Początek :
Jakiś czas temu zaplanowałem wyjazd do przyjaciela do Anglii, wziąłem ponad tydzień wolnego i udałem się w podróż. Strasznie byłem zadowolony z tego wyjazdu - zajmuję się fotografią i liczyłem na to, że uda mi się przywieźć trochę nowych fajnych fotek. Wszystko było na prawdę super, świetnie się bawiliśmy sporo imprezowaliśmy. Mój kumpel, którego właśnie tam pojechaliśmy odwiedzić zaczął mieć problemy z atakami paniki, czuł, że zaraz umrze, że coś mu się dzieje dziwnego itd. Początkowo nie bardzo się tym przejmowałem, bo wydawało mi się, że gość przesadza i marudzi, bo się nabrał dragów i mu poryło na jakiś czas czaszkę od tego. Jednak w przed ostatni dzień naszego pobytu przypomniało mi się, że kiedyś zapaliłem trawkę z kumplem (nie wiele paliłem w życiu, i były to małe ilości), będąc zestresowanym dostałem takiej jazdy związanej z paniką, strachem, że nie jestem sobą, że to nie dzieje się na prawdę, że to jakiś chory sen. Powiedziałem o tym kumplowi, że też to miałem, to pewnie jakaś reakcja psychiki na stres i w ogóle, żeby się nie martwił z tym idzie sobie poradzić. Zaczęliśmy o tym sporo gadać i o innych egzystencjalnych tematach - medytacji, Bogu i takich rzeczach filozoficzno - metafizycznych. Następnego dnia, po zakrapianej imprezie i paru machach trawki, którą na siłę częstowali nas Anglicy, robiąc zakupy w markecie i patrząc jak mój kumpel ma taki sam atak paniki (po raz kolejny). Poczułem się bardzo dziwnie. Jakbym spadał sam w sobie, zaczęło walić mi serducho, czułem, że zaraz zwariuje.
Wszystko to trwało jakieś 20 sekund, myślałem, że mdleje, ale nic później się nie stało. Zacząłem czuć się nieswojo, nie wiedziałem, o co tu chodzi, więc wróciliśmy do domu. Jakoś o tym wszystkim próbowałem nie myśleć, chciałem położyć się spać, bo jakoś mnie to wybiło wszystko z rytmu. Nie mogłem zasnąć, potem zasnąłem i jak się obudziłem to dziwne uczucie jakby mnie tu nie było ciągle mi towarzyszyło. Myślałem, że to zmęczenie, niedobory witamin. Pewnie z przepicia (chociaż nie piliśmy aż tak wiele, bo kumpel brał leki) i od tego ciągłego łażenia, nadmiaru wrażeń itd. Podczas podróży ciągle coś mi nie grało i tak sam się chyba trochę zaczynałem niepokoić, im bardziej byłem zmęczony, tym bardziej zaczynałem się stresować, bolał mnie brzuch, czułem się jakby mój kumpel mógł nie istnieć naprawdę, albo zastanawiałem się czy aby na pewno mam kontrolę nad swoim ciałem. Wróciłem do domu, do Polski i zrobiłem sobie porządną kuracje witaminową, odpoczynek. Po tygodniu mi to nie przechodziło, zacząłem się stresować, kumpel powiedział mi o Depersonalizacji, więc zacząłem czytać i wmawiać sobie, że mi to pewnie przejdzie, że coś ze zdrowiem siadło i dlatego psychika głupieje. I tak minęły dwa tygodnie, więc poleciałem na badania, które ani problemów z sercem, ani żadnych niedoborów nie wykazały, ale oczywiście nie dopuszczałem do siebie myśli, że jestem chory psychicznie, tego bałem się najbardziej. Że mam schizofrenię, że już koniec, nie ma ratunku. Ryłem w necie, wyszukiwałem choroby typu grzybica, alergia - wszystko mi pasowało. Im bardziej próbowałem wyszukiwać różnych objawów i szukać dziury w całym, to ciągle coś pasowało. Nie mogłem pojąć czemu skoro zacząłem uprawiać sport, schudłem, zacząłem się czuć spoko z tym, że bardziej jestem uporządkowany niż wcześniej dopadło mnie takie gówno. Chyba się źle czuję z tym, że sam się tak mocno nakręciłem na to.
II etap:
W końcu zacząłem się miotać i czuć masakrycznie źle, nachodziły mnie takie lęki, nie wiedziałem czy tracę kontakt z rzeczywistością czy coś. Dostałem depresji od tego wszystkiego, ledwo mogłem się ruszać, nawet zakwasy same mi przyszły nie wiadomo skąd. Nie mogłem spać, doszły do tego objawy somatyczne. Ciągle mi skakały mięśnie w udzie, czy przy łokciu. Kręciło w głowie, kłuło w sercu itp. Postanowiłem pójść do psychologa, mama mojego kolegi pracuje w szpitalu, więc mi w tym pomogła. Poszedłem na fundusz, bo mam trochę cieńko z kasą i sam już nie wiedziałem, co robić. Bałem się, że prywatnie będą mnie naciągać i żerować na moich strachu, a jednocześnie, nie wiedziałem czy jak pójdę na fundusz to czy nie potraktują mnie przedmiotowo. W końcu stwierdziłem, że z tego myślenia nic nie wynika, bo pół życia tylko myślę i myślę, a wniosków i tak nie mogę wyciągnąć. Poszedłem zatem. Już po jednej wizycie mi nieco pomogło.
