Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Moja "młoda" nerwica

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
maraja
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 14
Rejestracja: 4 grudnia 2013, o 23:58

5 grudnia 2013, o 10:43

Witajcie.

Nigdy nie rozumiałam czym jest nerwica, nie rozumiałam jak można bać się "niczego". Przecież do lęku musi być powód!

Chcę napisać że raczej byłam zawsze przeciwniczką narkotyków. Jakieś 3 miesiące temu spróbowałam z czystej ciekawości pewnego powiedzmy narkotyku (nie zmienia stanu świadomości, tylko pobudza, do tego jest legalny). Przez pierwsze godziny czułam się fajnie, potem dostałam strasznego ataku pobudzenia i paniki, trwał 3 godziny, nie wiedziałam co się dzieje, myślałam że umieram, nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułam. To był w ogóle najsilniejszy i najdłuższy atak paniki jaki miałam do tej pory... był niewyobrażalny, spotęgowany działaniem środków pobudzających. Musiało przyjechać pogotowie i aplikować mi środek uspokajający. Zasnęłam, po obudzeniu kolejny atak paniki - tym razem pojechałam na pogotowie, znów dostałam coś uspokajającego. Zrobiono mi podstawowe badania (morfologia, badanie moczu, EKG) - jestem zdrowa jak ryba. Kolejnego dnia znów atak paniki, kierunek lekarz rodzinny, dostałam Hydroxyzynę. Na miejscu miałam kolejny raz EKG. I wtedy się uspokoiłam. Zapomniałam o tym, żyłam jak dawniej (oczywiście tej substancji nigdy więcej nie zażyłam).

Proszę, nie pouczajcie mnie że wzięłam coś takiego, bo ja sama żałuję bardzo i gdybym mogła cofnąć czas... Naprawdę nie jestem osobą, która eksperymentuje z takimi rzeczami, to był wyjątek.

Po paru tygodniach zauważyłam dziwne objawy, wrażliwość na światło, "szum" czy też mrówki za oczami, kołatanie serca, co za tym idzie, zaczęłam obsesyjnie mierzyć ciśnienie. Pewnego dnia bez większego powodu (wydawało mi się, że mam za wysokie tętno, podczas gdy było ono w normie) doszło do ataku paniki. Poratowałam się Hydroxyzyną, chociaż jej zażycie było dla mnie stresujące. Po paru dniach zobaczyłam że mam lekko sine usta (w sumie do dziś nie wiem czemu, moze akurat wcześniej coś w tym kolorze zjadłam), kolejny atak paniki. Wmówiłam sobie, że jestem chora, że mam coś z sercem, albo np. mam guza mózgu. Zrobiłam podstawowe badania, wyszły dobrze. Latałam po lekarzach jak szalona. Wg lekarzy jestem zdrowa. Lekarz rodzinny przepisał mi benzo (Cloranxen), pod nosem usmiechał się gdy opowiadałam o swoim stanie emocjonalnym. Przy pierwszym zażyciu tabletki miałam mega atak paniki, myslałam że umieram. Wpływ na to miało po pierwsze to, że nie wiedziałam czego się spodziewać, po drugie silne wyczekiwanie na dobry efekt, a po trzecie trauma po zażyciu środka chemicznego (bo przecież od tego zaczął się mój pierwszy atak). Lek uspokoił mnie średnio - raczej zamulił moje ciało, w środku wciąż się bałam. Do tego miałam koszmary w nocy. Nie chcę go więcej brac, w ogóle jestem przeciwniczką leków. Chcę być trzeźwa, świadoma, nie chcę uzależniać swojego samopoczucia od tabletek, chcę się sama uwolnić od lęków.

