Dziękuję

Jeżeli tylko to pomaga, to bardzo się cieszę. Pamiętam, jak koszmarny był ten czas szarpania się z nerwicą, w jakim kłamstwie wtedy żyłem i traciłem tylko cenne dni. Dlatego kiedy widzę, że w "kryzysowych" momentach nadal wolność jest silniejsza, to mam wielką radość i bardzo wtedy pragnę pomóc tym, którzy jeszcze dają się okłamywać nerwicowym wyobrażeniom

Jeżeli tylko to, co piszę, pomaga, to niezmiernie się cieszę. Jeżeli coś z tego, co piszę komuś nie pomaga, to oczywiście nie upieram się przy swoim, i w żadnym wypadku nikomu nie chcę niczego wciskać.
Jeszcze DLA OSÓB WIERZĄCYCH:
Tego sposobu wyjścia z bezsenności nauczyła mnie chrześcijańska nauka o wierze. Ewangelia często mówi, że wiara uzdrawia ludzkie myślenie. Zacząłem zgłębiać ten temat, i krok po kroku zacząłem dostrzegać, że nerwica jest... jakby to powiedzieć... systemem utkanym z okłamywania samego siebie. Takie ogólnie rzecz ujmując:
1. A więc po pierwsze Pismo Święte mówi: "odnawiajcie swoje życie przez zmianę umysłu (dosłownie: "mentalności"), abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe" (Rzym 12,2). A więc, Nerwicowcy, trzeba zdać sobie sprawę, że zasadniczym problemem jest nasze myślenie. Nerwicowiec nie myśli o tym, co "dobre", "przyjemne" i "doskonałe". Dobra jest radość i miłość, przyjemne jest spędzanie swojego życia w wolności, a doskonała jest swoboda, optymizm, nadzieja. Zresztą nadzieja jest jedną z cnót Bożych, więc tym bardziej Bóg chce, żebyśmy żyli nadzieją, a nie zdołowaniem. Nerwicowe myśli są niszczące, bo nie są dla nas dobre, nie są nam przyjemne i nie są doskonałe dla naszego życia. One później wywołują emocje i różne stany fizyczne, a my skupiamy się na tych emocjach i stanach ciała, zamiast sukcesywnie i porządnie zmienić w wielu aspektach (a zwłaszcza na polu nerwicowych lęków) nasze myślenie, a raczej - mentalność.
2. Drugie: 1. "Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa" (Łuk.9,24). Nie mogłem spać, bo za wszelką cenę chciałem uratować swoje życie od bezsenności. Chciałem czuć się bezpiecznie, pewnym tego, że nic mi nie będzie. Bałem się, że utracę swoje życie, a to paradoksalnie sprawiało, że nie żyłem. Bojąc się bezsenności i próbując jej zapobiec, dosłownie traciłem swoje życie. Dopiero kiedy byłem gotów utracić swoje życie, rzucić się na to, co mnie najbardziej przerażało i zgodziłem się na to, przyjąłem cierpienie (Ewangelia mówi o "niesieniu krzyża", co wiele osób błędnie rozumie jako zamartwianie się i dołowanie, a jest po prostu pogodną akceptacją cierpienia, na które nie ma się wpływu), wówczas - o dziwo! - zacząłem żyć bardziej "tu i teraz", a przestałem żyć we własnej zabałaganionej głowie, nieustannie kręcąc się wokół błędnego koła. Tak więc pozwól sobie na utratę życia. Cóż to za życie - ciągle się mordować z tym dziadostwem? Kiedy naprawdę utraciłem swoje życie, to jakoś odrodziłem się w sercu na nowo, dostrzegłem, że poza nerwicą jest jeszcze realny świat wokół, który zaniedbałem. Dopiero kiedy utraciłem kontrolę i zaakceptowałem bezsenność, mogłem UWIERZYĆ, że wszystko jest dobrze i jestem tak naprawdę bezpieczny (tylko sobie wmówiłem co innego, wierząc bardziej swoim myślom, niż Bogu).
3. Po trzecie: "W wierze, a nie w oglądaniu postępujemy naprzód" (II Kor.5,7). Czyli uwierzyć, że nerwica nie jest ostateczną prawdą o nas samych. Ona jest pewnym zapętleniem, iluzją. Wiara mówi, że jesteśmy bezpieczni. Tak więc wierząc w swoje uzdrowienie wewnętrzne, nie należy koncentrować się na tym, czy widać albo czuć efekty, tylko po prostu mieć w głowie dobrą myśl POMIMO tego, co widać. Kiedy kontrolujemy emocje czy odczucia w ciele, to tak jakbyśmy chcieli "postępować naprzód w oglądaniu", a to przecież "w wierze postępujemy". Można dłuższy czas nie widzieć efektów, ale życie wiarą w uzdrowienie serca polega na tym, że POMIMO TEGO (pozwalając temu być) w swojej głowie, umyśle i w sercu żyje się już tak, JAKBY się było wolnym. Widzi się samego siebie wolnym, bo "wiara widzi to, co niewidzialne" (Hbr.11,1). Żyje się życiem człowieka wolnego, POMIMO wszelkich tych lęków, NIEZALEŻNIE od nich, jak gdyby OBOK nich.
4. O Abrahamie jest napisane, że "nie osłabł w wierze, ani się nie oglądał na swoje ciało obumarłe", którego odczucia i obserwacje przeczyły jego wierze (Rz.4,19). W innym tłumaczeniu, że "nie osłabł w wierze, chociaż widział swoje ciało obumarłe". Czyli wierzyć, to akceptować emocje, odczucia i stany, ale w swoim sercu i tak "wiedzieć swoje", ufać. Nie przez wysiłek czy kontrolę, ale przez rozwijanie nadziei, której częściami składowymi są: optymizm i budowanie wyobrażeń całkowicie odmiennych od tych wyrobionych w drodze nerwicy. Można powiedzieć potocznie, że Abraham olał to, co czuł i widział, nie uznając tego za coś, w czym należy się zagłębiać, tylko wierzył, że POMIMO to jest wolny i to potwierdzał słowami, czynami. Nie wypierał, nie walczył ze swoimi odczuciami, ale po prostu "nie oglądał się na nie", raczej koncentrując się na innym patrzeniu na tę sytuację, w oparciu o wiarę. Ja też postanowiłem "nie osłabnąć w wierze, ani się nie oglądać na objawy", tzn. przestałem się na tym skupiać, badać, monitorować, macać się, czy jest poprawa czy nie, a może pogorszenie...

