Hej ludziska

Piszę do Was mój drugi post na tym forum. Będzie na pewno bardzo długi. W zasadzie jestem tu nadal nowa, ale forum pomaga mi jakoś otworzyć umysł. Dobrze, ze jestescie

Moja historia jest dość skomplikowana jeśli chodzi o całość. Musiałabym napisać książkę o swoich przejściach, żeby zobrazowac wszystko. Może ktoś się oburzy gdy przeczyta co chcę napisać ale niestety takie historie miłosne mają miejsce.. i nie ja jedna taką przeszłam. Nerwica natręctw towarzyszy mi od dziecka. Kompulsje czyli mycie sto razy rąk, sprawdzanie pięc razy czy dom jest zamknięty i gaz zakręcony to był standard. Niestety kompulsje jeszcze bardziej rozkręcił mi mój ojciec, który kazał mi zawsze zakręcać grzejniki i wyłączać zasilacze, zakladac blokade w aucie. Po prostu gama moich kompulsji się rozszerzyła. Z tym dało sie jakos zyc, lekko utrudniało mi to zycie ale nie było zle, wiec nie zostałam wtedy zdiagnozowana oraz nie zaczęłam leczenia. Nie mówiłam nawet o tym rodzicom, jedynie ojcu, że robi mi krzywdę swoimi nakazami. Muszę napisać, że byłam czyjąś kochanką przez wiele lat. Bylam poważnie zakochana w duzo starszym mężczyźnie z którym współpracowałam i który obiecywał mi, że kiedys nadejdzie dzień gdy jego małżenstwo się skonczy i będziemy razem. Że kiedyś pewnie się to uda. Żyłam jakąś nadzieją na taką przyszłość. Na moje nieszczęście to była miłość.. Potrzebowałam kogoś kto mnie pokocha i akurat wyszło tak, że wybrałam tę drogę zamiast myśleć trzeźwo i nie żyć jakimiś iluzjami i złudzeniami. Prawdopodobnie moje OCD nie pozwoliło mi od niego odejść. Jest to dość ciężkie do zobrazowania oraz do wytłumaczenia. Potrzebowałam uczuć i w ten sposób uciekałam też od rodziców, ojca, który kazał mi wszystko sprawdzać. To była na moje nieszczęście pierwsza miłość. Nie wiem dlaczego nie pomyślałam wtedy o tym, że taki związek nie ma szans. Że facet nie zostawi żony dla kogoś innego. No raczej rzadko się to zdarza. Żyłam tak wiele lat. Nie wiem dlaczego. Po prostu wiedziałam, że kocham i nie chcę nikogo innego. Teraz śmieję się z tego jak byłam głupia i naiwna, że myslałam w ten sposób. Miałam świadomość, że skrzywdzimy tym jego żonę... ale co miałam zrobic, skoro tak poważnie się zakochałam.. Pewnie wiele osób będzie mnie winić i obrzucać obelgami, bo zawsze facet wychodzi z czegoś takiego i spada na cztery łapy. Bo wina zawsze leży w kobiecie. Z tym niestety nie mogę się zgodzić, bo on wiedział jak mnie podejść, żebym zaczęła się nim interesować. To było dawno temu, nie pamiętam już nawet niektórych szczegółów ale możecie sobie teraz wyobrazić jak cierpi i młoda dziewczyna mająca nadzieję, kochająca prawdziwie żonatego mężczyznę. Teraz już nawet kijem bym nie ruszyła osoby będącej w związku czy małżeństwie. Brzydzę się tym co zrobiłam ale dało mi to prawdziwą lekcję czego należy unikać w życiu, żeby przejść je z poczuciem własnej wartości. Możecie teraz wyobrazić sobie, że ta wieczna nadzieja powodowała u mnie wieczne upewnianie się czy on na pewno się z nią rozejdzie. Jak miałam wątpliwości, to zawsze pytałam, a on oczywiście odpowiadał, że tak. Że jeśli tylko będzie mógł to to zrobi. Moja nerwica wkraczała do akcji bardzo często. Będąc z nim wiecznie się upewniałam i jego odpowiedzi zawsze nakręcały i dawały pożywkę mojej przypadłości. Przyszedł po kilku latach do mnie wniosek, że ja wypaliłam się z tej miłości. Ze przeciez to nie ma w ogóle sensu i racji bytu, a ja nie będę marnować swojego życia na czekanie za kimś.. Druga sprawa to to, że okropnie bolało. W tym momencie po prostu przeszłam do porządku dziennego nad tym, że żyjemy gdzieś tam obok siebie współpracując. Niestety nie bylo wtedy możliwe, żebym nie pojawiała się tam gdzie on. Po jakimś czasie poznałam pewnego chłopaka i czułam się jakiś czas lepiej, że nie muszę się nigdzie ukrywać i mogę normalnie z nim rozmawiać. Niestety albo teraz już stety nie zakochałam się w nim na amen. Po prostu pewnego dnia pomyslalam, że ja go nie kocham i nie czuję nic do niego... tylko do byłego.....