Naprawdę uwierzyłam, ze fizycznie jestem zdrowa, badania to pokazały, zaufałam im. Za to zaczęłam myśleć, że mam początki choroby psychicznej. Ataków paniki już nie miałam, ale zaczęłam mieć napady lęku, często totalnie abstrakcyjnego, np. wpatrywałam się pod łózko i wyobrażałam sobie, że coś spod niego wyjdzie. Moja słaba psychika strasznie się tego bała (chociaż wiedziałam, że realnie to niemożliwe), przerażała mnie myśl, że mój mózg jest chory i naprawdę coś takiego zobaczę, a wtedy zwariuję już zupełnie. Codziennie chodziło o coś innego. Jednego dnia miałam duszności, innego mrówki w dłoniach i stopach, trzeciego abstrakcyjne lęki, albo strach że się uduszę, zapomnę oddychać (?). Czułam się źle 24/7. Czułam, że pogrążam się w czarnej dziurze, z której nie ma wyjścia. Że zwariuję, a jeśli sama nie zwariuję, to w końcu się zabiję, bo nie zniosę takiego zycia. Rodzinie powiedziałam co przechodze, ale albo bagatelizowali ("przesadzasz, przestań się sama nakręcać"), albo się przejmowali za bardzo ("to straszne! to trzeba leczyć!"). Czułam się więc w matni - z jednej strony jako ciężko chora, z drugiej nierozumiana, a do tego sama nie wiedziałam co mi jest. Byłam bardzo samotna...

To strasznie do mnie nie pasowało, bo ja zawsze byłam szczęśliwą, radosną osobą, dla której śmierć była strasznym wyobrażeniem i nigdy nie myślałam o samobójstwie. Teraz, pogrążona w niesamowitym lęku, udręczona i zapłakana, rozważałam, że jeśli to nie minie, będę zmuszona się zabić.

Dodam, że nie miałam i nie mam dodatkowych lęków (np. przed przestrzenią, wychodzeniem z domu), nie mam też problemów ze snem. Zasypiam wprawdzie dość długo (do pół godz), ale śpię bite 8 godzin bez koszmarów (minus tamta noc, gdy wzięłam benzo).

Szukałam pomocy. Jeden lekarz doradził mi wyłącznie psychiatrę i leki. Sprzeciwiłam się temu, nie chcę brac leków. Wciąż mam nadzieję, że dam radę bez nich, zwłaszcza że moja nerwica trwa krótko (ostry etap dopiero ok. 3 tygodni). Poszłam do psychologa, ten mnie uspokoił że do psychiatry raczej iść nie powinnam - to mi pomogło. Z drugiej strony czułam, że nie do końca rozumie o co mi chodzi, kazał zastanowić się ogólnie nad swoim życiem, nad tym co będę robić np. za 20 lat - nie widziałam związku. Zalecił dużo ruchu fizycznego. W sumie nie wytłumaczył dokładnie co się dzieje ze mną. Po spotkaniu z nim czułam się świetnie, a następnego dnia miałam znów straszne lęki. Poczułam się bezsilna.

Przełomem dla mnie było znalezienie strony szaffer.pl. Czytałam oszołomiona, płakałam, czułam się w końcu rozumiana. Owszem, spotykałam wcześniej inne zapiski o nerwicy, ale pesymistyczne, od ludzi którzy wciąż się leczą, a to mnie przygnębiało. Grzegorz opisał wszystko mobilizująco i optymistycznie. To było 4 dni temu. Tego dnia porozmawiałam z rodziną, zrozumieli dokładnie mój stan, teraz czuję ich wsparcie. Nazywam to "przełomem", mimo że zdarzyło się tak niedawno, ponieważ totalnie zmieniło mój sposób myślenia. Przestałam myśleć o sobie jako o osobie chorej psychicznie, zmieniłam myślenie z "moje lęki są przerażające, powinny mnie niepokoić, bo nie wiem co się dzieje", w "moje lęki są naturalną reakcją, muszę je zaakceptować i ignorować oraz wykazać się cierpliwością". Dzięki temu przez 3 dni czułam się znakomicie, prawie zapomniałam o tym jak czułam się strasznie, wręcz nie rozumiałam jak mogłam czuć lęki. Żyłam zupełnie normalnie, nie analizując wciąż swojego samopoczucia. Odzyskałam apetyt (wcześniej praktycznie nic nie jadłam, wciąż czując mdłości), znów wszystko mnie cieszyło - czułam się dokładnie tak samo jak kiedyś. Czułam autentyczną poprawę. Tak się cieszyłam że mi przeszło.

