7 czerwca 2015, o 20:30
Grunt to nie popełniać takich błędów jak ja popełniam. Coraz częściej jest dobrze, ostatnie kilka dni obfitowały w wielkie wyczyny biorąc pod uwagę moje zaburzenie - byłem dwa razy w wielkim markecie budowlanym, byłem na festynie w parku, który mnie przeraża i chodziłem w tłumie, chodziłem po sklepach, byłem w szkole, chodziłem do pracy i z niej wracałem - wszystko to nie obyło się bez większych czy mniejszych odrealnień i napadów paniki, ale zrobiłem to i nikt mi już tego nie zabierze. Każdy taki dzień dodaje mi sił i daje wiarę w lepsze jutro. Odnoszę wówczas wrażenie, że sprawy idą w dobrym kierunku, bo może i wciąż mam ataki paniki, bo może i czasami nie ogarniam co się dzieje wokół mnie, ale leje na to i idę dalej.
Niestety jednak w mojej postawie wciąż są błędy, bo prędzej czy później zaczynam analizować i znów zamykam się w sobie. A najgorzej jest wtedy, gdy coś jest odwleczone w czasie. Gdybym np. miał jechać teraz 400km samochodem to bym wsiadł i pojechał i pewnie lepiej czy gorzej bym dał radę. Ale jechać będe dopiero w następną sobotę, a już dziś zamartwiam się jak to będzie, czy dam radę i co ja zrobię tak daleko od domu gdy to mnie znowu zacznie łapać. Nakręcam się, a to zwiększa prawdopodobieństwo że naprawdę coś się wydarzy.
Chciałbym by był już 20 czerwca i bym mógł wejść do tego watku i jako moje małe kroczki w drodze do odburzenia opisać cały wyjazd nad morze. Echhhhh.....
-- 7 czerwca 2015, o 19:30 --
Pewnie moje posty się połączą, ale....
Dziś odniosłem wielki sukces. Byłem na basenie. Pierwszy raz od października (mój dramat trwa od grudnia). Kiedyś chodziłem te 2-3 razy w tygodniu i bardzo to lubiłem. Ostatnio jednak kojarzyło mi się to tylko i wyłącznie źle - masa ludzi, krzyki, wrzaski, dziwne echo, refleksy światłła no i najważniejsze tj. brak możliwości szybkiej ucieczki. Słowem - dramat. Dziś też się bałem, ale postanowiłem zaakceptować ten lęk. Zamiast walki z nim i wmawiania sobie "wcale się nie boisz", podczas gdy się boję jak diabli, po prostu pozwoliłem mu płynąć i obserwowałem go jak film. Oczywiście było kilka momentów kryzysowych, gdzie zaczynałem "odpływać", ale wziąłem się w garść i zdusiłem to w zarodku. Dość powiedzieć, że po basenie byliśmy jeszcze w klku miejscach i również było raz lepiej raz gorzej, ale ostatecznie wziąłem to na klatę i dałem radę.
Im więcej czytam to forum i im więcej mam takich przypadków, tym bardziej czuję że jestem coraz bliżej pokonania tego świństwa. Nie pozbycia się, bo to tak całkiem w 100% niemożliwe, ale przejścia nad tym do porządku dziennego. Oby tak dalej....