal mam, potykania serca nadal mam, ale mogę spać i jakoś tam funkcjonować. Zaczynam się odburzać i wierzę, że mi się uda. Nie mam już zamiaru tracić życia. Medytuję też od miesiąca, bardzo mnie wycisza, próbował ktoś?
ps. Szczęśliwego Nowego Roku
