2 lipca 2014, o 08:35
Pisałam to ostatniej nocy (do *):
Jest godzina 3:30, ale właśnie teraz postanowiłam Wam wszystkim odpisać i podziękować za wszystkie słowa, zainteresowanie i zaangażowanie. Piszę na kartce papieru, żeby zachować realność tych słów i wiarę w nie, dowód ich istnienia. W dzień przepiszę na komputer i wstawię, w tej chwili są przepisane – bo je widzicie.
Marianna , właśnie wysłałam Ci mojego maila na pw. Postaram się być ze sobą szczera wypełniając tabelę, o której mówisz, choć teraz nieszczególnie rozumiem, jak wygląda.
Niezbyt pamiętam, co konkretnie pisałam o psycholog, a nie chce tego szukać w poście – sama rozumiesz. Może jednak coś spróbuję wyjaśnić. Po wizycie u lekarki rodzinnej (neurolog dziecięcy) w grudniu zrobiłam badania krwi, wyszło ok., żelazo o drugie tyle za wysoko, ale w kwietniu zrobiłam teraz i już ok. Czemu wtedy było go tak dużo, nie wiem, lekarka też nie wie. Czułam się w tej kwestii zbagatelizowana, bo przecież ja umierałam od nadmiaru żelaza, a Internet tyle złych rzeczy mówił. Wtedy ta lekarka stwierdziła, że albo pójdę na leczenie z nerwicy, albo oszaleję… I chyba właśnie wariuję. Rodzice to zbagatelizowali, mi zeszła trochę somatyka (głównie kark – koszmar! – teraz moim koszmarem głównie jest głowa). A co miałam zrobić, jak i tak każdy miał mnie w nosie? Matematyka w drugim półroczu poszła mi ok, bez dodatkowego siedzenia nad nią i poprawianiem wszystkiego na ostatnią chwilę. Dostałam dwa i tyle mi starczy, bo to dwa naturalne.
Świstakejro i Sagem, tylko to nie sama nerwica. Bezustannie zmagam się raz z atakiem paniki, by po chwili zastanawiać się i dotykać kończyn, czy są moje, czemu patrzę na nie, a ich nie czuję. Raz mocne dd, raz mocny atak. Naprzemiennie. Trochę mnie zdziwił Twój post Sagem, bo myślałam, że wiesz o moim dd.
W ogóle porównywanie DD z nerwicą, jest dla mnie jak płatki z mlekiem. Nieważne, czy ktoś woli jeść płatki z zimnym mlekiem, czy gorącym mlekiem, dalej są to płatki z mlekiem.
Świstakejro, z Twojej wypowiedzi widzę, jak zyskałaś, godząc się z umieraniem. Teraz, gdy umieram, to czekam, aż umrę. A ile mam czekać? Może w końcu zdam sobie sprawę, że jednak jeszcze nie umarłam.
Ona_Zaburzona, jeśli oglądasz Mundial, widzisz też, jakie zaskakujące sytuacje są w tym roku. Mało kto spodziewałby się choćby tak szybkiej przegranej Hiszpanii. Może to nie jest najlepsze porównanie, ale i przy nerwicy można pozytywnie się zaskoczyć (nie mówię, że odpadniecie Hiszpanii tak szybko było czymś takim) . Mamy umrzeć? Umrzyjmy.
Dzisiaj, właściwie już wczoraj, rano (konkretniej o 15 – mam ostatnio straszne problemy ze snem) po obudzeniu się stwierdziłam UMARŁAM. Wręcz widziałam z góry swoje zwłoki na łóżku. A potem byłam jak w amoku – nie ja. Wrócił z pracy tata, po czym stwierdził, że muszę z nim jechać odebrać drugi samochód od mechanika. Ja, moja agorafobia, moje prawo jazdy od piątku… Zabił mnie mentalnie. Za szybko to się działo, dopiero na pierwszych światłach, gdy w zupełnie obcym miejscu, zupełnie sama w tym aucie, pierwszy raz je prowadząc, zaczęłam się cała trząść i myślałam, że ucieknę (wybiegnę). Tylko gdzie, na środku skrzyżowania? Umarłabym już nie tylko ja, ale możliwe, że też inni. Może to właśnie jest moja resztka racjonalnego myślenia. Potem, po tych światłach, już spokojnie wróciłam do domu. I w nim znowu się trzęsłam z tych wrażeń. Nie dociera do mnie, ze tak jechałam. I dalej boję się wyjść, dalej umrę poza domem, bądź za chwilę. I muszę nauczyć się, że DALEJ BĘDĘ ŻYĆ. Nie analizować tak, a może wtedy też DD zejdzie i mniej będzie wracać. I wyrobić dystans do „a co ludzie powiedzą”, który często zastępuję tak wielkie DD< że wszystko mi jedno, co ktoś powie, bo to nie ja jestem.
