Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

ROCD oraz cheating thoughts - moja historia

Forum o nerwicy natręctw i jej objawach.
Omawiamy tutaj własne doświadczenia z życia z tym jakże natrętnym zaburzeniem.
Ale także w tym temacie można podzielić się typowymi natrętnymi lękowymi myślami, które pełnią rolę straszaków i eskalatorów lęku w zaburzeniu.
ODPOWIEDZ
Dawidoff
Świeżak na forum
Posty: 17
Rejestracja: 15 sierpnia 2015, o 11:13

15 sierpnia 2015, o 23:13

Wrzucam tutaj, zgodnie z diagnozą lekarzy (bo widziałem, że podobne wątki są również gdzie indziej).

Mam 23 lata, od 2,5 roku jestem w związku z moją dziewczyną. Moja historia zaczyna się przede wszystkim od tego, że jakoś w wieku 20 lat, zacząłem łapać mega schizy dotyczące mojego zdrowia. Wkręcałem sobie raka mózgu, zawały, różne inne niestworzone choroby. A lęk miałem przy tym taki, że nie mogłem wyjść rano z łóżka i notorycznie omijałem zajęcia - byłem pewien, że na coś rzeczywiście cierpię. Po kilku diagnozach lekarzy, że nic mi nie jest, odnalazłem względny spokój, jakoś po paru miesiącach od tego momentu, zakochałem się i całe szczęście, ze wzajemnością. Pierwsze miesiące, wiadomo motylki w brzuchu, pierwszy seks (nigdy tego nie powiedziałem swojej dziewczynie, troszkę żyję więc w takim kłamstwie, nie chciałem żeby wiedziała, że jestem prawiczkiem) ogólnie uświęcony stan zakochania - po prostu super. Tym niemniej, już wówczas zaczynały mi towarzyszyć dwa natręctwa - nieuzasadniony, irracjonalny lęk, że coś może stać się mojej dziewczynie (ktoś ją zgwałci, zabije, potrąci ją tramwaj - musiałem być właściwie non-stop przy niej, a jak nie odebrała telefonu, to dostawałem białej gorączki, parę razy jej się przysnęło, to ja biegłem jak debil w środku nocy sprawdzić, czy np. w jej mieszkaniu nie wybuchł gaz albo coś podobnego, potem leciałem jeszcze szybko przed pobliski kościół, żeby się pomodlić, chociaż z przekonania jestem deistą od kilkunastu lat). Każdy przejazd karetki pogotowia, straży czy policji - zawsze ta sama nerwowa reakcja, że to do niej. Drugie natręctwo - ona na pewno mnie zdradza. Każdy nieodebrany przez nią telefon o byłem przekonany, że jest z byłym (chociaż nigdy nie dostarczyła mi powodów, żebym mógł tak myśleć). Po jakimś czasie, bo ją to wkurzało, nieco się ogarnąłem, ale nawet w typowym ROCD miewałem nawet te pierwsze natręctwa.

