Mam podobny obraz historii, z tym, że wychowałem się w rozbitej rodzinie i bez takiego 'bata' nad głową, jednak wpajano mi zawsze, że żyje się by odnieść sukces. I nawet mi się to podobało! Otoczony wszelką chwałą, jako prymus we wszystkim, płynałem na fali, a że fala zbiera wszystko co napotka na drodze, zawsze było przy mnie wielu 'przyjaciół'

. Podobno jak brak ojca, to Bóg czuwa. I myslę, że nade mną czuwa. Dopadła mnie cięzka, przewlekła choroba. Nagle los się odwrócił . I wtedy! - zobaczyłem, że wartości, które mi przyświecały nie są prawdziwymi, jakie prowadzą do szczęscia. Prawdziwego. Nie brakowało mi sukcesów. Może po prostu osiągnałem już wszystko co było i to dlatego

. Nie wiadomo. A tak poważnie - ludzi zabrakło i to mnie zasmuciło. Potem jeszcze kolejne przykre wydarzenia i rozpoczeła się nerwica lękowa, a potem depresja. Z czasem pogodziłem się z chorobą. Z resztą, okazało się, że po szpitalach poznałem jakoś tak milsze osoby, niż te które były obok, wczesniej.
Światopogląd zmienił się o 360 stopni. Przestałem zabiegać o podziw i tym podobne pierdoły. Dostosowywać się do "systemu". Dzieki temu skumulowałem energię w sobie. Rzuciłem tradycyjne leczenie, gdy zmęczyło mnie wysłuchiwanie, że "to choroba nieuleczalna". Zobojętniało mi i już się bałem śmierci (teraz wiem, że błogosławieństwem jest wstąpić do piekła za życia i stracić wszystko, inaczej trudno doceniać WSZYSTKO). Stałem się dla siebie sterem, żeglarzem, okrętem, choć byłem pod kreską i zdawałem sobie sprawę, że są tylko dwa wyjścia - zginąć marnie lub przetrwać. Choć jak wiekszość Polaków, byłem zawsze 'katolikiem', wtedy zwróciłem się rzeczywiście do Boga, bo jak wiadomo "gdy trwoga, to do Boga". Stopniowo doznałem oświecenia w kwestii zdrowia, odżywiania, ziołolecznictwa (CIEKAWOSTKA - sok z brzozy - ELIKSIR ŻYCIA sprzedają po 35 zł za L rozcieńczony! W następnym tygodniu(to już czas), zakładam butelki na gałązki i samo spłynie, coś jak manna z nieba

), albo po prostu studiowałem to. Pierwszy raz rzeczywiście studiowałem i przekonałem się, że prawdziwe studia to takie, które wynikają z potrzeby serca. Miałem już WSPARCIE wczesniej wspomnianych, życzliwych osób(uważam, że to Bóg je zsyła, kiedy trzeba, bo działy się nieprawdopodobne rzeczy). Z czasem doszło do całkowitej remisji. Zaszedłem na oddział gdzie wczesniej całe lata się leczyłem i po miłej rozmowie z Panią ordynator, którą zawsze lubiłem, dowiedziałem się, że "ona by chciała aby wszyscy mieli świadomość odpowiedzialności za siebie i swoje zdrowie, a nie tylko bazowali na medycynie"

. Rzuciłem systemowe studia, bo wydały mi się stratą czasu. Poznałem dziewczynę i innych ludzi, którzy mi pokazali inne sposoby na życie i w ten sposób nauczyłem się czym jest prawdziwa miłość i wolnosć. To wszystko. Warto jest mieć świadomość, że nie istnieją osoby całkiem odburzone i zaburzone, bo ZABURZENIE w istocie jest tylko iluzją, więc może pęknąć w kazdej chwili, jak bańka mydlana, a ideały nie istnieją wśród ludzi. Warto też nie rozczulać się zbyt przesadnie nad sobą, oczekując samych "pogodnych" dni, bo w naturze słońce też nie świeci przez 366 dni w roku. Pomyślnych wiatrów w żagle YAYA TOURE!! (jestem kibicem Interu i mam nadzieje, że on niedługo zawita na San Siro)
-- 1 kwietnia 2016, o 11:17 --
https://www.youtube.com/watch?v=XAwEqU2oACY