Katarina, zaszłam w ciążę, gdy się u mnie zaczynała nerwica. Było to 11 lat temu. Byłam przerażona, nie wiedziałam co mi jest. Ale wtedy zakochałam się i chyba to lekko zniwelowało objawy nerwicy. W ciąży czułam się doskonale, wszystko minęło. Córeczka ma 10 lat i nie ma u niej śladów jakiejkolwiek nerwicy, jest mega pozytywną, wesołą dziewczynką. Mi niestety wróciło jak miała dwa latka i wtedy usłyszałam diagnozę. Nerwica natręctw myślowych i hipochondryczna. tak się borykam do teraz. Generalnie na lekach było OK. Brałm Zoloft/Asentrę ostatnie 8 lat. Ale teraz właśnie niedawno przy próbie odstawienia wszystko wróciło. I jak już pisałam, w tej całej lękowej kołomyi okazało się że jestem w ciąży...
Prosiłam o poradę na forum co do leków. Psychiatra kazała mi do nich wrócić twierdząc że mała dawka nie zaszkodzi. Ginekolog był innego zdania. Polecił odstawić, bo nie ma badań świadczących o ich bezpieczeństwie. Ja odstawiłam ze strachu. Nic nie biorę, tylko duphaston z polecenia gina, bo mam plamienia... Takie dość obfite od tygodnia. Boję się okropnie. Dziś gin zobaczył serduszko, 5 tydzień 6 dzień ciąży. Nie wiadomo skąd plamienie, ciążę uznał za zagrożoną i dał zwolnienie do pracy, kazał leżeć i być dobrej myśli, bo tam się nic nie odkleja, zagnieżdżenie stabilne i serduszko pulsuje jak na ten etap ciąży ładnie..
A więc ja, i 4 ściany. Milion myśli i lęków. Depresja. Strach przed własnym cieniem. Nie mogę nawet pójść na rower, co mi pomagało doraźnie. Mąż pracuje codziennie do 21ej. Córeczka wiadomo, lata po podwórku z koleżankami. Matka moja pije i nie ogarnia świata.. Z ojcem nie mam kontaktu od 20 lat.. Cholernie mi ciężko.
Wiem, że to moja głowa, moje durne myśli. Że może być dobrze. Że za bardzo skupiam się na sobie, na swoich objawach, nakręcam cholerne koło. Jestem na siebie zła, że nie umiem teraz tego przerwać mimo że znam teorię.
Patrząc też na siebie samą, są chwile normalności, łapię się na tym gdy mocno się skupię na czymś.. Ale potem bach, "hello, to ja, twoja nerwica, wciąż tu jestem.."
Powinnam teraz się cieszyć, być spokojna, dbać o siebie.. A ja dygoczę i nie mogę łyknąć nawet hydroksyzyny. Nie mogę tez poćwiczyć dla rozładowania napięcia. Usilnie przekonuję samą siebie że to tylko moje skołatane nerwy, moje zalęknione emocje, które mocno dostały ostatnio po garach.. Ale łatwo nie jest

( najgorsze jest to że niewykluczone, że to plamienie to mój strach.. moje nerwy.. i wyrzuty sumienia się zaraz pojawiają.. Że sama robię sobie krzywdę i nie tylko sobie teraz..
Mąż mówi, ogarnij się! Weź się dziewczyno w garść, cieciasz się ze sobą za bardzo!
Wylałam trochę żalu.. kto mnie zrozumie, jak nie wy?
Pozdrawiam Was wszystkich.. Musimy dać radę.. Chcemy.. A ponoć chcieć to móc.. Prawda?