Mimo, że tam już się wypaliło i poznałam kogoś nowego, to tak czy inaczej nie mogłam wejść na poważnie w ten związek, bo cały czas czułam, że to nadal tamten facet jest tym, którego chcę. I zerwaliśmy. A ja nadal wierzyłam, że kiedyś nastąpi ten dzień. Głupia idiotka. Nie znalazłam ani nie poznałam żadnego mężczyzny, z którym chciałabym być. Zdarzyło mi się coś przygodnego gdzie może i chciałam wejść w związek ale to był człowiek, który tylko bawi się kobietami. Nie wiem dlaczego ja tak się zachowywałam. Wydaje mi się, że to dlatego, że tak bardzo potrzebowałam kogoś, kto będzie dla mnie.. wtedy niestety nigdy na wyłączność. W zeszłym roku poznałam w pracy chłopaka, który od razu praktycznie kolokwialnie mówiąc wszedł mi na banię. Oszalałam na jego punkcie i czułam, że to jest to coś. Że to jest taka osoba, z którą czuję się swobodnie, mogłam rozmawiać o wszystkim i czułam, że bardzo chciałabym z nim być. Przeszliśmy przez różne perypetie, dlatego, że koleżanka z pracy nagadała mu o mnie jakiś głupot i on odbierał mnie całkowicie inaczej niż jestem naprawdę. Nie chciał być ze mną, dużo o tym rozmawialiśmy ale pewnego dnia postanowiliśmy się spotkać po pracy, prywatnie. W tym czasie żyłam na karuzeli, on dawał mi sprzeczne sygnały, bo juz wiele razy sparzył się na dziewczynach. A ja czułam, że nam się uda. Po pewnym czasie zaczęliśmy się częściej widywać i też tutaj wkraczało moje upewnianie się czy on na pewno przyjedzie, o której godzinie, czy nagle nie zrezygnuje albo zmieni plany.. Kiedy raz miał przyjechać, ale zasiedział się z kolegą, to ja kilkanascie razy pytałam czy nie może na pewno przyjechac. To mi zostało po tamtym związku. Wieczny strach, żeby tylko się z nim zobaczyć. Wieczne pytanie czy będzie na pewno, paraliżował mnie strach, że znów będę kimś jak to się mówi na doczepkę, piątym kołem u wozu. Że ja nie będę dla nikogo nigdy najważniejsza. Że nigdy nie znajdzie się taka osoba i on pewnie będzie przez chwilę i będzie taki sam... Po pewnym czasie wyszło tak, że zaczęliśmy być ze sobą w związku. Dla mnie to było jak spełnione marzenie ale bańka mydlana, która na pewno za chwilę pryśnie i skończy się tak, że znów nie będę dla nikogo tą jedyną. Żyłam w strachu, lęku, że zaraz on zmieni zdanie i mnie zostawi. Upewnianie się i zapewnianie, że nie zostawi było na porządku dziennym. Codziennie pytałam, czy on na pewno chce i czy czuje, że to właśnie ja jestem osobą, z którą będzie chciał iść przez życie. Po dość krótkim czasie przeprowadził się do mnie, bo od pół roku mieszkałam we własnym domu, który kupili mi rodzice (długa historia). Rozmawialiśmy o wszystkim aż pewnego razu poczułam przymus, żeby mu powiedzieć o mojej historii. W ten sposób chciałam sprawdzić czy zasługuję na niego, czy po prostu los za karę mi go odbierze i nigdy nie znajdę kogoś kto naprawdę bedzie mnie kochał.. To było straszne przez co