Cześć,
już kilka razy zbierałam się, żeby napisać, ale dopiero teraz zebrałam się na odwagę.
Jak patrzę wstecz, to zaburzenia nerwicowe towarzyszą mi odkąd sięgam pamięcią. Kiedy byłam dzieckiem/nastolatką nie trwały cały czas, były to epizody, które same miały. Objawiały się lękiem o przyszłość, o maturę itp. Na studiach, po ciężkim roku dostałam silnego ataku paniki, któremu towarzyszył lęk przed wyjściem z domu. Potem bałam się, że mam SM, bo wszystkie objawy na to wskazywały, mimo, że wyniki były dobre. Następnie lęk przed zwriowaniem, przed opętaniem. Po około pół roku, wykaraskałam się z tego, również dzięki psychoterapii.
Niemniej dalej pozostałam osobą lękliwą, przejmującą się wieloma rzeczami. Niemniej nie robiło to już na mnie wrażenia, bo wiedziałam, że to "tylko" nerwica.
Minęło kilka spokojniejszych lat i znowu wróciło, teraz pod postacią zaburzeń hipohondrycznych. Trwa to od sierpnia, kiedy chorowałam na anginę. Na chorobę nałożył się stres związany ze zmianą pracy, jakieś problemy rodzinne, dłuższy okres napięcia nerwowego i wyszło szydło z worka.
Lekarz nastraszył mnie możliwymi powikłaniami i mimo, że antybiotyk zadziałał szybko, a ja z dnia na dzień czułam się lepiej, to cały czas bałam się nawrotu choroby i jej powikłań. Od tamtego momentu przechodziłam już arytmię i problemy z sercem (w trakcie choroby mierzyłam ciśnienie 15x dziennie, aż w końcu ciśnieniomierz pokazał arytmię - myślałam, że umieram). EKG, mimo, że w trakcie czułam ból w klatce piersiowej wyszło dobrze, osluchowo dobrze, echo serca dobrze.
W trakcie antybiotykoterapii byłam pewna, że będę miała biegunkę poantybiotykową i wyląduję z nią w szpitalu. Pod ciepłą wodą na dłoniach pojawiły mi się mini plamki - lęk przed zespołem Renault.
Bałam się również Alzheimera i byłam pewna, że zaczyn się rozwijać, bo myliłam wyrazy. Bawiąc się z córką np zamiast powiedzieć rekin powiedziałam krokodyl. Potem zaczęłam zauważać, że inni ludzie też się przejęzyczają i nie jest to nic strasznego. Lęk o Alzheimera minął. W międzyczasie sprawdzałam jamę ustną kilka razy dziennie, badałam językiem jej wnętrze, czy aby nic się nie dzieje, angina nie nawraca. Nie wiem czy to od nerwowego pocierania językiem, czy od ciągłego napięcia zrobił mi się język geograficzny.
I kolejny powód do zmartwień gotowy.
Lekarz stwierdził, że to refluks, ale mimo, że biorę na niego leki, to język się nie poprawia.
Już wyczytałam w kilku źródłach, że nie jest to poważny stan, nie znana jest dokładna przyczyna, i jeśli podstawowe badania są prawidłowe, to nic się z t nie robi. Robiłam morfologię dwa razy w ciągu dwóch miesięcy i wszystkie parametry w normie. Mimo to obawiam się, czy to nie jest coś poważnego.
Jakiś miesiąc temu piłam z mężem grzańca - dostałam wysypki na brzuchu i trochę na reszcie ciała. Chciałam dzwonić po pogotowie, bo byłam pewna, że to coś poważnego i zaraz mi się coś stanie. Przeszło po jednej tabletce leku p-alergicznego...
Bóle brzucha towarzyszyły mi przez ostatnie 2tygodnie - więc od razu myślałam w kategorii rak żołądka czy innego narządu w jamie brzusznej.
Wczoraj dwa razy lekko zakręciło mi się w głowie - wiadomo jaka diagnoza. Od kilku dni czuję się przeziębiona i boli mnie gardło, więc boję się że to Covid i wyląduję pod respiratorem.
Już mi się miesza co mnie boli, co mi dolega i czy dany objaw to objaw prawdziwej choroby czy nerwicy
Generalnie boję się wizyt u lekarzy, badań, że coś wykażą, tego że będę musiała zostawić małą córkę.
Piszę do Was, ale chyba też trochę do siebie, żeby sobie wreszcie uzmysłowić czarno-na białym, że wszystkie te moje obawy i lęki są bezpodstawne i najwyższy czas się ogarnąć.
Na marginesie dodam, że obecnie, podobnie jak kilka lat temu mam objawy w postaci błysków w oczach, fascykulacje, mrowienia, drętwienia, wczoraj złapał mnie skurcz w łydkę. Wtedy obawiałam się, że to SM, teraz mnie to nawet nie rusza

Generalnie patrząc z perspektywy czasu na ostatnie trzy miesiące, to jedynymi obiektywnymi dolegliwościami była angina i język geograficzny, który mógł się pojawić i po długiej antybiotykoterapii i na tle psychosomatycznym albo sam z siebie i tyle. Reszta objawów przychodziła, odchodziła i zmieniała się na inne.
Widzę i czuję, że prawdziwa choroba czyli nerwica ponownie mnie niszczy, ale mimo to mam wrażenie, że stoję obok i nie potrafię odpuścić i przestać się przejmować...