Niestety dziś poczułam się gorzej. Wczoraj późnym wieczorem siedziałam z mężem w salonie i opowiadałam mu jak świetnie się czuję. Próbując przypomnieć sobie atak paniki (odruchowo), poczułam go przez ułamek sekundy... Naprawdę króciutki, ale bardzo nieprzyjemny, jakby moja głowa została rażona prądem, poczułam mrówki pod czaszką, zacisnęłam oczy. Do końca wieczoru czułam się w zasadzie normalnie, ale byłam zaniepokojona.

Dziś rano podobny niepokój. Wieczorem usiedliśmy dokładnie tak samo w salonie. I ogarnął mnie strach. Strach przed tym, że teraz 1,5 godziny (bo tyle trwa film) będę musiała się pilnować by nie poczuć tego co wczoraj. To wydało mi się za dużym wyzwaniem Przeraziło mnie. Powiedziałam że muszę pobyć sama. Bałam się że będę miała atak paniki, czułam, że jeśli tylko dam się "ponieść", to zaraz go będę miała... Ale poczytałam Was tutaj, poczytałam szaffer.pl i poczułam sie lepiej. Jednak smutno mi, źle. Łudziłam się, że wracam do zdrowia, a dziś poczułam że znów jestem tak bliziutko paniki...

Generalnie często mam wrażenie właśnie że jestem "na skraju", że idę na linie, że bardzo BARDZO muszę się skupiać by nie stracić równowagi. I samo to skupianie się mnie niesamowicie stresuje. Boję się że zrobię nieodpowiedni krok i wpadne w otchłań paniki.

Całą sobą walczę by wrócić do równowagi. Ale może za bardzo chcę przyspieszyć ten proces? To zaczęło się tak niedawno i liczyłam że równie szybko się skończy. W chwilach zwątpienia, gdy czuję się gorzej - przychodzą mi czarne myśli do głowy - że będzie coraz gorzej, że nigdy z tego nie wyjdę.

Mimo że chyba rozumiem cały mechanizm wychodzenia z nerwicy, to gdy zaczynam się bać, trudno coś mózgowi wytłumaczyć. Moim problemem teraz nie jest lęk o zdrowie (bo naprawdę uwierzyłam, że jestem zdrowa), nie mam też ostatnio abstrakcyjnych lęków (rodem z horroru). Teraz moim problemem są natrętne myśli że poczuję się źle. Śmieszne... najpierw moje lęki miały przyczynę. Bałam się że np. mam wadę serca. Ale gdy te wszystkie rzeczy zostały wykluczone, boję się po prostu strachu... Gdzie tu sens? Dlaczego mój mózg jest taki głupi? Wiem, że stanę się zdrowa gdy tylko przestanę się bać, więc dlaczego się boję?

Prosze o jakieś pocieszające słowa...
Chciałabym uwierzyć że naprawdę z tego wychodzę.

-- 5 grudnia 2013, o 01:58 --
(EDIT)

Wiecie co... To jest tak, jakby ktoś przypalił mnie rozżarzonym kawałkiem metalu. Ja krzyczałabym, zwijałabym się z bólu. On stałby dalej obok, przysuwając metal nad inną część mojego ciała i powiedział "Przypalę cię drugi raz, jeśli boisz się przypalenia; Nie przypalę cię, jeśli przestaniesz się bać".
I jak do cholerki, w takiej sytuacji PRZESTAĆ BAĆ się przypalenia? Jak? Skoro pamięta się całym sobą ból przypalenia? Skoro czuje się ten metal blisko skóry? Kończy się na totalnej panice i kolejnym przypaleniu. A gdy nawet na jakiś czas postarasz się nie bać, to potem nagle znów zdajesz sobie z tego sprawę, znów czujesz strach i znów Cię przypalają...

Albo to tak jakby ktoś powiedział "Nie myśl o pająkach, bo jak tylko o nich pomyślisz, zaczną wyłazić z każdego kąta. Nie myśl o pająkach, nie myśl o pająkach..."