Po prawie roku naprawdę szczęśliwego związku, któregoś dnia (bodaj 26 czy tam 27 lutego 2014 roku), po seksie pojawiła się myśl, która zaczęła mnie strasznie nurtować: "czy ja ją kocham?", "czy chcę z nią być?". Nie opuściła mnie również nad ranem (w domu jej rodziców). Nie puszczała kolejne dni, budziło to mój ogromny niepokój i lęk. Po dwóch tygodniach, nie mogłem wytrzymać, rozpłakałem się i powiedziałem jej, że coś jest nie tak ze mną. Sprawiało mi to niesamowity ból, jej moje wyznanie sprawiło zresztą nie mniejszy, co zrozumiałe. Tym niemniej, ulżyło mi i było troszeczkę lepiej. Zacząłem szperać o tym w internecie, poczytałem o ROCD, poszedłem do dwóch psychiatrów (jeden prywatny, drugi NFZ) - stwierdzili oboje, niezależnie od siebie, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Został mi przepisany Asertin. Od tego czasu było lepiej. Zauważyłem, że te myśli nasilały się np. przy silnym stresie, np. sesji egzaminacyjnej czy innych stresujących zdarzeniach. Asertin pomógł mi wyjść, pochodziłem troszkę na psychoterapię, którą średnio czułem i szybko z niej zrezygnowałem, tym niemniej, parę rzeczy sobie dzięki tej terapii rozkminiłem. Prowadziłem też z pół roku dziennik, w którym zapisywałem swoje myśli. Było lepiej, odnotowywałem w nim coraz więcej pozytywnych myśli, coraz mniej natrętów, lęki i somatyka była już w formie szczątkowej. 26 listopada, zanotowałem ostatnią notatkę, potem już go nie potrzebowałem, czułem się dobrze. Czasem, pojawiały się w tym okresie natręty, że podoba mi się taka a taka dziewczyna. Czułem się wtedy bardzo nielojalnie. Po prostu, szła jakaś laska ulicą, stwierdzałem, podoba mi się, jest obiektywnie ładna, nerwica dodawała wtedy, że powinienem z nią się kochać i wtedy było mi bardzo smutno. Czułem się trochę tak, jakbym niemalże zdradził swoją dziewczynę, czego nigdy nie zrobiłem i nie zamierzam. Właściwie, od listopada do czerwca miewałem tylko takie myśli, które były mocno sporadyczne. Uczucia byłem mocno pewny, słabszy dzień zdarzał się dwa razy w miesiącu maksymalnie. Zaniechałem wchodzenia na portale nerwicowe, nie potrzebowałem tego, tylko żyliśmy sobie tak jak normalna para. Libido było zawsze duże, potrzeba przebywania z dziewczyną też. Sporo dało mi znalezienie pracy, poczułem się wartościowy i pewny siebie. Było czasem troszkę stresu, ale generalnie nie generował on myśli w stronę dziewczyny. W marcu albo kwietniu, przestałem zażywać asertin, z dwóch powodów - po pierwsze, stwierdziłem, że po co mi on, jak jest dobrze, po drugie, nie miałem wtedy czasu pójść do psychiatry, praca i trudny kierunek który studiuję uniemożliwiły mi skutecznie znalezienie czasu na to. Od tego czasu do połowy lipca - było zajebiście pod względem uczuć, sporadyczne myśli o tym, że jakaś laska mi się podoba, a potem smutek z tym związany. Co jakiś czas natrętne myśli, że może mam raka żołądka.

Teraz, ROCD od połowy lipca zaczął wracać, chociaż słabszy, ale wrócił także z myślami o zdradzie, że powinienem zdradzić, by być szczęśliwy. Że przed nią nie miałem żadnych innych kobiet i że jeśli chcę być pełnowartościowym facetem, powinienem zaliczać dużo kobiet. Do tego, standard: czy ją kocham, badanie i analizowanie, czy mi się wizualnie podoba, wyszukiwanie wad w wyglądzie (chociaż to naprawdę ładna dziewczyna i seks pomimo tych natręctw zawsze jest udany), porównywanie jej do innych dziewczyn i stwierdzenie na końcu, że ona jest gorsza niż te inne. Trochę prześwitów, więcej, niż na początku mojego ROCD. Dodam, że przez lata byłem uzależniony od masturbacji i pornoli (żaden lekarz tego nie stwierdził, żadnemu też o tym nie mówiłem, ale potrafiłem masturbować się w stresujących chwilach kilka razy na dzień - więc chyba to uzależnienie). Obecnie, od półtora miesiąca ograniczyłem mocno masturbację, zerwałem kompletnie z pornosami. Dlaczego? Dla niej. Myślałem, że to zupełnie wyeliminuje złe myśli. Boję się tych myśli, powiedziałem o tym dziewczynie, przyjęła to ze spokojem, bo już się troszkę z tym oswoiła, że to choroba, że tak już mam. Wie, że jak są prześwity, to jest dobrze i jest nam z nami najlepiej. Dostałem niedawno pracę w kancelarii, mecenas jest bardzo wymagającymi człowiekiem, co generuje duży stres. Wstyd mi, że osoba mająca być profesjonalnym pełnomocnikiem, pęka z taką rzeczą i przegrywa ze swoim umysłem. Wróciła mi też somatyka - właściwie od 2-3 tygodni wstaję i kładę się spać ze ściśniętym gardłem.