Mimo że poczytałem o tym sporo w necie to i tak byłem się, że mam coś gorszego niż zaburzenie lękowe. Psycholog powiedział, że mam przychodzi co tydzień przez dwa najbliższe miesiące, i udać się do psychiatry po leki. Tak też zrobiłem. 3 tygodnie jestem na Citronilu i dzisiaj idę na czwartą sesję u psychologa. Kiedy zacząłem brać leki było lepiej na początku pierwszego tygodnia - pewnie placebo, ale nie ważne. Później w chwilach stresu, frustracji i presji w szkole na studiach, dopadało mnie to poczucie braku realności mojego istnienia, albo że jestem tylko obserwatorem własnego życia. Na początku psycholog mi trochę pomógł, ale w ostatni weekend zacząłem czuć się źle, dopiero wczoraj, dzisiaj jakoś mi lepiej.
Jestem w tym stanie już ok 2 miesięcy, jakoś niby sobie radzę. Ale momentami mam napady jakieś dziwne (może od antydepresanta, bo podobno na początku są skutki uboczne). Czasem zaczynam się czuć źle jak sobie uzmysławiam, że wegetuję w tym stanie już prawie dwa miesiące, co mnie bardziej nakręca i boję się, że wariuje, że w ogóle nic nie mam pod kontrolą, że nic nie wiem, że tego nie rozumiem itd. Strasznie mnie przerażało jak ktoś pisał w necie, że ma to 12 lat czy tam 7 i tak dalej. Zauważyłem, że sugestia jest tutaj dźwignią tego wszystkiego, więc staram się to wyłapywać.
Staram się jakoś funkcjonować i skupiać się na swoich zajęciach i pasji, którą zainteresowanie i tak mi trochę osłabło. Mimo wszystko nie popuszczam, próbuję teraz zrealizować te rzeczy, których nie chciało mi się zanim 'zachorowałem' i wyrzucałem sobie ciągle, że nic nie robię. Słucham pozytywniejszej muzyki, a nie dołującej i popapranej jak wcześniej. Nie piję, a piłem dużo i często palenie papierosów rzuciłem jakiś miesiąc przed tym zdarzeniem. Zanim to się stało prowadziłem bardzo destrukcyjne życie : dużo alkoholu, dziwnych sytuacji z kobietami (później moralniaki), jaranie fajek, mało snu. Nie ćpałem, więc wydawało mi się, że nie jest źle. Sporo kawy piłem, miałem już zaczątki nerwicy, ale zlewałem to i zwyczajnie kozaczyłem, że nic mi się nie stanie, bo jestem nieśmiertelny i żadna karma nie istnieje, bo jakby istniała, to już dawno by mnie trafił piorun i zdechłbym na miejscu (dosłownie, haha).

Jak staram się żyć :
Staram się dalej uprawiać sport, tak jak wcześniej - biegałem co drugi dzień i sporo frajdy miałem z tego, ale teraz jestem trochę osłabiony fizycznie. Nie mam tyle siły, więc jeżdżę rowerem, ale to mnie też zajeżdża. Mówię sobie, że to dopiero początek, że do psychologa chodzę miesiąc, bo pierwszy miesiąc musiałem czekać na wizytę itd.
Pracuję przy pieniądzach, więc w pracy trochę się dygam, że się pomylę i będę musiał oddawać, ale jeszcze mi się to nie zdarzyło. Wszystko robię automatycznie, trochę jak w transie, ciągle jestem masakrycznie zamyślony i dużo siedzę w domu. Zamknąłem się w sobie, mimo bycia gadułą, więc staram się też do ludzi wychodzić jak jest okazja. Studiuje na razie zaocznie, więc jak mam zjazd w szkole, w jakiś weekend to cieszę się, że zobaczę się z ludźmi. Mam w grupie dwójkę ludzi, którzy też mieli problem z zaburzeniami lękowymi to mi trochę dodało otuchy to, co mówili, bo się wyleczyli i normalne życie mają teraz.
Staram się pilnować diety, odżywiać się dobrze. Uzupełniać witaminy. Ograniczać stres i kontakty z ludźmi, którzy wzbudzają mój niepokój. Po 22-23 padam jak kłoda nie mam siły i chce mi się spać, ale z tym też jakoś staram się walczyć. Ludzie mnie wpierają, często dzwonią to też miłe. Najpewniej czuję się w domu, jak cała rodzina jest w komplecie, mimo że nie za wiele z nimi ostatnio gadam.
Wstając rano zastanawiam się czy to już? Czy minęło? Czy po wszystkim? Nie potrafię znaleźć punktu odniesienia do stanu, kiedy "tego" nie ma, a kiedy jest. Ale i tak się już chyba przyzwyczaiłem. Czas dłuży się cholernie, ale jestem dobrej myśli. Marzę, aby mi się udało.
Żyję w miarę normalnie, momentami jak się z kimś zagadam, albo coś konkretnego robię to w ogóle zapominam, że coś mi jest, dopóki sobie nie przypomnę. W ten weekend jadę sobie do Warszawy, spotkać się z przyjaciółmi, bo mieszkam na co dzień w małym i nudnym mieście, przez co dopada mnie zmuła i dostaje tego stanu mulenia - jak to nazywam.

Jak sobie tak napisałem, to mi lżej mówiąc szczerze. Pomaga mi gadanie z kimś, kto miał to samo. Dajcie jakieś własne rady, podzielcie się doświadczeniami.