Sęk w tym, że nie rozgryzłaś jeszcze działania mechanizmu lękowego, bo post, który napisałaś wyłania schematy lękowe, którymi nadal się posługujesz.og220 pisze: ↑27 listopada 2023, o 21:26Cześć, nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na forum (chyba 2 lata temu, jak miałam duszności po covidzie).
Piszę, bo jestem w kryzysie i niestety też jest to związane ze złym stanem zdrowia.
Ponad tydzień temu przed weekendem zaczęłam słabiej się czuć i miałam problemy z zatokami, jak często u mnie bywa. Poszłam do lekarza, bo w niedziele miałam wyjazd służbowy do Portugalii. Lekarz powiedziała, że wygląda to na wirusowe zapalenie nosa, dała trochę leków i pojechałam, mimo że miałam ogromne lęki przed wyjazdem, bo mam trudniejszy okres w terapii.
Pojechałam. Co prawda było tam cieplej, ale w portugalskim budownictwie nie ma ogrzewania, więc w moim zakwaterowaniu było zimno, wilgoć i co chwile otwierane okna do wietrzenia. Zaczęłam się czuć coraz gorzej i jeszcze bardziej panikować, aż nawet zdecydowałam się przebookować bilet do Polski na wcześniej (mimo że biłam się z myślami, że może się tylko nakręcam i nie powinnam się poddać lękom).
W piątek poszłam do laryngologa i powiedziała mi, że coś się rozwinęło, bo mam białe naloty na gardle i migdalkach. Kazała wziąć antybiotyk.
Wszystko byłoby jeszcze do zniesienia gdyby nie fakt, że od jakiegoś tygodnia mam uczucie cięższej klatki piersiowej i czasem sporadycznie coś mnie lekko w jej dolnej części zaboli.
Lekarz powiedziała, że jak będzie się pogarszać to mam iść do internisty na osłuchanie. Umówiłam się dzisiaj, ale oczywiście wizytę mam dopiero w środę w południe. Nie pogarsza mi się nic, ale mam wrażenie, że cały czas jest tak samo.
Problem w tym, że jestem straumatyzowana po koronie 2 lata temu, jak ledwo wciągałam powietrze i nie mogłam nawet płynnie mówić, bo brakowało mi tchu. Od tamtego czasu pojawiły się alergie, ogólnie słaba odporność, bo co chwilę łapałam infekcje.
Boję się teraz, że mam jakieś zapalenie płuc albo nie wiadomo co, że zacznę się dusić i nawet przechodzą mi przez głowę myśli, że umrę. Czuję się zlękniona i zestresowana, co na pewno nie pomaga w odpoczywaniu w chorobie, a najgorsze jest to, że jestem sama na mieszkaniu od 3 dni i po prostu już wariuję.
Po prostu mam wizję tego, że mam jakąś poważniejszą chorobę, że nie wytrzymam do tej wizyty lekarskiej, że trafi mi się beznadziejny lekarz, który nic ze mną nie zrobi. Boję się każdego scenariusza- jak się okaże, że to nic groźnego, to będę dalej się nakręcać, że zostałam źle zdiagnozowana i coś mi się stanie. Jak wyjdzie, że to poważniejsza choroba, to też będę panikować, że z niej nie wyjdę… już nie wiem, co z sobą zrobić…
Zobacz, że ostatnie zdania to są tylko i wyłącznie różnego rodzaju myśli natrętne, które próbują wyjaśnić lęk, który odczuwasz. A ty próbując je ujarzmić szukasz uspokojenia, by na chwilę poczuć się dobrze. Tzn. mogłabym napisać, że nie ma sensu wróżyć sobie choroby znikąd, że to nie jest nic poważnego itp. Ale nie o to w tym chodzi, bo to Cię uspokoi tylko na chwilę, przyjdzie inna sytuacja, a Ty znów będziesz stosować ten sam mechanizm zabezpieczający.
Zamiast tego warto trzymać się pewnych założeń które spowoduję zmianę tych nawyków. Po pierwszy i najważniejsze zrozumieć dlaczego, po co i jak to działa, a potem działanie.
Ucz się przepuszczać te myśli, nie tłumaczyć, nie uspokajać, nie wynajdywać milion scenariuszy, a co jeśli to, a co jeśli tamto, a co zrobię jak to się stanie.
Nie.
Ucz się je zostawiać i czekaj na dalszy rozwój wydarzeń. Cokolwiek sie stanie, będziesz dopiero wtedy myśleć co dalej i oszczędzisz sobie zamartwiania teraz.
A z doświadczenia wiem, że większość tego, czego się boimy nie ma pokrycia w rzeczywistości.
Ja np. muszę iść w piątek na zajęcia zapytać profesorki, czy moja praca, którą zrobiłam nie jest zbyt podobna do czegoś tam i czy to nie plagiat. I myślę sobie: kurcze, jak to plagiat to mnie wyrzucą, koniec studiów, bla bla bla, albo, że cholera tyle czasu poświęciłam na to i będę musiała to zadanie robić od nowa, nie wyrobie się do sesji, nie wymyślę nic nowego...
No to by się mogło ciagnąć bez końca. Było upewnianie się, uspokajanie, zapewnianie, analizowanie co zrobię jak to i tamto się stanie.
Aż w końcu, mówię, kurde nie mam czasu na analizowanie x scenariuszy, zajmę się innym projektami, pójdę w piątek, zapytam i zobaczymy co dalej.
(ps: z tym wyrzuceniem z uczelnii to trochę przesada mocna, no ale tak działa zlękniony umysł)