Problem jest taki, że zamówiliśmy sobie wakacje na początku września - chciałbym, żeby to były fajne wakacje, żeby myśli odeszły i żeby to był NASZ czas. Bez moich natręctw. Boję się, że tam również będzie mnie to męczyć. Mam parę pytań:

- czy sądzicie, że to na pewno ROCD? Może walczę z samym sobą, wkręcam sobie, że uczucie, może nigdy go nie było, może nie potrafię kochać (czasem czuję się taki totalnie wyprany z uczuć)?
- jak myślicie, wrócić z do Asertinu? Dawał radę, ale niszczył wątrobę i jak to SSRI jest mocno inwazyjny...
- czy dam radę kiedykolwiek wyleczyć się z tego na dobre i cieszyć się dziewczyną chociaż tak, jak to miało miało miejsce przez ostatnie kilka miesięcy?

Zakończę nieco optymistycznie: jeszcze na początku lipca, jak do mnie przyjechała do domu po sesji, czułem tak pewne i niezmącone uczucie, radość z przytulania, z przebywania, ze wspólnych spacerów, jak dawno wcześniej nie czułem. Nie pożądam aktualnie nic innego, jak wrócić do tego stanu i żeby tak było po prostu zawsze.

Pozdrawiam i proszę serdecznie o jakiś odzew.

-- 15 sierpnia 2015, o 23:13 --
Jakby mógł ktoś polecić cokolwiek, jakieś ćwiczenia relaksacyjne czy leki bez recepty... Sam nie wiem...
Awatar użytkownika
dankan
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 935
Rejestracja: 23 maja 2014, o 10:11

16 sierpnia 2015, o 14:15

Przede wszystkim to nie jest choroba, bo mowisz ze przyjales i ty i ona ze jestes chory, to takie troche z punktu psychologicznego z wejscia zly start.

To co opisujesz to sa typowe natretne mysli i nerwica.
Asertinem sie nie wyleczysz z tego, jak juz to zaleczysz.

Aby sie odburzyc jak to na forum sie mowi potrzebna jest albo terapia sama w sobie z doswiadzconym terapeuta, mozesz sprobowac terapii poznawczo - behawioralnej jesli wczensiej miales inna.
Ale w moim przekonaniu (bo sam tego sporbowalem) potrzebna jest duza wiedza i swiadomosc tego jak to dziala, jak dziala nerwica i jak reagowac na takie mysli.
Ku temu dobre sa nagrania na tym forum
odburzanie-wedlug-divovica.html

A takze masz trochw wpisow
spis-tresci-autorami-t4728.html

Co do kocham nie kocham to takze sa mysli natretne, i takze masz o tym wpis

zanik-uczuc-strata-emocji-czy-ja-ja-jeg ... t6421.html

Jak dla mnie to nie jest kwesti aby sie dobze poczuc na poczatku wrzesnia bo masz wakacje.... :) to jest naly pikus, po prostu nie podchodz do tego z presja ze sa wakacyjne i musi byc super, masz problem z zaburzeniem i wcale nie musi byc :)
Ale odpowiedni epodejscie moze ci pomoc dobrze sie bawic mimo tego jakby cie cos "atakowalo".

A ogolnie to potrzebna jest silodna i ogolna praca nad tym, zrozumienie, nabycie swiadomosci, zmiana postawy wobec tego, to nie jest tak ze lek ci cokolwiek zmieni czy cwiczenia relaksacyjne.
To tak nie dziala, to sa efekty chwilowe.

Wiec polecam nagrania oraz sprobowanie terapii o ktorej wyzej ci napisalem.