Po prostu "nie oglądałem się" na objawy, nie koncentrowałem się na nich, tylko rozwijałem z wiarą moje wyobrażenie jako kogoś wolnego.
5. Piąte: "Wiara to mocne przekonanie o tym, czego nie widać" (Hbr.11,1). Czyli znowu: nieważne, co się odczuwa czy widzi, można wierzyć w to, że jest się wolnym, żyć tak JAKBY się było wolnym, choćby to, co "widzialne" krzyczało ze wszystkich stron, że tak nie jest. Pozwolić temu krzyczeć, ale w dalszym ciągu wierzyć i zachowywać się tak JAKBY JUŻ DZIŚ było się wolnym, zacząć "w wierze" praktykować życie wolnego człowieka, nabierać nawyków, skojarzeń i wyobrażeń wolnego człowieka. Z czasem wiara zmieniała mój umysł.
6. "Przeciw mnie powstali kłamliwi świadkowie" (Ps.27,12). Trzeba na spokojnie rozeznać, które myśli i wyobrażenia są kłamliwe. Często przychodziły do mnie myśli, które mnie w nerwicy okłamywały: wyświetlały mi przerażające scenariusze, dawały "świadectwo" o tym, że jest beznadziejnie. Kiedy zrozumiałem powyższy werset, to dystansowałem się do tych myśli i zacząłem przyglądać się im, zadając sobie pytanie, co one próbują mi teraz "sprzedać". Najczęściej te lękowe myśli i wyobrażenia sprzedawały mi kit
7. "Gdy się położę, zasypiam spokojnie, bo Ty sam jeden, Panie, pozwalasz mi mieszkać bezpiecznie" (Ps.4,9). Tutaj znalazłem bardzo cenną wskazówkę: człowiek zasypia spokojnie, kiedy "mieszka bezpiecznie". W gruncie rzeczy bezsenność wynika z codziennego życia w braku poczucia bezpieczeństwa. Co odbiera Ci poczucie bezpieczeństwa? Co sprawia, że się wybudzasz, bo czujesz zagrożenie? A może już sama sytuacja kładzenia się spać jest tym wyczuwanym rzekomym niebezpieczeństwem, tak że nie czujesz się, że "mieszkasz bezpiecznie", i w efekcie nie śpisz?

