Kapralis, potwierdzasz to, że niektórzy terapeuci niezbyt znają pojęcie rocd.
----
Poniższy post jest opisem mojej dzisiejszej rozmowy z psychologiem - nie chciałbym, żeby ktoś z tu obecnych poczuł się gorzej po przeczytaniu tego, więc uprzedzam by wrażliwsze osoby się wstrzymały z lekturą 
---
Ja z mojej terapii (bardziej nastawionej na rozwój osobowości, niż stricte pracę nad lękami) jestem raczej zadowolony. Chociaż zdarzały się wzloty i upadki a czasem zdarzało się, że musieliśmy coś sobie wyjaśnić by lepiej się dograć zdecydowanie muszę to wszystko zaliczyć bardziej na plus.
Dzisiejsze spotkanie było chyba najgorsze.
Opowiedziałem to, co w skrócie opisałem tu Wam dziś, wcześniej.
Mówiłem o tym, że w tym tygodniu był czas bardzo lękowy i objawowy (tutaj zostałem zganiony za to, że nie regularnie robię treningu autogennego, który ma pomóc mi sobie radzić i że żadna wiedza i świadomość nie wystarczy, gdy nie mam odpowiedniej przestrzeni do tego by ją stosować; trening autogenny ma mi w tym pomóc).
Mówiłem też o kłótni, i o tym, że czasami potrafię być roszczeniowy, skupiony na sobie, ciągle wymagam wsparcia i docenienia (bo zdarza się tak, jak wiemy nerwica sprzyja egocentryzmowi i w drugą stronę).
Tutaj dowiedziałem się o tym, że mój świat kręci się naokoło nerwicy, że się ze sobą pieszczę a, że takim zachowaniem ranię moją partnerkę, że wyrządzam jej krzywdę.
Mówiłem o "zmianie" objawów w kierunku rocd, który tak dobrze znam.
Generalnie moja pani psycholog mówiła, że swoim zachowaniem oszukuję sam siebie/oszukuję partnerkę, że może powinienem ją zostawić i przestać dalej zwodzić/ranić.
Że nie wiem co to miłość, że całe moje życie jest nastawione na mnie a partnerka jest mi potrzebna ale jej nie kocham... I, że generalnie nie wiem, nie rozumiem czym jest jest miłość. Że wiem co to jest zależność, potrzeba itp ale nie wiem co to miłość.
Nie wiem, może to jakaś forma prowokacji (już wcześniej zdarzały się takie "metody" terapeutyczne) ale generalnie czułem się jakby mój świat runął. Już nie wiem co jest prawdziwe a co nie. Co z tego co o sobie myślę jest prawdą a co fałszem. Czy możliwe jest, że blisko 9 letni związek stoi na jakichś fałszywych podstawach? Nie wiem... Może naprawdę jestem skrajnym egoistą, który wykorzystuje innych?
Gdy popłakałem się, gdy powiedziała, że ją ranię powiedziałem, że te łzy są też dowodem na to, że ją kocham, że mi zależy. Powiedziała, że to nie prawda, że to tylko dowód na to, że siebie chronię, że chcę o sobie myśleć dobrze.
Ogólnie mam teraz w głowie wielki kocioł. Nie wiem czy to prowokacja, która ma mnie skłonić do różnych przemyśleń czy po prostu jej "diagnoza" mojej osoby.
Jak mam się czuć, gdy ktoś mówi, że moje życie zbudowane jest na jakimś kłamstwie... Inna sprawa, że nauczyłem się już tyle, by nie brać tego jako jakieś prawdy objawione, lecz po prostu zdanie drugiej osoby. Więc nie rozpadnę się na kawałki, nie załamię ale parszywe samopoczucie pozostaje. Odcięło mnie dość mocno od uczuć, emocji.
Ale z drugiej strony źle się czuję, rocd męczy mnie już sporo ponad rok a w takim stanie takie wątpliwości, których dziś usłyszałem całe mnóstwo działają jako woda na młyn.
Nie wiem jak, ale jakoś to wszystko poskładam. Nie poddam się.
A Wam chyba poradzę to, co radził Zordon - z rozwagą dzielcie się swoimi związkowymi-lękowymi sprawami z psychologami (a także z bliskimi), bo różnie to może zostać odebrane i różne rzeczy możecie usłyszeć.
A to co usłyszycie odpowiednio filtrujcie i podchodźcie z potrzebnym dystansem.