A co do relaskacji (ktora takze mzoe byc jednym z elementow pomocy) to tu masz temat
jacobsen-czy-schultz-t3941.html

a tu o medytacji relaksacyjnej

medytacja-relaksacyjna-t3421.html
Najlepsza instrukcja pozbycia sie nerwicy plus inne wpisy ludzi z forum
moja-historia-plus-moje-odburzanie-t5194.html#p49014

spis-tresci-autorami-t4728.html
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

16 sierpnia 2015, o 14:23

Przez ROCD, które odkryłem w sobie w lipcu cały czas kwestionuję swój związek i miewam rozterki. A nie jestem ze swoją dziewczyną długo, zaledwie 4 miesiąc. I tak samo mam myśli czy kocham, czy nie i wszystkie przeplatające się objawy z ww. linku. Teraz już mam chyba mniej tych lęków kocham-nie kocham, ale pojawiają się następne, typu "nie uda nam się" i "zerwiemy", roznie objawiajaca sie anhedonia, codziennie czuje sie inaczej, łatwo mnie zdenerwować, obrażam się o byle co, nie widzę nas w przyszłości. To niełatwa sprawa, ale trzeba iść naprzód :)
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
Dawidoff
Świeżak na forum
Posty: 17
Rejestracja: 15 sierpnia 2015, o 11:13

20 sierpnia 2015, o 23:32

Dzięki za info, przejrzę te linki w łikend, bo obecnie nie mam czasu właściwie na nic. Nie wiem, co te linki mogą pomóc, ale obiecuję, że przeglądnę.
Awatar użytkownika
zdravko
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 667
Rejestracja: 10 lipca 2015, o 13:54

21 sierpnia 2015, o 08:45

To raczej przygotuj się na parę dobrych dni słuchania ( i to w skupieniu) ,bo nagrania są obszerne czasowo ;), czy pomogą, na pewno Ci się mocno pojaśni o co chodzi.
Awatar użytkownika
dankan
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 935
Rejestracja: 23 maja 2014, o 10:11

21 sierpnia 2015, o 09:14

W sumie mozna powiedziec ze to czy ci cokolwiek pomoze zalezy od ciebie :)
Najlepsza instrukcja pozbycia sie nerwicy plus inne wpisy ludzi z forum
moja-historia-plus-moje-odburzanie-t5194.html#p49014

spis-tresci-autorami-t4728.html
DillyDally
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 68
Rejestracja: 27 września 2014, o 10:47

21 sierpnia 2015, o 22:10

Cześć :)
Chciałabym Ci odpowiedzieć na podstawowe pytanie, a mianowicie: czy cierpisz na rOCD? Naprawdę, aż mnie korci, żeby radośnie wykrzyczeć, że tak, to jest nerwica, że tak, przeżywam dokładnie to samo, ale powiedz mi, na jak długo poczujesz się lepiej? W głębi duszy doskonale wiesz, że cały ten post ma służyć zaspokojeniu Twojej niepewności, która znów jest skutkiem... czego? Ano nerwicy. Chcesz usłyszeć, że tak, to nerwica, a to jest kolejny natręt - upewnianie się w objawach. Na spokojnie przeczytaj sobie wszystko, co nam napisałeś i powiedz mi, czy dla obiektywnego obserwatora odpowiedź nie jest oczywista? Musisz czasem spróbować być obiektywny w całym tym zaburzeniu i wychodzić "ponad" schematy myślowe, do których zdążyłeś się już przyzwyczaić. Nie szukaj odpowiedzi u innych, tylko w sobie, w przebłyskach miłości.
Co do leków, osobiście odradzałabym Ci ponowne zażywanie. Jeśli nie jesteś w totalnym dołku, jeśli potrafisz wyjść z domu, uczyć się i wykonywać codzienne czynności, to leki nie są Ci do niczego potrzebne. Jak sam zauważyłeś, one tylko "przykrywają" Twoje objawy. Dzięki nim dostałeś czas, podczas którego mogłeś znów cieszyć się miłością. Nie jest to jednak wyjście z sytuacji, a odroczenie nieuniknionego. Masz diagnozę psychiatry, masz forum, na którym znajdziesz informacje jak walczyć z zaburzeniem i masz dziewczynę, która rozumie Twój problem. Spróbuj zawalczyć o siebie i swoje szczęście bez żadnych wspomagaczy :)
Dawidoff
Świeżak na forum
Posty: 17
Rejestracja: 15 sierpnia 2015, o 11:13

10 października 2015, o 16:46

Siema, troszkę mnie nie było, z różnych względów.

Nawet nie wiem, od czego zacząć. Nakreśliłem tutaj swoje stany, opisałem aktualną sytuację (na sierpień), teraz może opowiem, jak to było ze mną ostatnimi czasy.

