Dzień dobry zaburzeni !
Opisze tutaj swój problem który charakteryzuje się tym , że nigdy do końca mnie opuscił i cały czas jest jakby cząstką mojej osobowości ...
Od dziecka byłem osobą która zgłaszała jakieś problemy ze swoją psychiką . Zacząłem od guli w gardle , nie wiem ile przygoda z tym zaburzeniem trwałą , bo miałem mniej niż dziesięć lat , jakoś przeszło póżniej miałem pare lat spokoju aż zaatakował mnie "lęk" przed jedzeniem mięsa , obojętnie jakiego po wybuchnięciu epidemii szalonych krów

w szczególności własnie wołowego . Znowu jeszcze później popadłem w hipochondrie wtedy też zaczęły się schody ruchome które wywoziły mnie to na coraz bardziej dziwne piętra lęku . Z tamtych zaburzeń się teraz śmieje , nie ruszają mnie , ale pojawiły się nowe już bardziej odbierające mi resztki przyzwoitego samopoczucia. Zaczęło się od zwykłego położenia się do spania gdy poczułem ,że serce dziwnie przestało na jakąś chwile bić , pewnie takich osób jest multum co od tego zaczęło , jest to typowe dla zaburzeń lękowych , zdawałem sobie z tego sprawe , ale trochę czasu trwało żeby się uwonić od tego zaburzenia gdzie sprawdzanie i kontrolowanie swojego serca było natrętne . Udało mi się z tym uporać , nie wiem ile mi to zajęło , już nie wróciło . Tylko , że jak udało mi się z tego wyjść , pewnie znowu z braku zajęć pod wpływem gorszego samopoczucia wpadłęm na genialny pomysł żeby poruszyć temat egzystencji ludzkiej i sensu życia ... Mianowice męczyło mnie jedno pytanie czy życie samo w sobie ma sens , wywołało to we mnie taki paniczne wzburzenie i napięcie psychiczne , że chodziłem jakbym był pod stałym napięciem , które zmieniało swoją intensywność , ale nie zależało to ode mnie . Myśli były tak natrętne , że w koncu zacząłem analizować skąd się one w ogóle wzięły . Po jeszcze bardziej głębszych analizach , (pewnie też typowe dla zaburzeń nerwicowych) doszedłem do wniosku ,że takie myśli nie mają sensu , bo nawet jeśli bym poznał sens życia ludzkiego to nic by mi to nie dało ... W między czasie na swoje szczęscie wyrobiłem w sobie "pozytywne natręctwa" co w jakimś stopniu osłabiały te upierdliwe myśli . Niestety tych natrętów nie udało mi się do końca pozbyć , może już nie są tak silne jak jeszcze pół roku temu , ale pojawiają się w sytuacjach gdy jestem znużony , poirytowany . Idąc dalej zauważyłem , że te myśli stały się częścią mojego światopoglądu , jestem na dzień dzisiejszy agnostykiem i w wiele rzeczy po prostu nie mogę uwierzyć , nawet jeśli bym teraz chciał to nie jestem w stanie ...
Te wszsytkie myśli nawet jesli nie występują to i tak zostawiły duży niesmak w mojej psychice i nie pozwalają się cieszyć z życia , najbardziej co teraz mnie denerwuje to jest to ,że porównuje swoje zycia do tego sprzed paru lat gdzie praktycznie było
beztroskie , prawie nic nie było dla problemem .
od pażdziernika tamtego roku zawisłem gdzieś po środku ciemnej materii i nie mogę uzyskać pełnej stabilizacji psychicznej , niby są dni gdzie myśli natrętne nie atakują , nie jestem w stanie napięcia psychicznego , które jest głównym moim objawem , ale nie potrafię się cieszyć z tego faktu , wszsytko jest mi obojętne , w niczym nie widzę jakiejś głębi . Ja sam nie wiem czy jest spowodowane ,że straciłęm tą beztroskość i wtedy się zaczęło , czy to jest spowodowane czymś innym.
To coś jeszcze nie nazywam tego nerwicą czy depresją , bo nie będę sobie sam stawiał diagnozy próbuje się przekształcić w coś innego , motorem napędowym są znowu natrętne myśli, tym razem dotyczą tego ,że wmawiam sobie , że życie jest nudne i nie ma w nim nic ciekawego ... Mimo ,że mam swoje zainteresowania te myśli odbierają mi resztki wolności .
Podsumowując moje wypociny , moje zaburzenia próbują mnie spakować do worka i związać , a ja tylko co jakis czac wystawiam głowę , żeby sobie odetchnąć .
Jedyny pozytyw który jeszcze daje mi jakąś nadzieje to to ,że z poprzednich zaburzeń jak hipochondria i nerwica serca udało mi się wyjść i nie wróciły.
Pewnie jeszcze sporo rzeczy zapomniałęm , węc albo będę edytował albo po prostu będę pisał dalej w postach.