Zaczęło się od problemów z jelitami. Dziwne skurcze, ból, dyskomfort. Przerwa. Znowu to samo. Przerwa. Zaparcia, biegunki, mdłości. Zaczął się maraton - chodziłam od jednego lekarza do drugiego. Wyniki dobre. To mnie nie satysfakcjonowało. Drążyłam temat. Wszędzie widziałam zagrożenie, wszystko było czarne. Wyobrażałam sobie raka jelit, raka żołądka. Miałam wykonaną gastroskopię, usg, podstawowe badania analityczne, mikrobiologiczne, badanie na krew utajoną w kale, helicobacter, cuda wianki. To wszystko uspokajało mnie tylko na chwilę. Kiedy problem z brzuchem stał się mniejszy, zaczęła się moja przygoda z czerniakiem. Każdy pieprzyk był podejrzany, w głowie miałam tylko jedno - IV stopień złośliwości. Z resztą... Znacie to! Strach przed czerniakiem spowodował nawrót problemów z brzuchem. I się zaczęło... Póki miałam dużo zajęć - studia dzienne, studia podyplomowe, życie osobiste, jakoś się trzymałam. Wraz z nadejściem wakacji przeżyłam kryzys, coś w rodzaju wtórnej depresji, czułam się beznadziejnie. Straciłam wiarę w to, że uda mi się z tego wyjść bez leków. W międzyczasie starałam się o terapię w poradni psychologicznej na nfz. W sumie byłam chyba na 3 wizytach, które dobywały się z miesięcznymi przerwami. To było zdecydowanie za rzadko, ale trzymałam się tego. No i w końcu, kiedy zmieniłam miejsce zamieszkania i kiedy każde wyjście z domu wiązało się z myślą o toalecie, poszłam do psychiatry i dostałam lek Elicea. Dodatkowo udałam się do dietetyka. I... Było cudownie. Lęki stopniowo się cofały, aż zniknęły, brzuch się uregulował, wyniki cudowne. Myślałam, że skoro leki zadziałały a przede wszystkim pokazały mi, że to lęki były główną przyczyną moich problemów z układem pokarmowym, to mogę sama zejść z leku i wszystko wróći d normy.
Niestety po odstawieniu, stare lęki zaczęły powolutku wracać. Na początku udawało mi się je zbywać, ale były coraz silniejsze. Pojawił się smutek z powodu nawrotu, choć właściwie nawrót choroby to złe określenie, bo przecież ja tylko zamaskowałam objawy, a przyczyna dalej nie została zwalczona.
I tak o to zaczęłam szukać konkretnej pomocy. (Dodam, że przez cały czas brania leków byłam zapisana na listę oczekujących na terapię, ale nie doczekałam się). Zapisałam się na prywatną terapię i podjęłam świadomą walkę o swoje życie - życie bez lęku!
Jak się domyślacie, nie było (i nie jest) łatwo.

Akceptuję swoje przykre objawy i lęki od dwóch tygodni. Po tygodniu przeszły mi objawy takie jak - duszności, kłucie w klacie, zawroty - czyli te, którym nie nadawałam wartości od samego początku. Nadal walczę z tymi najgłębiej zakorzenionymi strachami i objawami jak mdłości i bóle w obrębie jam brzusznej. Wiem jednak, że stosując metodę akceptacji i będąc CIERPLIWĄ, te również miną.
Chcę Wam podziękować za to forum i rady. Mam zamiar odzywać się tutaj co jakiś czas, pisząc jak mi idzie!




