Hej wszystkim!

Czytam forum od jakiegoś czasu, ale jakoś nigdy się nie udzielałam. Teraz, gdy dopadł mnie okrutny kryzys chciałam podzielić się z Wami moją historią. Nie ukrywam, że mam nadzieję na wsparcie i siłę do walki...
Wszystko zaczęło się półtora roku temu, w okolicy świąt Bożego Narodzenia. Wszystko standardowo - pierwszy atak paniki, potem zawroty głowy, bóle żołądka, kołatanie serca, milion zawałów itd. Kiedy zorientowałam się, że to może być nerwica poszłam do psychiatry i psychologa. Od tego czasu jestem w terapii, dużo widzę co się dzieje w moim życiu, ale jak się domyślacie, niewiele to dawało. Byłam w tak fatalnym stanie wtedy, że nawet się nie zastanawiałam i od razu zaczęłam brać leki. Jeden to była porażka, ale potem escitalopram bardzo mi pomógł. Postawił mnie na nogi, zaczęłam odżywać. W tym czasie skończyłam studia, obroniłam magistra, wyszłam za mąż, wyprowadziłam się od rodziców, znalazłam pierwszą pracę, a potem następną. Czułam się już całkiem fajnie, więc w listopadzie podjęłam pierwszą próbę odstawienia leku. Niestety nałożyło się to atak grypy jelitowo- żołądkowej i znowu wróciłam do poprzedniej dawki. Okres jesienno-zimowy był dla mnie trudny, źle reaguje na brak słońca plus nie miałam pracy, do której mogłabym chodzić i którą się zająć... Na wiosnę było lepiej, poleciałam nawet na tydzień do USA (10h samolotem!) i byłam bardzo dumna z siebie. Miewałam depresyjne momenty, dużego smutku, ale nie było już lęków, ataków paniki, objawów fizycznych. A nawet jeśli to szybko je olewałam i odchodziły.
Miesiąc temu odstawiłam leki i wszystko wróciło... Czuję się jak w pierwszym etapie zaburzenia. Chociaż wiem, że nie mam żadnej choroby i nic mi somatycznie nie jest, to czuję się FATALNIE. Nie jestem w stanie funkcjonować, wszystko mnie boli... Miałam co prawda teraz ogromny stres - mega kłótnia z przyjaciółką jeszcze z liceum. Ale już nie mam siły. Znowu myślę o lekach, nie jestem chyba w stanie się odburzyć tak jak Wy...
Pozdrawiam wszystkich