Oczywiście, zgodnie z przewidywaniami, wszystko nakręcał stres. Wkręcałem sobie np., że niesamowicie podoba mi się koleżanka z pracy, mózg wysyłał mi równie imperatywny, co absurdalny rozkaz, żebym zdradził z nią swoją dziewczynę. Że to jest to, że to jest właściwe. Dodam, że po powrocie z wakacji takich myśli już nie było, skierowały się na inne kobiety, co również jest absurdalne Im bliżej natomiast było wakacji, tym relatywnie coraz bardziej cieszyłem się z faktu, że jadę tam z dziewczyną. Kryzys nastąpił jakoś na dwa dni przed. Zastanawiałem się, czy to ma sens, czy będę się cieszył z tego, że razem pojedziemy na fajne wakacje; że z nią fajnie może już nie być. Doszła jeszcze w ostatni dzień mega hipochondria - ze względu na stres i złą dietę, mam zapewne typowy refluks, który jest znakiem naszej cywilizacji (tak jak zresztą zaburzenia psychiczne) - ja wkręciłem sobie, że to na pewno rak żołądka i właściwie na zmianę katowałem się hipochondrią i rocd. Co ciekawe, te dwie myśli nigdy nie współistnieją w jednym czasie - z jednej strony zawsze się cieszę, że wkręca mi się jakiś hipochondryczny lęk, bo zawsze to oznacza, że będę miał naprawdę dobrze w najbliższym czasie co do myślenia o dziewczynie i naszym związku. Np. tak miałem przez całą podróż w autobusie, gdzie żołądek mega piekł. Pierwsze parę dni nie było jednak zbyt kolorowych (może dlatego, że akurat 2 dni pogoda nie była zbyt super). Ale w miarę postępującego czasu (może kwestia aklimatyzacji w nowym miejscu?), było lepiej i lepiej :). Właściwie z tych 12 dni wakacji to może łącznie z 5 dni było natrętnych. Oczywiście, mijając południowoeuropejskie kobiety, częstokroć łapałem się na tym, że stwierdzałem, że są naprawdę ładne i że powinienem zdradzić swoją dziewczynę z nimi, ale były to myśli sporadyczne, które starałem się blokować. Po przyjeździe, jakoś w połowie września, wszystko było okej kilkanaście dni. Teraz znowu troszkę wróciło, choć znowu zauważyłem pewną korelację: stres = nasilenie nerwic. Powrót do pracy, powrót na ostatni rok studiów, presja, że jestem gorszy od innych, składanie dokumentów o stypendium (dostanę, nie dostanę - prawie non stop taka analiza), szukanie mieszkania... Ale z drugiej strony, czy to możliwe, że takie coś może generować myśli takiego typu? Nie wiem, może ja naprawdę nie potrafię kochać... Może to nie to... Może miłość to tak naprawdę jakieś społecznie wymuszone zachowanie, w którego szablon nie jestem w stanie się wpisać? Ostatnimi czasy mam mega wahania nastrojów, że chcę przytulić swoją dziewczynę i mam wtedy, jak idiota, świeczki w oczach, a zaraz potem mam jakąś blokadę... Swoje dorzuciło też rozmowa z kumplem, który zerwał z dziewczyną, bo "nie był pewien swojego uczucia" - poza tym, chce być wolny i "jeszcze sobie poruchać". Może faceci powinni się wyszumieć? Jakoś do trzydziestki? Może dopiero potem są zdolni do zakładania związków? A może ja jestem jakoś mocno podatny na opinię swoich, nie zawsze rozsądnych, znajomych?

