Zarejestrowałam się na forum pod koniec 2013 roku w nadziei, że znalazłam odpowiedź na pytanie dotyczące mojego stanu. Po fatalnych i wyniszczających emocjonalnie miesiącach działo się ze mną coś bardzo niedobrego- stałam się niesamowicie kłótliwa i nadwrażliwa, wybuchałam gniewem i płaczem, reagowałam przesadnie emocjonalnie, znalazłam się jakby na krawędzi załamania nerwowego. Kilka lat temu przechodziłam przez dość silny epizod depresyjny, po którym "przyplątała się" fobia społeczna. Jeszcze wcześniej (dzieciństwo, wiek dorastania) byłam po prostu zamknięta w sobie, nieśmiała, moja perspektywa była negatywnie skrzywiona. Raz było lepiej, raz gorzej.
Myślałam że tym razem borykam się z nerwicą. Jednak po przeczytaniu forum, zapoznaniu się z objawami osób cierpiących na to zaburzenie, stwierdziłam że mój lęk jest właściwie niczym w porównaniu z lękami forumowiczów. Pomyślałam- oni naprawdę cierpią, przechodzą trudny okres, a ja po prostu "już tak mam". Znamienne są słowa bliskiej dla mnie osoby "choćby nie wiem co dobrego by cię spotkało, ty nigdy nie będziesz szczęśliwa". Ale żeby nie przynudzać, w skrócie przedstawię objawy, (niektóre zaczerpnęłam ze strony o dystymii), które wypisz wymaluj opisują mnie:
-niska samoocena, brak pewności siebie
-uczucie beznadziejności i bezcelowości
-płaczliwość i drażliwość
-ogromne trudności w skupieniu się i podejmowaniu decyzji
-zanik kontaktów towarzyskich
-zarzucenie wszelkich działań, a jednocześnie złość i smutek z powodu zmarnowanego czasu
-napięcie psychiczne
-myśli samobójcze (brak prób)
-cechy osobowości z pogranicza
-stany odrętwienia
-zmęczenie samą sobą
-nieokreślony lęk
W związku z powyższymi mam następujące pytanie: czy jeśli miałam to od zawsze i jakoś z tym funkcjonuję, ba- miewam okresy stabilizacji, w których nadaję się do życia, może być mowa o dystymii? Czy jest raczej tak, że już po prostu mam taki charakter, a obniżony nastrój jest u mnie normalnym stanem? Że nie mam lęku społecznego, a jedynie jestem leniwa i tchórzliwa? Moje życie przypomina jazdę samochodem z zaciągniętym hamulcem ręcznym, jest nie w pełni efektywne, ale czy jest to powód do terapii, leków? Dodam, że nie jestem takim całkowitym smutasem i mrukiem, są zrywy kiedy czuję się "lekko", mam dość dobre poczucie humoru, zdarza mi się łapać dystans do własnego zaburzonego ja. Właściwie nie chodzi mi o szufladkowanie, przypisanie sobie konkretnego zaburzenia, ale to trochę tak, jakby nie widzieć własnego wroga, czuć jego obecność, a jednocześnie wymachiwać rękami na oślep, żeby uwolnić się od niego.
Dziękuję wszystkim którzy dotrwali do końca tych wynurzeń i jeśli to możliwe, proszę o jakiekolwiek opinie, chyba potrzebuję, by ktoś spojrzał na to obiektywnym okiem
