2 sierpnia 2018, o 19:53
BLAGAM O PORADĘ...
Zaczęło się od tego, że około 5 lat temu miałam ciągle zawroty głowy, szumy i piski w uszach(jak przy zmianie ciśnienia), atakami duszności i nudnościami. oczywiście przeszłam wszelkie badania, również tk mózgu, które niczego niepokojącego nie wykazały. Udałam się na terapię poznawczo-behawioralna, z diagnoza nerwicy lękowej. Stopniowo zawroty głowy ustąpiły, pozostały piski w uszach, z którymi nauczyłam się żyć. Czasami zdarzały się ataki paniki w postaci duszności, z którymi nauczyłam się sobie radzić-torebka, oddechy, cukierek miętowy. Zdarzały się coraz rzadziej (raz na pół roku). Przez następne lata nastąpił względny spokój. Niestety w marcu tego roku, zaczęłam odczuwać nowe objawy. Przestaly mnie cieszyć rzeczy, które kiedyś sprawiały mi przyjemnosc. Zaczęłam ograniczać wyjścia ze znajomymi, tłumacząc to zmęczeniem i nawałem obowiązków (od roku pracuję na dwa etaty, w stresujących pracach) Nagle w marcu bum przez około 2+3 tygodnie straciłam KOMPLETNIE apetyt, jadłam bo musiałam, po około 3 tygodniach apetyt wrócił, niestety zauważyłam, że mój nastrój pogorszył się jeszcze bardziej. Nawet wyjazd w góry z narzeczonym był dla mnie męczarnia, nie cieszył mnie. Chciałam wrócić do domu, gdzie w swoim łóżku, oglądając film czułam się najbezpieczniej. Niestety na tym nie koniec. W czerwcu tego roku nastąpił kataklizm, znowu przestałam mieć apetyt ale tym razem wręcz odczuwałam jadłowstręt. Sam zapach jedzenia powodował u mnie mdłości. "Wciskalam" w siebie jedzenie, bo wiedziałam że musiałam, nie rzadko kończyło się to wymiotami(nigdy się nie odchudzałam, nie czuję że jestem gruba, nie chciałam schudnąć) pod koniec moglam już tylko spożywać płynne pokarmy, bo nawet banana nie byłam w stanie "przegryźć". Zawsze byłam osobą bojącą się chorob, itp. oczywiście wpadłam w panikę, że umrę i że to na pewno rak(przerobiłam w głowie raka jelita, żołądka, przełyku, białaczkę itp, nie chce nawet wymoeniac) Bałam się okropnie. Na własną rękę zrobiłam wszelkie badania, pasożyty, krew, tarczyca, kał(wszystko było w idealnym wręcz porządku, prócz dodatniego IGG na Lamblie i delikatnie podwyższona LIPAZA i EO,, reszta wszystko w normach) zaczęłam kurację metronizadolem. 10 dni, przerwa 10 dni. Niestety schorzenie pogłębiało się. Schudłam w ciągu miesiąca około 7 kg Zaczęłam się nadmiernie pocić, płakałam całe dnie, budziłam się z walacym sercem i ogromnym lekiem, że umrę, że zwariuję itp. czułam się kompletnie bezradnie, ogarnięta lękiem, poczuciem beznadzieji. Poszłam pierwszy raz na l4, leżałam całe dnie w łóżku, zwykle czynności typu umycie się, zrobienie kawy, nakarmienie kota, przerastały mnie. Wyłączyłam dźwięki w telefonie, nie chciałam z nikim rozmawiać. Był w końcu taki dzień, gdzie wpadłam w taką panikę, że umieram, że resztkami sił wykąpałam się, uczesałam. Powodem była... chęć, żebym nie śmierdziała, jak przyjadą do mnie lekarze stwierdzić zgon. To chyba nie wymaga komentarza. Wylądowałam w szpitalu. Setki badań, kal, mocz, pasożyty, krew, tk jamy brzusznej i miednicy, glukoza, RTG klatki piersiowej...i werdykt jest Pani okazem zdrowia! Wypis- pacjentka w stanie dobrym wypisana do domu. Przyjechał po mnie narzeczony. Płakałam jak bóbr, wolałam, żeby odkryli już nawet raka ale żebym mogła walczyć. Jeść jak nie jadłam tak nie jadłam dalej. W