Teraz już jest lepiej i zaczynam pracować nad swoim zyciem. Tu zaczyna się problem, chciałam przerobić problem tego, że boję się śmierci i tego, że Bóg nie istnieje (nie wiem czy wierzę). Ona zaczęła mi opowiadać o nauce, o tym że Biblia została stworzona przez ludzi chorych, że każda religia wierzy tak jakby w to samo, że być może po śmierci odrodzimy się w innym układzie cząsteczek, że ona bardziej naukowo do tego podchodzi.
I zaczęłam sie stresować, nie wiem czy dlatego że nie podobało mi się, że nie potwierdziła że wiara chrześcijańska jest tą prawidłową (niestety traktuję ją jak autorytet i słucham wszystkiego co mówi- tzn psychologa

Albo mówiłam, że mam problemy ze znalezieniem sensu życia i czasami nie wiem po co sie żyje. To powiedziała, że sami nadajemy swojemu życiu sens, że żyjemy również dla bliskich, że przyszliśmy tu i powinniśmy wykorzystać ten czas. Ale nadal nei czuję żeby ten problem być rozwiązny

a może za dużo oczekuję?