-- 10 października 2015, o 16:46 --
I jeszcze jedno... Czy Wam też się zdarza, że jakichś "namiętnościach" z partnerem/partnerką te myśli zanikają i jest po prostu lepiej? Albo troszkę przed, jak tego oczekujecie? Bo mózg podsunął mi taki pomysł, że to może po prostu tylko o seks mi chodzi i jestem parszywym egoistą nastawionym tylko i wyłącznie na seks...
szpagat
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 436
Rejestracja: 25 września 2015, o 13:30

11 października 2015, o 14:02

Jak mozecie zauwazyc z innych moich postow tez to mam ;) tez minelo po lekach i wrocilobjak odstawilam z powodu ciazy. Nawrot chyba silniejszy. Musialam zapisac sie na terapie bo mialam mysli zeby wyprowadzic sie wpizdu. Za mna narazie dwa spotkania. Na pierwszym za wiele sie nie dowiedzialam, jedynie ze to natretne mysli, ale oczywiscie skad ta baba moze miec pewnosc, moze mi wkreca bo jestem w ciazy i chce mnie uspokoic ? :) na drugie spotkanie pojechalam z wieksza nadzieja. Rady jakoe uslyszalam "mowic stop tym myslom jak tylko dotycza mojego zwiazku" bo sa objawem stresubi sytuacji jaka byla miedzy moimi rodzicami. Ale mowie sobie znowu jak to nerwicowiec "terapeutka chce mnie oszukac a jak urodze to powie mi, ze nie kocham". Ale na pytanie skad ona moze niec pewnosc ze to tylko mysli mowila, ze skoro nie mam zaufania do niej nie chce mnie widziex na terapi bo nie chce pracowac. Ale postanowilam zaufacbi skorzystac z jej rad. Czyli: nie analizuje zwiazkow innych ludzi, nie mysle co bedzie za sto lat itp, staram sie wiedziec ze to tylko natretne mysli. I uwaga; wczoraj mialam dzien bez mysli! Oczywiscie nie bylo tak, ze caly dzien mYslam " ohh jak kocham" . Po prostu sie nad tym nie zastanawiam i wiedzialam, ze jest dobrze ;) takze zycze nam duzo sily i wiary w tylko prawdzie mysli ;)
ksiezycowa
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 22
Rejestracja: 14 stycznia 2016, o 13:32

