U mnie nerwica zaczęła zbierać swoje żniwa w grudniu zeszłego roku (chyba nerwica, wszystkich badań jeszcze nie zrobiłam

). Żyłam sobie beztrosko, mimo szalejącej pandemii do czasu aż sama nie zachorowałam na Covid-19. I zaczęła się jazda bez trzymanki, którą późniejsze sytuacje losowe tylko pogorszyły. Jestem osobą raczej twardo stąpającą po ziemi, z natury lekko sceptyczną, starającą się myśleć realnie, sama wpadłam na to, że to może(nie musi) być nerwica lękowa. Po wnikliwej obserwacji zauważyłam, że w miarę upływu czasu jej objawy się zmieniają. Początkowo były takie:
-strach przed zaśnięciem (ktoś już o tym wspominał na forum; w ostatniej chwili, kiedy mózg przechodził z fal alpha do theta, gwałtownie odzyskiwałam świadomość).
- napadowe kołatanie serca bez wyraźniej przyczyny (oczywiście zbadałam serce, śmiga jak głupie; fakt tętno, szczególnie na widok lekarza, przyspiesza mi jak szalone, przy tym jednak ciśnienie pozostaje wręcz podręcznikowe)
Potem jakiś czas miałam spokój, głowa się uspokoiła.
Znowu zaczęłam względnie normalnie żyć. Do czasu aż mój partner nie wymacał guzka w mojej piersi. Aż dziw, że nie zauwazylam tego sama. Trafiłam do radiolog, która powiedziała mi, że to z czym przyszłam to zwykła torbiel, ale znalazła coś innego, dużo mniejszego, nazwała to "brzydkim cieniem akustycznym". Dodała jeszcze, że normalnie by mnie odesłana do domu i umówiła na kontrolę za pół roku, ale nie zrobi tego bo wygląda to niepokojąco. Z tymi słowami ta s**a nerwica wróciła na pełnej. Oczekiwanie na wyniki biopsji, potem imunnohistochemii, bo to zmiana miała niepewny potencjał, związany z tym stres wyniszczył mnie doszczętnie. Pojawiły się nowe objawy nerwicy:
- migrenowe bóle głowy
- fascykulacje (krótkie mimowolne skurcze pojedynczych włókien mięśni, u mnie występowały i nadal występują, pisząc to gdzieniegdzie mi coś drga, na całej powierzchni ciała, nawet na głowie)
- wzmożone parcie na pęcherz, to się chyba nazywa nadreaktwny pęcherz (z obserwacji wiem, że im bardziej się stresuje tym częściej chodzę do toalety; coś podobnego dzieje się z psami w chwilach wzmożonego stresu; pisząc tego posta leciałam do kibelka ze dwa jak nie trzy razy)
- jestem nieobecna (wieczne analizowanie swojego stanu zdrowia jest bardzo abosrbujace, czasem staram się być "normalną", w rzeczywistości wychodzi lakonicznie; wkurza mnie to bo wszystko co robiłam w czasie sprzed nerwicy robiłam z pasją, z uwagą, z zanagazowaniem, a teraz nie potrafię z siebie wykrzesać nic prócz tego dziadostwa; staram się nie obarczać bliskich mi ludzi rewelacjami na temat mojego zdrowia, wiem jakie mogłoby być to irytujące, więc siedzę cicho, zagłębiona w swoich myślach, co jeszcze bardziej dorzuca drew do ognia, bo bez wsparcia jestem samonakrecajacą się spiralą zniszczenia; z drugiej strony nie widzę sensu rozmowy na temat nerwicy lękowej z osobą, która nigdy jej nie doświadczyła, na co miałabym liczyć? Na zrozumienie? Niedoczeknie, co najwyżej "weź się tak nie przejmuj, uspokój się, po co się tak nakrecasz")
-boje się utraty stabilizacji finansowej, że nie będę miała kasy, żeby ewentualnie zafundować sobie jakieś badania, co za tym idzie leczenie, a na NFZ się tylko umiera....
- wybudzam się w nocy lub nad ranem, napięta jak struna (drażni mnie fakt, że rano czuje się jakbym w nocy przerzuciła tonę węgla, wszystko mnie boli)
- jak przeczytam skutki uboczne jakiegoś leku, to nie ma opcji, żebym go później przyjęła.
- jak usuwali mi zmianę w piersi biopsja mamotoniczna, dwa razy zapytałam doktor czy jest pewna, że wszytko wyssała, ogólnie jestem dość podejrzliwa w stosunku do lekarzy i mówcie co chcecie, ale jest to trochę uzasadnione, lekarze nie podchodzą do swojej sztuki holistycznie, nie mówię, że wszyscy, ale znaczna większość; jakiś mądry człowiek, chyba Sokrates powiedział, że ten kto nie jest własnym lekarzem, jest głupcem)
- mam problemy gastryczne, od zgagi, przez zaparcia do biegunek ( od jakiegoś czasu stosuje colostrum, maślan sodu, l-glutaminan, kwercetynę i dobre probiotyki, działa, jest super w porównaniu z tym co było; taka rada ode mnie, zadbajcie o jelita, to jest nasz drugi mózg, poczytajcie sobie o osi mózg-jelito, o niektórych aminokwasach np. tryptofanie, naprawdę warto)
-jak się zestresuje od razu robię się czerwona, na twarzy i na klatce piersiowej, ot takich napadowych rumiency dostaje
- boje się przebywać w większym skupisku ludzi, nie tylko ze względu na ewentualne infekcje jakie mogłabym od nich złapać, po prostu się ich boje (kiedys byłam ekstrawertykiem, teraz wiem, że nie ma tak, że coś jest czarnobiałe, pomiędzy jednym, a drugim jest całe spectrum)
- doświadczam chronicznego zmęczenia, nieadekwatnego do trybu życia jaki obecnie prowadzę
- przez obniżona samoocenę powodowaną nieustannym lękiem, nie umiem się czasem w pełni wysłowić, myśli uciekają zanim zdążę się wyartykułować, co tylko napędza frustrację
- naprzemiennie z brakiem apetytu występuje kompulsywne obżarstwo, kiedy w jedzeniu próbuje sobie dostarczyć odrobinki serotoniny
- przez stres kompletnie wypłukuje z organizmu magnez, który jak zapewne wiecie jest niezbędny do prawidłowej pracy organizmu i niezmiernie trudno go uzupełnić, większość środków dostępnych w aptece się zwyczajnie nie wchłania, a nadmiernych ilościach działa przeczyszczająco; btw moi drodzy znerwicowani najlepsza formą magnezu jest taurynian albo jabłczan, ten pierwszy przenika nawet do mózgu, zarówno jeden jak i drugi nie powoduje biegunek.
Dobra, miałam krótko przedstawić siebie i swoją nielubianą kumpelę nerwicę, a napisałam esej. Kończę tę dysputę, bo mogłabym pisać i pisać.
Na odchodne jeszcze powiem, że został we mnie cień optymizmu, który dostrzega, gdzie mogłoby się wydawać, że to niemożliwe, dobrą stronę nerwicy, otóż ta cholera pomogła mi dostrzec jak niehigieniczny tryb życia dotychczas prowadziłam, jak bardzo nie szanowałam swojego organizmu. Sprawiła, że zaczęłam czytać nie tylko o chorobach, ale także o profilaktyce chorób, o ziołolecznictwie, o grzybach, itp.