Ja tak mam z brzuchem

jak mam stresa, albo jestem wylękana to w brzuchu od razu rewolucja. Czasem nawet w drugą stronę, nadmierny spokój i takie nagłe ukłucia. Na co ja już nie "chorowałam"... wątroba, dwunastnica. Wszak żołądek mam chory, ale większość dolegliwości, z czego zdaję sobie sprawę, jest już czystą nerwicą.
Serce już przechodziłam. A że mam wypadanie płatka (lekka wada zastawkowa), to to był istny horror. Do dzisiaj mi przeskakuje czasem, wypada z rytmu, ale rzadko. Jednak wiem, że to przez wadę no i magnezu nie biorę ostatnio...
W ogóle te objawy somatyczne to cholerne ustrojstwo

człowiek wie, że sobie sam dodaje, ale żeby ta świadomość budziła rozsądek? Nie mnie.. Każdy atak lękowy budzi nowe obawy.
Wiecie to już 4 rok. Niby nie tak dużo. Pierwsze 2 lata - koszmar. Najsilniejsze napady lęku, największe "schizy". Potem pół roku grupowej terapii. Zerwałam ją ze względów finansowych (była prywatnie). Myślałam, że wszystko jakoś szybko samo minie, że mam cięższy start w samodzielne życie. Nic z tego. Każde intensywniejsze przeżycie ma potem swoje odbicie w moich lękach.
Zrobiłam eksperyment. Zapisywałam każdy ważniejszy stres/emocje (data, godzina, okoliczności). Potem zapisywałam wszystkie napady lęku, nawet tego wolnopłynącego (wieczorami go mam). No i wyszła pewna prawidłowość. Tendencja 1:1 Na każdy jeden silny stres przypada potem kilka dni póżniej jakiś atak lęku. Nieistotne jakiego. Kompletnie nie potrafię odreagowywać stresu.
Boję się, że jak nie wrócę na terapię, to będzie coraz gorzej. Chyba muszę poszukać czegoś na NFZ....