28 lipca 2014, o 19:44
Cześć Wszystkim,
pisałam już kiedyś w wątku dot. hipochondrii, ale powinnam zacząć chyba od przedstawienia się. Mam 32 lata, pracuję, mam męża. Ogólnie rzecz biorąc patrząc z boku - mam wszystko co powinno dać mi powody do szczęścia, uśmiechu, energii itd. Na nerwicę choruję od prawie już 4 lat, zaczęło się najpierw od problemów żołądkowych ( badania, ja panika oczywiście, że to rak). Byłam przerażona ilością badań które musiałam zrobić bo okazało się, że mam jakiś stan zapalny w jelicie. To tylko potwierdziło moją teorię, była pewna, że to poważna choroba, trzęsłam się jak galareta, poszłam na zwolnienie, skończyło się u psychiatry - diagnoza, depresja. Ja oczywiście nie wierzyłam, drugi lekarz, stwierdził nerwicę. Skończyło się na lekach, które jak zaczęłam brać dopiero pozwoliły mi na skończenie badań, które ostatecznie pokazały, że żadnego stanu zapalnego nie ma i wszystko jest ok. Nie mniej jednak stan lęku pozostał, wkręcanie sobie - "a może jednak", "a może mnie oszukują", "a może objawy się powtórzą". Leki jednak pomagały, zaczęłam też chodzić na terapię psychodynamiczną na którą uczęszczałam ponad 2 lata. I po tym czasie czułam się już normalnie, po roku odstawiłam leki, lęk minął, chodziłam dalej na terapię, zapomniałam o tych wydarzeniach i napadach paniki. Jak się jednak okazało rok temu, główna przyczyna problemu została i wszystko było ok. do kolejnego razu. Robiłam badania okresowe do pracy i okazało się, że mam pogorszone wyniki. W pierwszej chwili się przeraziłam ale potem na spokojnie zaczęłam sobie tłumaczyć, że to przemęczenie, dieta + sport ( trochę w tym czasie schudłam) i stąd to wszystko. Lekarka zobaczyła wyniki i nakrzyczała na mnie, padło słowo "hematolog", miałam za miesiąc powtorzyć wyniki. Dalej to samo. NIe chcę już wchodzić w szczegóły ale możecie sobie chyba wyobrazić, zaczęła się panika, czytanie na necie ( choć wcześniej wyzbyłam się tego nawyku bo wiem, że to tylko pogarsza sprawę o milion razy). Doszły rożne inne objawy somatyczne, bóle stawów, kości. Generalnie to co gdzies wyczytalam, usłyszałam zaraz pojawialo się u mnie. Ostatecznie poszłam w końcu do hematologa, który stwierdził, że to nic takiego, że nie ma powodów do niepokoju. Równolegle psychiatra i leki. Po paroksetynie na początku bardzo mi się lęki pogorszyły, pierwsze 2 tygodnie były ciężkie, więc mimo zapewnień hematologa i wielkiej ulgi po wizycie, zaczęło się nakręcanie i szukanie innych chorób. Badania, badania, badania, różne teorie, już nawet nie pamiętam wszystkich chorób na jakie "chorowałam" wg siebie przez te kilka miesięcy. I myślenie w kółko tylko o tym, w każde minucie. Wiadomo jak się funkcjonuje w takim stanie, w pracy wydajność zero, w małżeństwie konfilkty, brak zrozumienia otoczenia. No ale zmierzając do końca. Zaczęłam też lepiej się odżywiać i wyniki stopniowo się poprawiały, leki pomagały. W styczniu je odstawiłam i zaczęły się bóle głowy. I znowu lęk. Zaczęłam też chodzić na terapię ale tym razem behawioralno-poznawczą. Bóle głowy skonczyły się rezonansem w którym wszystko było ok. Ale to nic, bo zaraz zaczely się inne objawy, drętwienia stopy, oczywiście strach, że to stwardnienie. Obecnie dalej mam lęk przed tym, doszły jeszcze jakies dziwne zjawiska w oczach ( jakby nie równy obraz, nie mozliwość skupienia wzroku w jednym miejscu) i zawroty głowy. I bóle głowy dalej. Neurolog stwierdził, że to napięciowe bóle, co z resztą nie jest takie dziwne przy tej ilości nerwów i stresu. Także tyle po krótce o mnie. Co jest na plus - odkąd zaczęłam terapię BP, zaczęłam częściej tu zaglądać, zaczełam stosować ( starać się, próbować) rady Victora jest odrobinę lepiej. Ataki paniki są, zwykle przed badaniem,odebraniem wyników, nawet zwykłą wizytą u lekarza z np. chorym gardłem ale jestem juz bardziej świadoma tego co się dzieje. Aktualnie mam w czwartek tomograf nerwu wzrokowego bo w badaniu dna oka wyszło coś nie tak ( ja już nawet nie boję się jaskry, boję się tylko, że to SM, mimo że MR był ok - myśli typu, MR robiłam w kwietniu, mamy lipiec, teraz na pewno by już tam coś wyszło itd.). Najgorsze jest to, że mam pakiet medyczny w pracy i tam od razu kierują na wszystkie badania ( wiem, "normalny" człowiek by to docenił, że nie musi czekać miesiącami, płacić). Mam taki mętlik w głowie, są dni, że wydaje mi się juz, że wychodzę na prostą, że jest lepiej, były już nawet okresy takie kilkudniowe teraz w kwietniu, maju, że zapominałam o tym wszystkim, ale to wraca. Tłumaczę sobie, że to tak jest, że taka jest droga do zdrowienia. Staram sie też wdrażać nastawienie normalnościowe. Wcześniej to wegetowałam od badania do badania, nie pozwalałam sobie na normalne życie, na relaks, na przyjemności - bo przeciez zaraz okaże się, że jestem chora i nie wolno mi teraz cieszyć się życiem tylko juz powinnam rozpaczać. Trudno jest mi pogodzić się ze śmiercią, z tym, że każdy może kiedyś zachorować ( to o czym pisał Victor), ale wiem, że tego nie da się zrobić z dnia na dzień, że to jest proces, oswajam się z tym na razie. Polecam wszystkim terapię behawioralno-poznawczą, mi pomaga tak myślę, że o wiele bardziej niż psychodynamiczna, bo daje realne narzędzia jak radzić sobie z myślami. Wiem, że problem leży gdzieś głębiej, a nerwica, lęki, hipochondria to tylko symptomy, nie dotarłam jeszcze jednak do sedna, jestem stale na tym czubku góry lodowej. To forum mi bardzo pomaga, czytam zwłaszcza jak gorzej się czuję, dobrze jest wiedzieć, że macie podobne objawy, że nie jestem sama. Ależ się rozpisałam. Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłam. Pozdrawiam Wszystkich.
PS. A i te stałe myśli - nie jestem chora, to tylko nerwcia. I za 5 minut - a jak jednak jestem chora ? a nerwicę mam swoją drogą ? wiem, że to jest aż śmieszne i paradoksalne i widzę to, że moje przypuszczenia i diagnozy raczej sie nie sprawdzają i każda z tych strasznych chorób okazywała się wyimaginowana, ale co jak tym razem to jednak będzie prawda ? Sami widzicie. Błędne koło.