

Mam 19 lat.
Derealizacje i Depersonalizacje mam odkąd zażyłem marihuane. Było to jakoś na początku marca. Z kolesiami wypiliśmy kakao z MJ które było bardzo mocne. Przesadziłem. Wypiłem za dużo, ponieważ nic nie czułem, a jak przeczytałem po fakcie to dowiedziałem sie że THC z napoju uwalnia się mniej więcej po godzinie. Kolegom nic nie było, jeden na szczęście zwrócił wszystko z siebie ja niestety nie mogłem. Zaliczyłem okrutnego bad tripa. Widziałem siebie że umarłem, że byłem duchem itd itd. Że zrobiłem krzywde kolegom, bliskim, widziałem swój pogrzeb, zaliczyłem niebo, piekło, czyściec. Tragedia! Nawet jak teraz to pisze to mi serce mocniej wali.
Na drugi dzień dalej mnie trzymał ten że specyfik. No i juz myślałem że mi przeszło...ale jednak nie. Derealizacja była mega silna, totalny brak uczuć, byłem zagubiony, słaby, bezsilny. Co najgorsze: istotnie myślałem że umarłem, lub że jestem w śpiączce bo oczywiście musiałem przeczytać artykuł że ktoś miał śpiączke po MJ, że jestem w czyścu i moja dusza jest zatracona. Totalne piekło w umyśle. Co najdziwniejsze wszystko działo się normalnie wg własnego tempa. Ciągłe analizowanie siebie, własnego organizmu, na siłe szukałem czegoś innego ale wszystko było ok! Tylko moje mysli nie i to jak postrzegam świat. Wtedy nie wiedziałem że coś takiego jak DD istnieje. Sądziłem że zniszczyłem sobie mózg, układ nerwowy, że to już koniec normalnego życia. Widziałem siebie w psychiatryku w pasach do końca życia. Ponad miesiąc później od tego wieczoru z MJ doznałem silnego ataku nerwicy. Doszedł do tego stan depresyjny. Już nie mogłem wytrzymać. Popłakałem się, bardzo bolała mnie głowa, nic nie jadłem, nie mogłem spać, miałem koszmary, ciągłe nienormalne myśli.Później doszedł strach jakże przerażający przed schizofrenią. Poszedłem do psychiatry bo nie mogłem wytrzymać. To był mój punkt krytyczny, którego jak dotąd nie przekroczyłem. Oczywiście nie było co liczyć na nasz kochany NFZ bo musiałem czekać na wizytę prawie miesiąc. Poszedłem do prywatnego, na szczęście nie tak droga wizyta. Lekarz z 25-letnim stażem, jeden z najlepszych w mieście. Dostałem hydroksyzyne. Brałem ją przez ponad miesiąc bo taka była terapia lekiem. I jakoś się wszystko uspokoiło, co nie znaczy że się wyleczyłem. Mam przy okazji nerwice natręctw i nerwice lękową która była chyba wynikiem DD i ciągłego lęku.
Moje objawy (niektóre ustąpiły, wielu nie pamiętam

odrealnienie,
brak czucia ciała,
życie jakby w filmie,
absurdalne myśli, na temat życia, duchowości, wiary, egzystencji,
problemy z pamięcią,
problemy z koncentracją i wysłowieniem się,
wybuchowość i zwiększona agresja (przy czym krzywdy nikomu nie zrobiłem),
trochę się jąkam,
lęki,
stany depresyjne.
Dla mnie wiele tych objawów to tragedia... Uważam się za człowieka mądrego i inteligentnego, za takiego uchodzę w klasie. Zawsze byłem najlepszy w klasie, nauka przychodziła mi z łatwością, zaskakująco szybko wpajałem wiedzę. A tu nagle się nie mogę skoncentrować, wysłowic, pamięc szwankuje..
Co to za chory stan :/ To co opisałem, to tylko wierzchołek góry lodowej. Zauważam dużą poprawę, jednak mój łeb zakodował sobie niektóre myśli i za cholere nie chcą odejść


Chciałbym porozmawiać z kimś o tym stanie na pw, gg lub tutaj na forum