przeszliśmy, ale on zrozumiał wszystko, bo jest cudownym człowiekiem, który spojrzał na to z dystansem mając również swoją historię. Powiedział, że rozumie mniej więcej o co mi chodziło w życiu i kocha mimo to. Jesteśmy razem trochę ponad rok i tyle samo prawie mieszkamy. Wszystko jest dobrze, mamy dom z dużą działką dzięki czemu mogliśmy pozwolić sobie na zorganizowanie małej stajni na dwa konie. Nauczyłam mojego chłopaka jeździć, wcześniej oczywiście zapytałam czy będzie chciał i czy mu się to podoba. Kiedy wsiadł pierwszy raz w życiu na konia u znajomych, powiedział, że chce się uczyć i możemy mieć konie. Konie są moją życiową pasją, pomagają mi i kocham je od kiedy tylko dowiedziałam się co to jest koń. Pewnego razu chłopak zapytał mnie czy ja na pewno już nic nie czuję do tamtej osoby. I wtedy zaczęło się coś okropnego. Zaczęłam w kółko analizować czy na pewno nic we mnie nie zostało, czy chociaż minimalnie nie czuję już nic do tamtego. Odpowiedzi udzieliłam i ją znam. Odpowiedziałam że nie, bo to podpowiada mi rozum i serce i wiem o tym, że już od dawna nic nie czuję. Ale niestety tak weszło mi to na głowę, że nie mogłam przestać tego analizować. Do tego stopnia, że musiałam czasem wychodzić specjalnie do łazienki w pracy, żeby przemyśleć... i nie znaleźć oczywiście rozwiązania. Wiem mniej więcej jak działa nerwica. Odnośnie tego pytania czy juz na pewno nic nie czuję, czuję potworny strach i musze sie upewniac i skanować milion razy, żeby tylko potwierdzic, ze nie. Często potem tracę tą pewność ale to dlatego, że zaczyna mi się robić kołowrot w głowie. Wiem, że nic nie ale niestety ten temat wzbudził u mnie taki lęk, że potrafię w stresowych sytuacjach i czasem w zwykły dzień kiedy mam duzo wolnego czasu zastanawiać się nad tym godzinami. No i oczywiście mieć pewność nieabsolutną :/ jak przystało na nerwusa... Pewnie niektórzy z Was będą się zastanawiać dlaczego ja w ogóle mowilam o tym mojemu chlopakowi. Niestety nie potrafiłam nie powiedzieć, bałam się, że wszystko pryśnie kiedy on się o tym dowie i czułam przymus, by sprawdzic jak dalej potoczy się mój los. No i chciałam być z nim absolutnie szczera. Kolejnym motywem, który bardzo mnie stresuje jest pytanie siebie czy może ja bym jednak wolała być sama? Lubię spędzać czas również z samą sobą i mam go teraz bardzo duzo dlatego, że straciłam pracę. Niby nie przez OCD ale jak wkroczyły leki, to miałam bardzo dużo "jazd" w pracy i pewnie one między innymi się do tego przyczyniły. No nie ważne, w każdym razie to kolejna stresująca sytuacja, która wywołała sporo nerwów w ostatnim czasie. Kiedy jadę po swojego chłopaka do pracy często sobie zadaję to pytanie czy może jest mi lepiej będąc sama. Oczywiście to nieprawda i juz prawie przestałam zwracać uwagę na to pytanie. Jednak boję się, że nadal się ono pojawia. Dziś jednak odkryłam, że bardzo chcę z nim być kiedy powiedział pewien tekst który z kolei wywołał u mnie lęk, że może on ze mną nie chce być. Chłopak oczywiscie nie mial nic zlego na mysli, no ale wiadomo, że nerwica już przekręciła jego słowa na jakieś podejrzenia i strach. Czytałam dużo postów tutaj na forum, jeden temat baaaardzo mi pomógł, dziękuję za to