Jak przerwać ten krąg?

Dodatkowo stresujące jest to przytłaczające poczucie, że tak naprawdę ja sama jestem odpowiedzialna za to. Gdybym tylko się postarała, nagle byłabym zdrowa. Presja, że tyle ode mnie zależy, jest naprawdę silna i paradoksalnie unieruchamia mnie.
Wszyscy radzą: zajmij się czymś, zajmij swoje myśli. Tylko że to nie takie proste. To jak złamane serce, stan po ciężkim rozstaniu. Można zajmować się czymkolwiek, spotykać się z masą ludzi, oglądać seriale, biegać. Ale to wciąż jest w tobie, wciąż o tym myślisz.

Właśnie zamówiłam sobie z księgarni internetowej tę książkę:
http://www.gandalf.com.pl/b/kompletna-s ... ch-nerwow/

-- 5 grudnia 2013, o 10:35 --
Szkoda, że nikt na razie nie odpisał, ale poczekam cierpliwie. Przepraszam, że tyle piszę, ale jakoś pomaga mi myśl, że ktoś to może przeczytać i odnieść się do tego.

Chodzę po Waszym forum, szukam rad jak sobie radzić z lękiem. Niestety prawie zawsze rady brzmią "przestań się bać że umrzesz, bo nie umrzesz". Ja to mam za sobą, wiem że nie umrę. U mnie jest lęk przed paniką, przed tym okropnym uczuciem że moja głowa za chwile eksploduje. Nie przed jakimś wyimaginowanym rakiem, guzem mózgu, który racjonalnie przecież nie jest możliwy, ale przed dobrze znanym mi atakiem paniki. Nie boję się wyobrażeń, boję się realnego stanu, który znam.

Wprawdzie takiego ataku nie miałam od 1,5 tygodnia, ale strasznie się go boję. Czy macie rady, jak przestać bać się lęku? Próbuję czymś zajmować swoją głowę, ale przecież nie jest to możliwe cały czas. Poza tym te myśli są takie natrętne.

Paradoksalnie, czuję się dziś bardzo dobrze. Jestem spokojna, nie mam objawów fizycznych. Ale gdzieś tam w głowie tłucze się obawa, że poczuję panikę. Boję się wieczoru. Zauważyłam że sama siebie programuję. Boję się, że lęk nastąpi w tych samych okolicznościach, w jakich nastąpił wcześniej. Ze 2 tygodnie temu bałam się poranków, bo przeważnie wtedy czułam się najgorzej, teraz boję się wieczorów.

Dzwoniłam przed chwilą do psychologa, z którym widziałam się tydzień temu, powiedziałam jak się czuję. Stwierdził, że 3 dni dobrego samopoczucia to sukces, a chwilowe załamanie mam potraktować jako przejściowy kryzys. Powiedział, że nie musimy umawiać się na wizytę, a jeśli poczuję się źle, mam do niego zadzwonić.
Aneta
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 1255
Rejestracja: 29 października 2010, o 03:03

