Trochę o tym jak to było.
A było psiakostkowo. Myślę, że to jedno, ocenzurowane słowo dokładnie oddaje to co wtedy się ze mną działo. A psiakostkowo było przez dwa lata. Somaty miałam/miewam, ale nie były dla mnie czymś najgorszym, z czym nie umiałam się pogodzić. Zawsze miałam problem z emocjami, z lękiem. Mogłam się wkręcić we wszystko. Zawsze czułam jakieś nieuzasadnione poczucie winy, jestem podatna na krytykę, unikam sytuacji stresujących. Do końca nie doszłam do jego źródeł, bo nie były one tak oczywiste. Chociaż swoje typy mam


Największą bolączką była bezsenność. Na każdy stres reagowałam od dziecka problemami ze snem, ale dopiero niedawno zrobiłam sobie „fajny” nawyk lękowy, że jak widziałam łóżko to zaczynały mi trząść się nogi. No i pospane było. A jak pospane to przecież tragedyja na całą wieś. O śnie wszystko co istotne już tutaj napisano, dlatego nie będę się powtarzać i przeciągać. Dalej na stres reaguję pogorszeniem snu, ale nie jest to już tragedia, która wpędza mnie w analizujące koło „co zrobić żeby zasnąć tej nocy”. I liczę się z tym, że jako człowieka, którego w życiu spotka jeszcze dużo stresów – niejedną nockę zarwę.
Najważniejsze moje błędy, które popełniałam, popełniam i pewnie jeszcze parę razy popełnię.
1. „Ja nie chcę tych myśli, bo są straszne, mają zniknąć”
2. „Dlaczego ja?”
3. „Co by tu zrobić, żeby się nienarobić?” (odnośnie pracy nad sobą)
To jest taki Sasankowy topik. O ile myśli katastroficznych już nie odpędzam, a i zaakceptowałam to „dlaczego ja”, to z trójeczką ostatecznie się jeszcze nie rozprawiłam, bo czasem dalej kombinuję na skróty

Teraz jestem na etapie budowania swojej pewności siebie. Poczułam, że mam prawo. Prawo do? Do swoich poglądów, myślenia na swój sposób, wyrażania swojego zdania, odmawiania. Poczułam, że mam prawo do samopoczucia do dupy, do żałoby, do płakania, krzyczenia ze złości. I przeżywania emocji, które towarzyszą istocie żyjącej. Jak dziecko, które nie musi dzielić się swoją ukochaną zabawką, jeśli nie ma na to ochoty. Ale zauważyłam też drugą stronę medalu, że do niektórych rzeczy nie mam prawa. Uczę się takiej siebie i coraz częściej mnie ta droga FASCYNUJE.
Nie wiem, ile jeszcze musi minąć, ile kamieni muszę odrzucić, żeby z pewnością siebie powiedzieć, że zaburzenie mnie już nie dotyczy i DAWAJ MIĘ NIEBIESKI. Ale jestem teraz na takim etapie, że jest to dla mnie mało istotne. Lęki, lękami, ale one mnie w niczym nie ograniczają, są upierdliwe. Jak to zrozumiałam to zaczęłam prawdziwą robotę, która trwa i odkrywa przede mną ciekawe rzeczy.
Dziękuję Wam wszystkim za godziny śmiechu na czacie, czasem kop w dupę i kupę logicznych argumentów i konstruktywnych rozmów