Cieszę się, że są tu ludzie, którzy w jakiś sposób pisząc swoje motywujące posty, chcą pomóc tym, którzy jeszcze się zmagają ze swoimi lękami. Czasem zdarzają mi się lepsze dni kiedy bardzo malo myslę i mam porządek w głowie. Dziś jest na przyklad taki dzien. Wiem, że to tylko nerwica która "zawsze zabiera się za to co dla nas najważniejsze". Tak samo wiem jak bardzo go kocham, skoro piszę tutaj o swoich obawach i lękach. Jest jeszcze więcej motywów i natręctw, z którymi muszę się codziennie mierzyc ale opisałam dwa najważniejsze, które czasem nie dają mi spokoju. Mimo, że wiem, że to tylko głupie natręctwa to jednak często wchodzę w analizę i jest coraz gorzej. Zaczynam się później gubić i tracić tą pewność i spokój, który mam na przykład w tej chwili siedząc u boku mojego chłopaka, który czyta książkę. Wiem, że jest dla mnie najważniejszy i to z nim chcę spędzić zycie, miec dzieci i rodzinę. On równiez jest mi wierny i chcialabym zeby nam się udało. Tak jak z poprzednim chłopakiem tego nie czułam i nie pokochałam, to tutaj czuję pewność, którą czasem właśnie zabiera mi OCD. Chciałabym z tego wyjść i żyć wreszcie w spokoju. Wiem, że jestem na dobrej drodze. Biorę silne leki między innymi wolnouwalniające benzo, przeciwlękowe i SSRI. Pomagają na tyle, że wiem co jest natręctwem, a co normalną moją myślą. Dowiaduję się przez to forum dużo i dlatego im więcej wiem o nerwicy tym bardziej mogę odetchnąć z ulgą i powiedziec sobie, że to tylko strach. Piszecie, że da się całkowicie z tego wyjsc, że nie macie już takich myśli. Jak to zrobić, żeby wcale ich nie było? Czy to jest w ogóle możliwe dla osoby, która dziś skończyła 32 lata i nerwicę OCD ma od zawsze? Mam taką obsesyjną osobowość jak to powiedziała moja lekarka. Jestem jedną wielką obsesją i kompulsją. Co jeszcze mogę dla siebie zrobić, żeby w czasie wolnym (którego teraz mam sporo) po prostu nie mysleć? Moim sposobem na to jest sen albo dużo zajęć tak jak mi doradziła lekarka. Ale wiem, że na pewno jest jakiś sposób, żeby to całkowicie wyłączyć i wyeliminować. Podejrzewam, że ten toksyczny pseudozwiązek bardzo mi narył w głowie. I teraz boje się, że stracę wszystko co mam, a dodatkowo jeszcze głupio sama analizuję czy na pewno tego chcę i czy jestem z nim szczęśliwa.. Wiem, że chcę byc właśnie z nim i jest to we mnie w głębi. Jestem szczęśliwa ale czasem ona dalej próbuje mnie niszczyć :/ Co robić? Jakie macie na to sposoby? Można pomóc sobie jakoś samemu czy tylko leki i terapia tu dadzą radę? Mam nadzieję, że chciało Wam się to przeczytać. Dziękuję, że jesteście. Pozdrawiam