
Do rzeczy. Zawsze byłem nerwowy, szybko się "gotowałem" a serce waliło jak oszalałe. Przyzwyczaiłem się i do niedawna potrafiłem z tym żyć całkiem normalnie. Pierwsze symptomy pojawiły się na ostatnim roku studiów, gdy okazało się, że jednak nie wszystko przychodzi mi z taką łatwością jak w szkole podstawowej czy gimnazjum, wiecie, zacząłem zawodzić oczekiwania rodziców, no i samego siebie - problemy z promotorem, znalezieniem pracy, miałem wrażenie że nie nadążam za rówieśnikami. Do tego kompleksy i lenistwo. Wszystko oczywiście wpłynęło na mój rozwój emocjonalny, poziom pewności siebie zaczął spadać w zastraszającym tempie, motywacja i ambicja również mocno podrażnione mimo najlepszego wieku w życiu, ale jakoś udało mi się wyjść na prostą i byłem przekonany, że wraz z rozpoczęciem magisterki będzie już tylko lepiej..
Niestety. Nowe miasto, nowi ludzie i ten niezrozumiały stres, lęk, że nie sprostam, że wybrałem zły kierunek (to akurat jest prawdą i dlatego przerwałem studia). Po prostu się bałem, ale nie na tyle, żeby sobie wkręcać jakieś dziwne choroby, nadal potrafiłem się śmiać i spotykać z ludźmi, miałem-mam pasje, zainteresowania, ale chyba ten nagromadzony stres w końcu musiał dać o sobie znać i w końcu po jednej imprezie obudziłem się z, wszystko na to wskazuje, derealizacją.
Na początku się nie przejąłem, byłem pewien że to kac, co prawda trwa aż do wieczora, ale w końcu minie. Nie minął, dzień po dniu czułem się nieswojo, ale w żadnym wypadku nie podejrzewałem, że to coś tam "na górze", raczej tłumaczyłem to sobie jakimś wirusem, infekcją czy pasożytem. Poszedłem do lekarza, wyjaśniłem że nagle widzę wszystko jak za szybą, zmierzono mi ciśnienie i inne takie. Wszystko w normie, tylko to tętno - dostałem krople na uspokojenie

Broniłem się, nie chciałem dopuszczać do siebie myśli, że będę musiał iść do lekarza 'od czubków', dlatego zacząłem odwiedzać neurologów. Najpierw dostałem tabletki na migrenę (jednym z moich uciążliwych objawów jest ból głowy), ale raczej mi one nie pomogły. Dostałem skierowanie na badanie EEG (fale mózgowe), zrobiłem, nic nie wykazało. Dostałem kolejne tabsy - Memotropil - miały naprawić moją koncentrację, pogorszoną pamięć i ogólne zmęczenie, senność. To co przeżyłem po jednej tylko tabletce, to był koszmar. Po kilku godzinach rozbolała mnie głowa na tyle, że nie mogłem leżeć, milion myśli kołatało mi się w głowie, myślałem że oszaleję. Rano obudziłem się w lepszej formie, ale zauważyłem, że derealka nasiliła się. Zacząłem panikować, ale też czuć się coraz bardziej wyłączony, bałem się własnych myśli, czasem nie mogłem zasnąć przez całą noc. Tragedia.
Odstawiłem ten Memotropil i zapisałem się do innego neuro. Ten zbadał mnie od stóp do głów, przejrzał wszystkie dotychczasowe badania i stwierdził, że nie ma mowy o żadnym neurologicznym schorzeniu. Trochę pogadaliśmy i zauważył, że chodzi o lęk, chociaż kiedy wspomniałem o derealizacji to zrobił zdziwioną minę, to samo pierwszy specjalista - "nie ma czegoś takiego". Przepisał mi Xanax i kupię go dopiero jutro, jakoś mi nie śpieszno do faszerowania się lekami.
Właśnie, myślicie, że wyjście z tego jest możliwe przy jak najmniejszym nakładzie farmakologicznym? Chodzi mi o to, żeby uporać się z tym cholerstwem bez niepotrzebnych wspomagaczy. Boję się o jakieś nieodwracalne zmiany w mózgu czy chociażby uzależnienie i takie jest moje postanowienie, żeby wyjść z tego naturalnymi sposobami. Wiele przypadków potwierdza, że to możliwe. Drugie pytanie - jak to jest z psychiatrą? Jeśli ma mi to pomóc, to w końcu się tam wybiorę, tylko że nie wiem kompletnie jak się za to zabrać. Potrzebne jest skierowanie? Prywatnie, NFZ? Ile kosztuje taka wizyta? Ewentualna terapia? Psychiatra czy psycholog? Jestem zielony, proszę o odpowiedź.
Naprawdę chcę wierzyć w to, że wystarczy pozytywne myślenie, zdrowy tryb życia, witaminy, rowerek, kondycja. To tylko (i aż) nasza wyobraźnia!
Aa, jeszcze jedno. Podobno znałem uczucie derealki już od małego, tzn. pamiętam to już w gimnazjum, takie kilkusekundowe "zawiechy" w czasie lekcji, myślałem że każdy człowiek to miewa. Gdy niedawno próbowałem wytłumaczyć mamie co mi teraz dolega, powiedziała, że podobno gdy byłem małym chłopcem, to czasami pytałem "gdzie ja jestem?", etc. więc może to wrodzone?
Pozdrawiam