Zacząłem więc medytować długo i spokojnie nad tym, że "Bóg pozwala mi mieszkać bezpiecznie" (różaniec to chrześcijańska medytacja), po czym kładąc się, wyznawałem: "położę się i zasypiam spokojnie". I nawet jeśli nie spałem całą noc, to wierzyłem (a nie "oglądałem"), że wypocząłem bardzo świetnie, "nie oglądając się" na objawy. Wstawałem tak, jakbym dobrze spał, myślałem, mówiłem i działałem jak człowiek pozbawiony tego problemu. Wszedłem w rolę znakomicie śpiącego

Przez wiarę, czyli pozwalając na to, żeby były różne myśli i emocje, ale w ogóle się na nich nie zatrzymując, tylko "wiedząc" swoje (czyli wierząc).
8. "Oto dzień, który Pan nam dał, weselmy się i cieszmy się nim" (Ps.118,24). Zrozumiałem, że Bóg chce, żebym żył radością, nadzieją, optymizmem. A więc nawet jeśli nie przespałem całej nocy, to nie pieściłem się ze sobą i ze swoją nerwicą (ani się z nią szarpałem, w ogóle ją ignorowałem), i wstawałem tak, JAKBYM przespał znakomicie całą noc, działałem tak, JAKBY bezsenność mnie nie dotyczyła, mimo nieprzespania, wstawałem i dziękowałem: "Panie Boże, dziękuję za tę noc, świetnie wypocząłem, a teraz nowy dzień!"

Przeciągałem się, jakbym rzeczywiście wyspał się po wszystkie czasy

bo "w wierze, a nie w widzeniu postępujemy naprzód". Uczyłem się cieszyć każdym dniem, spędzałem go aktywnie, zacząłem nastrajać się na widzenia pozytywów, szklanka zaczęła być do połowy pełna, a nie pusta; z czasem było mi szkoda tracić każdego "dnia, który dał mi Pan", zamartwiając się nerwicą i spaniem, a zamiast tego starałem się doceniać każdy dzień życia jako dar od Boga. Zacząłem żyć "dniem", a nie nerwicą, tzn. uczyłem się na nowo żyć realnym światem, "tu i teraz", a nie w swojej udręczonej głowie
9. "Nie smućcie się, albowiem radość w Bogu jest siłą waszą" (Neh. 8,10). "Zawsze się radujcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was" (1Tes.5,17). "Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się" (Flp.4,4). Na początku (w punkcie 1) wspominałem o tym, że podstawą jest nieustanne nastawienie na to, że moja mentalność musi być zmieniana, abym żył tym, co "dobre", "przyjemne" i "doskonałe". Zrozumiałem, że z wiecznego malkontenta i zamartwiacza muszę stać się człowiekiem pogodnym, optymistycznym, pełnym nadziei

To naprawdę duży krok.
10. "Ci, którzy ufają Panu, są jak góra Syjon, co niewzruszenie trwa przez wieki" (Ps.125,1). Wreszcie, wierząc, że mimo odczuć i objawów jestem kimś wolnym, widząc siebie jako wolnego i zachowując się jak wolny, musiałem nastawić się na wytrwałość. Nie przez niedopuszczanie do siebie emocji, tylko pozwalając im być, ale stojąc wyżej, na "górze, co niewzruszenie trwa". Cierpliwie, wytrwale, nie cofając się z powrotem w nerwicowe iluzje. A jeśli nawet się cofnąłem, to nie było tragedii, bo zawsze można wrócić. "Tym, którzy są blisko Boga, wszystko prowadzi ku dobremu" (Rzym.8,28). Czyli można odetchnąć: nawet upadki i chwilowe kryzysy mogą okazać się dobroczynne, byle nie zmieniać kursu swojego myślenia i nie zniechęcać się niepotrzebnie
