eska2004 pisze: ↑10 sierpnia 2018, o 12:07
dolcevita pisze: ↑10 sierpnia 2018, o 12:06
misia33 pisze: ↑10 sierpnia 2018, o 10:44
Jestem nowa, ale i ja akurat mam gorsze dni i chyba potrzebuję się wyżalić. Ostatnio dopadł mnie jeden z dla mnie gorszych do zniesienia objawów, a mianowicie takie uczucie wirowania otoczenia, dziwne do opisania, coś jakby zawroty głowy, ale przy tym chodzę normalnie i nie obijam się po ścianach Do tego czuje trochę taki jakby dziwny dyskomfort w głowie i mam wrażenie, że dziwnie postrzegam otoczenie. Trudno z tym funkcjonować na co dzień. To znaczy da się, bo nie jest to dla mnie pierwszy raz z tego typu objawem i z doświadczenia wiem, że i on minie bez nadawania mu uwagi, ważności oraz przy jego akceptacji. Ale jednak jest to uprzykrzające życie. No cóż, wytrwałości nam wszystkim w zniesieniu tych wszystkich przykrości, jakie niesie ze sobą nerwica….
Od jakiegoś czasu mam to samo co Ty, nie martw się. Tak to już jest z nerwicą, że co jakiś czas dorzuca nowy objaw. Uczucie jest nieprzyjemne, to fakt, ale jeśli nie będziesz mu nadawać wartości to będzie odpuszczać
mam to samo
Rany, nawet nie wiecie, jak się cieszę, że w końcu zdecydowałam się zarejestrować na forum. Teraz widzę, że takie wsparcie było mi niezmiernie potrzebne. To uczucie, że wiem, że to, co do Was mówię znajduje zrozumienie dla mnie jest bezcenne

Wprawdzie chodzę na psychoterapię, mam wspierającego męża, ale zawsze mimo wszystko brakowało mi kogoś, kto w pełni zrozumie, co odczuwam. Wiecie, ta świadomość, że jak mówię o tym co się ze mną dzieje to znajduje pełne zrozumienie, a nie tylko bierne przytakiwanie, albo znak zapytania na twarzy kogoś z kim rozmawiam. Ogólnie uważam, że nikt kto nie przeżył objawów nerwicowych, permanentnego stanu lękowego nie jest w stanie nawet sobie wyobrazić, jaki rodzaj cierpienia to ze sobą niesie, jak utrudnia i zmienia życie. Kiedyś nawet miałam o to żal do moich bliskich, że nie do końca wiedzą, czują, to o czym mówię, ani też być może nie chcą się dowiedzieć. Jednak zrozumiałam, że to naprawdę nie ma sensu, bo nikt, kto tego nie przeżył nie jest w stanie sobie wyobrazić objawów, stanu, w którym jesteś, ani tej wiecznej gonitwy myśli w twojej głowie. I to był moment, kiedy przestałam o tym mówić w taki sposób, jakby to był koniec świata. Teraz nawet, jak mówię o objawach, jakiś kryzysach swojemu mężowi to staram się to robić w taki sposób jakbym mówiła o bólu głowy, gorszym dniu, który przyszedł i pójdzie. I zauważyłam, że faktycznie to działa też pozytywnie na mnie samą. Z resztą wiecie o czym mówię, to słynne „nienadawanie wartości objawom”. Niemniej jest mi w jakiś sposób miło, że ktoś rozumie to, co ze mną się dzieje. Bo nawet jeśli nie nadajesz uwagi objawom, tylko pozwalasz im być to one nie od razu znikają, więc czujesz je, miewasz wątpliwości, chwile zwątpienia i ta świadomość, że ktoś to rozumie jest wspierająca. Dopiero rejestracja na forum mi to uświadomiła… Trochę się rozpisałam, ale mój typ tak ma