14 stycznia 2016, o 20:48

Cześć wszystkim. To moja pierwsza wizyta i długi wpis. Chciałabym być dobrze zrozumiana...
Zabierałam się za tego posta długo, z różnych względów. A bo czy to coś da? Czy warto się nakręcać? Czy moje problemy pasują do tego tematu? Czy ja w ogóle mam nerwicę? Opowiem jak to u mnie wszystko w temacie ROCD wygląda...
Mam 26 lat, z moim obecnym chłopakiem jestem przeszło 2,5 roku. Natrętne i wyniszczające myśli zaczęły się we wrześniu 2015, więc zanim to przyszło byliśmy już ze sobą ponad 2 lata. "Obecnym", bo pierwsze symptomy zaburzenia ROCD pojawiły się u mnie w pierwszym "poważnym" związku, tak mniej więcej po 5 miesiącach chodzenia. Z tamtego związku pamiętam ataki paniki, kiedy myśl "kocham/nie kocham" przyszła po raz pierwszy, przesiadywanie na forach, rozpaczliwe wpisy. To tamten chłopak zerwał ze mną, byliśmy razem prawie 2 lata. Warto zaznaczyć, że równocześnie z chorobą przyszło zadurzenie w innym mężczyźnie (starszym o 15 lat), czego przed swoim chłopakiem nie ukrywałam. To z pewnością po części przyczyniło się do zmiany jego nastawienia i odejścia. Bardzo przeżyłam rozstanie, ale miałam 18 lat, żyłam szybko, czas uleczył rany. Dodam, że wcale nie chciałam swojego partnera zdradzić, po prostu nie miałam kontroli nad sobą. Kochałam kogoś i jednocześnie łatwo zadurzałam się w innych ludziach, co przynosiło cierpienie, niską samoocenę, totalnie niezrozumienie samej siebie... Potem drugi związek, jak fatum - również spalony zanim wybiły nam dwa lata chodzenia. Powód - chłopak zakochał się w innej, uczucie do mnie wypaliło się. W tym drugim związku nie tyle męczyły mnie myśli "kocham czy nie?", ale potrafiły zbić z nóg sytuacje, w których spodobał mi się ktoś inny (wyobrażałam sobie, że z tym kimś jestem, uprawiam seks, porównania itp.). Być może byliśmy ze sobą za krótko, aby symptomy ROCD dały o sobie znać dosadniej...
W końcu, pisząc skrótem :) poznałam człowieka z którym dziś jestem, czekam właśnie, aż wróci z pracy. To nie było niesamowite zakochanie, romans jak z filmów. M. zdobył mnie swoim poczuciem humoru, zdrowym rozsądkiem, kolekcją płyt, ciepłym usposobieniem. Naprawdę masą rzeczy, które popchnęły mnie do decyzji, aby zamieszkać ze sobą od razu i czułam się tak żyjąc obok niego naprawdę szczęśliwa.
W soboty, ponieważ pracuję "wyjazdowo", dane mi jest widywać się z pewnym mężczyzną. Na moje oko - atrakcyjnym, choć sporo starszym, z którym fajnie się gada, żartuje. Wiem, że ten człowiek myśli o mnie podobnie. Nigdy nie ukrywałam faktu, że wprost uwielbiam być adorowana, lubię podobać się ludziom, uchodzić za atrakcyjną. Flirt sprawia mi przyjemność. Cieszyłam się na soboty, wiedząc, że ten człowiek tam będzie, że będę w centrum uwagi. Nie analizowałam tego zbytnio, taka moja natura. Jeszcze w lipcu byliśmy z M. na wakacjach i ani przez myśl nie przyszła mi tęsknota do kogoś innego, myśl o kimś innym. Potem kiedy wróciłam do pracy ten człowiek poprosił o mój numer telefonu i mu go dałam. Lubiliśmy się, więc głupio mi było odmówić, nie liczyłam na żaden "romansowy" rozwój wydarzeń. Po pierwsze, powiedziałam M., że ten ktoś z pracy dostał mój numer, po 2. kiedy napisał do mnie, odpowiedziałam, że nie będę wdawać się w tego typu dyskusje, bo jestem z kimś kogo kocham i nie wyobrażam sobie żadnych nielojalności wobec niego. Niestety potem się zaczęło. Pierwsza myśl, paraliżująca "a może ja zdradzam psychicznie mojego M.?", "może jestem nielojalna?", "może tego kogoś kocham, przecież tak mnie podnieca?", co w końcu przerodziło się "a może to wszystko to po prostu dowód na to, że nie kocham swojego faceta?", "może nie kochałam go nigdy?". Kochani, to był stan nie-do-zniesienia. Wymioty, biegunka, bezsenność, hektolitry łez, włosy wyrywane z głowy, ból nie do opisania. Analiza non stop, 5 minut przerwy i znowu lęk, znowu to samo, scenariusze w głowie powtarzane bez końca. Przykład: ten człowiek poznany w pracy podchodzi i zaprasza do kina, co odpowiadam? Przykład: M. prosi mnie o rękę? Co odpowiadam? Godzę się? Przecież go nie kocham? Rozpaczliwe poszukiwanie ulgi, prześwitów, uczuć, pewności. Poczucie, że nie wiem kim jestem. Z jednej strony przekonanie, że chcę kochać swojego chłopaka i może nawet kocham, z drugiej strony już nawet nie lęk, a przekonanie, że nie kochałam nigdy, że po prostu boję się zostać teraz sama, samotna.
Dwa razy odwiedziłam psychologa, chyba nie byliśmy sobie z tym terapeutą pisani, być może to ja uciekam przed sobą. Z wizyt zrezygnowałam, kiedy pani psycholog zaproponowała mi hipnozę. Przeraziłam się wglądu w samą siebie, tego, że okaże się, że nie kocham. Do domu wracałam otumaniona. Nie zdiagnozowano u mnie żadnego ROCD, z ust pani psych. pało zdanie "no ale być może pani sobie wmawia, że kocha, to po co to wszystko?". Totalnie mnie to rozwalało, nie tego szukałam. Bo przecież nawet jeśli nie kocham, to przeraża mnie ten fakt, bo chcę z nim być. Potrzebuję pomocy. Mamy styczeń. Już nie wymiotuję, już nie płaczę. Żyję przepełniona lękiem obok człowieka, którego dotyczą moje obsesje. Codzienna myśl o niekochaniu. Codzienna myśl o tamtym człowieku. Ogromne wyrzuty sumienia, lęk przed pracą. Pojutrze mija urlop, znowu go zobaczę, znowu dopadnie mnie lęk, że może jego kocham. A nie chcę tak. Przysięgam, że nie chcę tak. Chcę być wierna swojemu chłopakowi. Chcę być z nim. Chcę go kochać. Chcę się nie bać. Chcę założyć z nim rodzinę. Chcę mieć zwyczajną, nudną codzienność. Obok niego.
Dawidoff
Świeżak na forum
Posty: 17
Rejestracja: 15 sierpnia 2015, o 11:13

