
Otóż jakieś trzy tygodnie temu pojawił mi się wkręt, że tracę rozum, a przejawia się to powolną utratą pamięci. Niby normalka więc zracjonalizowałem i wydawało się, że będzie ok. Włączyła mi się jednak "autokontrola". Na poziomie świadomości wydaje mi się, że radzę sobie z tym zupełnie dobrze ale w podświadomości coś chyba idzie nie tak...
Od tego czasu rozkręciła mi się karuzela objawowa - a to chwilowe odcięcie, a to napływy lęku, a to zmiany nastroju, "obce" emocje i oczywiście myśli. Parę dni temu obudził mnie w nocy napad paniki. Ponieważ wiem jak sobie radzić to trwał 15 sekund ale zaskoczyło mnie to, że się pojawił. Myślałem, że na tym etapie tak już się nie dzieje...
Zrobiło mi się jakoś ciężko. Nie mogę powiedzieć, że sobie nie radzę. Potrafię racjonalizować, ignorować emocje, żyć. Tylko że trwa to 24h/dobę i czuję jak tracę energię. Zastanawiałem się nawet czy nie pójść po jakieś leki, żeby dać sobie chwilę wytchnienia.
Co myślicie?