Zobaczę, jak to będzie. I jeśli przeżyję (chyba ciągle pisanie o przeżyciu nie jest najlepsze, ale tak myślę, to piszę), to za ponad rok pójdę na terapie. Bo tyle się staram, a często cofam. Byleby teraz wytrwać. Jakkolwiek. Chociaż nie mam sił, ale ŻYJĘ. Wmawiam to sobie.
ŻYJĘ i DZIĘKUJĘ wszystkim, którzy piszą na forum, tutaj i na czacie. Pomaga, chociaż trochę. Pewnie jeszcze trochę pobędę tym zombie, które wiecznie umiera, ale wole niczego nie zakładać. KAŻDY z kim piszę, ale też KAŻDY kogo posty czytam, to już jednak pomoc. Choćby dlatego, że ktoś to przechodzi, rozumie, stara się zrozumieć. *Mam też momenty, prześwity, gdy zaczyna mi być smutno, tak po ludzku smutno, że tylu wspaniałych ludzi zmaga się z takimi zaburzeniami. Wszystkie skądś się wzięły, z trudnych doświadczeń, o których pewnie wiele osób nie jest w stanie wspomnieć. Dla mnie samej ten post jest wyzwaniem, pewnego rodzaju kolejnym przełamaniem się. Ale może ktoś, choćby jedna osoba, wyciągnie cokolwiek z tego, co napisałam.
I teraz znów mi trochę przykro, bo tyle już tu czytam, wiem powinnam się przełamywać, każdy krok w przód to jest krok w przód. Mam już większą świadomość związaną z tym wszystkim niż kiedyś. Mimo tego jednak nie potrafię sobie z tym poradzić, tak bardzo nie mam już siły psychicznej, cała jestem zjedzona przez ten syf. Podkreśliłam tak bardzo słowo żyję, żeby faktycznie w nie uwierzyć. I nienawidzę, gdy wybucha mi ściśnięta głowa, uważam to za jedną z tych gorszych "somatyk", często nie mam jak od tego odpocząć. Dobija mnie też, że nawet jak jest lepiej, to wystarczy jakikolwiek bodziec, żeby się pogorszyło. A ile tak można? Mo ze nie powinnam tego pisać, ale już nie wierzę, że z tego wyjdę. Pewnie też to teraz mnie blokuje. Ale zdecydowana większość tutaj, to tak wiele osób co zdaje sobie sprawę, co źle robi, a dalej tak robi, tkwiąc w tych zaburzeniach. Strasznie to przykre. Jako małe dziecko byłam tak bardzo wrażliwa, że gdybym teraz nie ściskała wszystkich emocji wewnątrz, to pewnie z tego smutku już bym płakała. Pozostaje mi mieć jednak gulę w gardle i ściśniętą twarz. Nie będę teraz opisywać wszystkich dręczących mnie myśli, różnych jazd. Chciałabym jeszcze coś napisać, ale sama już nie wiem, co. Ile można rozmawiać z kimś, kto "nie może, bo nie może". Wydaje mi się to dla was często dość męczące. Jasne, od tego jest forum. Ale ja sama czuje się tym lekko zażenowana, chociaż pewnie nie powinnam. Cieszę się też na swój sposób z tego smutku, gdyż to smutek, z doświadczenia wiem, że chwilowy, ale odczuwalny. I nazwany nie "z zasady".
Ten post to dla mnie kolejny, mały kroczek. Chociaż jeszcze nie wierzę, dokąd idę, że w ogóle idę i mam prawo dość.