18 stycznia 2016, o 19:10

Ja sobie myślę, że my może za bardzo chcemy sobie wszyscy ułożyć życie. Im bardziej czytam wypowiedzi ludzi z ROCD, tym tak bardziej uważam. Z jednej strony - chcemy być mega dorośli i to jest takie nasze jestestwo, małżeństwa, dzieci wspólne mieszkanie itd., a z drugiej, skoro to jest takie zakorzenione, wręcz upragnione, to osobie silnie eksponowanej na stres rodzi się coś odwrotnego, tylko po to, żeby podważyć coś co jest zakorzenione. Sam mam od jakiegoś czasu nawrót, bo 2-miesięcznej remisji (co ciekawe, im więcej stresu, tym silniejsze reakcje). Dobrze, że jestem na to przygotowany i staram się to zlewać. Jest lepiej niż dawniej, bo mogę żyć, przez pierwsze 3 miesiące jak mnie to uderzyło to płakałem jak dzieciak co no właściwie. Pocieszam się, że jak są remisje, to jest naprawdę super. Obecnie, czekam sobie na kolejną, wraz z sesją pewnie troszkę odetchnę :). Choć mam wrażenie, że jedne natręctwa zastępują inne i tak w kółko, jak nie wkręcam sobie raka, to wkręcam sobie co innego, zamartwiam się przyszłością zawodową itd. Żyję tak w sumie od kilkunastu lat, tylko sobie z tego sprawy nie zdawałem.

Cóż ja mogę poradzić. Trwać. I próbować to jakoś ogarnąć, mniej stresować, obracać ten stres na dobre. Mi sporo pomogło, jak oglądałem tutejsze filmy z odburzaniem, fajna sprawa. Pooglądam może, jak znajdę czas. Ja wiem, że swoją dziewczynę kocham w głębi duszy, tylko czasem tą głębie zakrywają strachy itd. U facetów też sporo może mieć do powiedzenia pornografia i masturbacja. Najlepiej, to to pierwsze w ogóle wyplenić ze swojego życia, bo w ROCD zaczynasz po jakimś czasie porównywać panie z filmów do swojej dziewczyny, miałem tak przez pewien czas, bo masturbacja w chwilach mocnego stresu przybierała u mnie formę kompulsji. Ujmując to bardziej obrazowo, jak inni szli sobie zajarać, to ja szedłem sobie "zwalić". To też powoduje, że w jakimś stopniu zaczynasz kobiety traktować przedmiotowo, jako obiekt jedynie seksualnego zaspokojenia, zaczynają ci się tworzyć tzw. cheating thoughts, które współwystępują w ramach ROCD. U mnie zaczął się tworzyć mechanizm typu - ta mi się podoba, dobra dupa, ruchałbym itd. - i zaraz strach, że tą myślą po prostu zdradziłem swoją dziewczynę, że żadna kobieta nie powinna mi się podobać. O żadnej nie powinienem myśleć w kategoriach pożądania, bo mam swoja dziewczynę. Oczywiście, taki mechanizm zwiększa nasilenie tych myśli i tworzy się legendarne nerwicowe błędne koło. W końcu zaczynasz sobie zadawać pytanie "czy kocham?"...

Wyjście z takich mechanizmów jest mega trudne i na razie osiągnąłem stosunkowo długie remisje i myśli te już nie niszczą mnie tak jak kiedyś. Myśli są, ale jakbym je złapał za uzdę, mogę działać pomimo ich istnienia. Mam nadzieję, że w końcu odejdą raz na zawsze :).
ODPOWIEDZ