końcu dostałam Xanax od lekarza rodzinnego (w ogóle nie brałam wtedy uwagi problemów psychicznych) zjadłam tabletkę, już i tak było mi wszystko jedno. I...po pół godzinie zjadłam dwa talerze jedzenia...SZOK. Wtedy już moja Mama nie odpuściła, natychmiast kazała mi jechać do Psychiatry. Resztkami sił pojechałam. Diagnoza SILNE ZABURZENIA LĘKOWE Z SOMATYZACJA. Dostałam Venlectine 37.5 mg(10 dni) następnie 75 mg, Xanax , oraz Lerivon 10 mg na spanie(które było w opłakanym stanie) i powoli stawałam na nogi, wyprowadziłam się do rodziców (Mama nie pracuje, więc była cały czas koło mnie), nadal będąc na l4,powoli zaczynałam jeść, zaczęłam wychodzić nawet z Mamą na drobne spacery(nie opuszczało mnie poczucie derealizacji), nadal budziłam się zlana potem i okropnym lękiem, który powoli w ciągu dnia odpuszczał(najlepiej czułam się wieczorem). Po około 2-3 tygodniach, już przy dawce Venlectine 75 mg, jadłam względnie normalnie ( apetyt jednak nie był taki jak kiedyś), parę razy sama nawet wyszłam z psem, na spacer wokół bloku, miałam lepszy humor, nawet rano budziłam się bez leku. Niestety i tu po długim wywodzie moje pytanie...przed okresem nastąpiło pogorszenie, znowu zaczęłam odczuwać lek z rana, mój puls wynosił podczas takiego ataku nawet 160 z arytmia, znowu byłam płaczliwa i coraz częściej zamykałam się w pokoju załamana. Po konsultacji z psychiatra odłożyłam Venlectine na dwa dni w celu sprawdzenia, czy nie jest to zespół serotoninowy. Niestety , nadal jest tak samo, ratuję się Xanaxem. Od jutra mam znowu zacząć brać Venlectine 75 mg, bo jak stwierdzila moja psychiatra pogorszenie nastąpiło z powodu miesiączki. Według niej mam brać 7 dni Venlectine 75 mg, a potem "wskoczyc"na dawkę 150 mg. Mam straszne lęki, tym razem już nie dotyczą ciężkich chorób typu rak ale okropnie boję się, że to schizofrenia albo jej początki. Cały czas o tym myślę, całe moje życie zmieniło się o 180 stopni. Wyalienowalam się, mieszkam od miesiąca z rodzicami, czuję się dla nich ciężarem, chociaż powtarzają mi, że tak nie jest. Nawet nie lubię jak odwiedza mnie narzeczony (nie wiem czy to ma jakieś znaczenie ale zawsze nawet jak mialam zwykłą grypę to alienowalam się, kryłam i czekałam aż przejdzie, nie chciałam wtedy z nikim utrzymywać kontaktu) podkreślam, że zdaję sobie sprawę ze swojej hipochondrii...zawsze każde znamię, guzek, ból budził w mojej głowie mnóstwo najgorszych scenariuszy. Boję się tego lęku, tego stanu, w którym czuję się jak niepełnosprawna...zawsze pomimo wszystko byłam"duszą towarzystwa", lubiłam ludzi i spotkania z nimi. Byłam otwarta, wygadana, nie bałam się wyzwań. Jednak zawsze gdzieś ta hipochondria u mnie byla...wiem o tym. Jak było dobrze to było świetnie, jak byłam chora na cokolwiek wycofywała się i wertowalam internet w poszukiwaniu najgorszych chorób.(jak to w google zawsze wyskakiwały nowotwory). Reasumując, nie wiem czy ta diagnoza jest trafna? Czy naprawdę zaburzenia lękowe dają tak potworne objawy? Czy jest szansa na wyleczenie? Kiedy ewentualnie nastąpi poprawa? Jak sobie pomóc? Czy te leki, które mam wypisane są dobre? Czy moje obawy odnoście schizofrenii są uzasadnione? Nikt u mnie w rodzinie nie miał problemów psychicznych. Gdzie mogę szukać psychoterapii? Boję się okropnie...
Z góry dziękuję za Wasz poświęcony czas i z niecierpliwością i ... lękiem czekam na odpowiedź.