Hmmm.
Pojutrze idę do szpitala. Trochę dziwnie mi z tym, bo bardzo rzadko i krótko korzystałam z tych przybytków, jeżeli już , to z porodówki, a nie z leczenia nerwic. Chyba będę musiała być czujna przy rozmowach z diagnostami, z ich patrzeniem przez pryzmat chorób, zaburzeń. Już raz jeden miszcz zdiagnozował u mnie (i to jak szybko, bo w ciągu dwóch spotkań po 45 min) dwubiegunówkę, z tym, że raczej znam tylko jeden biegun, bez manii, buu.
Wpiszą człowiekowi w dokumentację i potem zapoznawaj się, czytaj, bujaj z tym. Tego się obawiam.
W sumie mam wrażenie, że jestem normalna, tylko trochę mnie zgięły doświadczenia (stalking ze strony sąsiadów). Jeśli powiem psychiatrze, że mi ktoś znienacka za płotu wyrasta i wyzywa, a nie mam na to dowodu , czyli nagrania, to wychodzę na manię prześladowczą, schizo czy co tam jeszcze.
Jeśli zaś będę czekać, najlepiej całymi godzinami

aż sąsiad się pojawi i będzie wyzywał, to wtedy będę normalniejsza? Mam w sądzie powiedzieć, że na wszelki wypadek powinnam czaić się, aby nagrać?

Stalkerowi wlaśnie o to chodzi: żeby ktos zauważył, nawiązał relację.
Sąsiedzi mają znajomości w policji i wcale się z tym nie kryją. Mam np. zaprotokołowane w postępowaniu przeciw mnie, że rzekomo wieszam pranie i firanki mam w niektórych oknach, albo że trawę mam za wysoką. Normalnie koszę trawę, zresztą bardzo to lubię.
Mam się tłumaczyć, bo komuś wysokość trawy na moim trawniku nie pasuje.
W sumie natręctw czy rytuałów nie mam, gdy widzę w sobie coś durnego albo niesłużącego mi, to staram się tego pozbyć. Kiedyś było gorzej, ale rozwiodłam się i to rozwiązało mnóstwo problemów. Tak jak potrafię, szukam rozwiązań i boję sie, że mi wlepią jakieś żółte papiery.
Z drugiej strony na Izbie Przyjęć rozmawiał ze mną lekarz kierujący oddziałem zamkniętym i od razu powiedział, że na ten o. to nie ja.
Nie wiem, na ile idę do szpitala. Wcale nie spieszy mi się z powrotem do hien zza płotu. Jestem bardzo wyczerpana ciągłym poczuciem naruszania prywatności.
Fajnie, że szanują to, że nie chcę psychotropów. Imho u mnie nerwica mogła rozwinąć się z ciągłego trzymania emocji na wodzy, aby nie dać satysfakcji jednemu czy drugiemu zza płota. Ja chcę czuć, móc to wyrażać.
Tule lat byłam dzielną, twardą osobą, a jednak mnie to bardzo zmęczyło .Nie miałam natręctw samobójczych, ale jadąc do szpitala prosiłam samą siebie: nie wjeżdżaj pod ten samochód, wytrzymaj, dojedź do szpitala, to tylko 34 minuty, 29 - liczyłam z G. Maps. Mam już dość cierpienia.
Boję się też braku empatii, podejścia od - do, że ma się wywalone na pacjenta. Nie oczekuję, że ktoś mnie będzie tulił, ale nie chcę być kolejnym przypadkiem, na którym ktoś będzie się uczył.
Z drugiej strony oddział dzienny jest bardzo pomocny mi, bo w szpitalach czy przychodniach przeszkodą są toczące sie post. w sądzie, jakoby utrudnia to terapię i intensywną pracę nad sobą . Juz mnie raz perfidnie olano, a od początku wiedziano jaka jest sytuacja .
Teraz to nie jest przeszkodą. Teraz mój stan liczy się chociaż dla jednej jednostki budżetowej, pamiętam, jak sędzia bagatelizowała, kiedy mówiłam, że nie daję sobie rady ze stresem, z rozprawami . Odparła, że rozprawa stresem bywa i dla sądu. Zgoda, tylko sąd na co dzień nie żyje z napastnikiem, który się pastwi nawet na sali sądowej .
Żeby było jasne: nie jestem masochistką, teraz nie mam jak i gdzie się wyprowadzić. Jeden z sąsiadów znał moją sytuację osobistą, rozgadał to we wsi , i gra na tej wiedzy.
Nie wiem kiedy wrócę. Hiacynty mogą zakwitnąć, kiedy mnie nie będzie, a ja na ich triumfalny początek czekam całą jesień i zimę. Poprosiłam dwóch znajomych o pomoc, w moim odczuciu niedużą, jedna odęła się, och, jakże to żeby przesyłki (może będą ze 3 ) odebrać, druga nie chce, bo boli się cudzego domu. Mnie to nawet nie boli, odhaczam, że np. kwiaty uschną lub podeschną, to niedużo.
Przy kwestii przesyłki w duchu warknęłam, że jakbym się zabiła, to by problemu nie było , że o coś proszę. Naprawdę nie siedziałam komuś na głowie, żeby mi pomagał, wyręczał itp.
Strasznie długi ten post.