5 grudnia 2013, o 11:59

Wszystko co opisalas jest wpadnieciem w nerwicowe błedne koło poczytaj tematy stąd vademecum-leku-nerwic.html psychologiczne-techniki.html
Niestety wyjscie opiera sie na przelamaniu tego strachu przed czyms, na koncu piszesz cos co wielu pisze podobnie, ze ty nie obaiwasz sie czegos irracjonalnego tylko ataku paniki, taki sam blad popelnia wielu piszac no ale ja nie boje sie tego tylko co innego...
Nie wazne czego sie boisz, bo atak paniki nie moze byc powodem do strachu bo...dopoki bedzie bedzie zawsze przy najmniejszych objawach od razu bedziesz cala zlekniona i na nowo bedziesz wpadala w to koło.
Od narkotyku czesto sie to zaczyna, zawsze nerwica zaczyna sie od ataku lęku albo lęku po prostu, natretnej mysli.
Rozumiem cie doskonale bo sama balam sie wszystkiego w tym samych atakow a dzis? Jestem zdrowa i powiem ci wprost nie bac sie tego, mnie tez to powtarzano to prychalam smiechem ale taki fakt jest.
Jak przyjdzie atak paniki nic nie zrobimy juz wtedy, atak musi przeminac, wazne jest co myslimi po tym ataku, bo jak myslimy o nie znowu to przyszlo albo o nie a moze cos sie dzieje, zaczynamy bac sie i stad niepokoj i znowu objawy caly czas.
Mnie po poczatkowych poprawach ataki jeszcze przychodzily albo objawy ale nie dawalam sie ponosic, ale jak juz przyszly przeczekiwalam je, bo to na tym polega, podczas ataku nie zrobisz nic innego.
Tu chodzi o to aby wtedy wiedziec ze to chwilowe, bo kazdy atak i objaw jest chwilowy, i on minie i nie bedzie tego niepokoju potem jak nie bedziemy tego przezywali.
Niestety na poczatku tak to wyglada i tak to trzeba robic, jesli raz dostalismy ataku i nerwicy, moze sie zdarzyc w przyszlosci ze to sie czasem pojawi ale nie nalezy o tym myslec, nie nalezy przez to z niczego rezygnowac ani nie nalezy myslec ze my chyba inaczej sie boimy bo my boimy sie ataku, bo to na to samo wychodzi.
Po czasie a dokladnie raz, drugi atakj przyjdzie ty przeczekasz i nie rozwiniesz tego dalej swoim zlym nastawieniem i wiecej atak sie nie pokaze a jak sie pokaze to na krotki moment.
Tak to wyglada z mojej strony a nerwice lekowa mialam bardzo ciezka, w sumie rok nie wychodzilam z domu zupelnie.
Czy czytasz to forum czy szafera, ni ema roznicy, wazne aby jak przychodzi atak miec pojecie ze nic sie znowu nie zaczyna, ze tak moze sie teraz zdarzac, na razie tak moze byc i trzeba to przeczekac.
Byc moze uznasz to za niewykonalne ale od razu mowie tobie ze jestes w bledzie. Mozesz sie bac podczas ataku, wtedy kjazdy sie boi, wazne aby po ataku sie nie bac, aby umiec go przetrzymac bez rozkminiania ze cos znowu nie tak.
Bo atak paniki to tylko atak paniki. Minie i nic sie dziac nie musi.
maraja
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 14
Rejestracja: 4 grudnia 2013, o 23:58

5 grudnia 2013, o 16:26

Dziękuję za odpowiedź. Wiem, że nie powinnam się bać, ale to czasami takie trudne. Wystarczy jedna sekundowa fala lęku, by za chwilę przyszła kolejna...
Bo jak się nie bać czegoś, co się wspomina z prawdziwym przerażeniem? (mówię o ataku paniki)
Z drugiej strony - ostatnie ataki paniki miałam, gdy jeszcze wątpiłam w swoje zdrowie. Może teraz, gdybym miała atak, przejdę go łagodniej, bo ufam, że jestem zdrowa.
To, co mnie przeraża to poczucie, że jakby robię krok w tył, a miałam nadzieję że posuwam się do przodu. A wiadomo co za tym idzie - poczucie bezsilności, zapadanie się w pustkę i totalna depresja, bo wizja życia z atakami paniki jest paraliżująca. Gdy wierzyłam, że powoli z tego wychodzę - odzyskiwałam radość życia.

-- 5 grudnia 2013, o 14:38 --
Zrobiłam małe "ćwiczenie". Usiadłam z mężem w salonie na tej samej kanapie, która wczoraj mnie przeraziła, włączyłam TV. Czyli stworzyłam warunki których się wczoraj bałam.
Przez moment poczułam jakby maleńkie objawy paniki. Rozluźniłam całe ciało, całą sobą zrobiłam się obojętna, "lejąca", starałam się mieć to - za przeproszeniem - w du****. Powiedziałam sobie, że nawet jeśli poczuję się źle to mam przecież ewentualnie Hydroxyzynę (na benzo źle zareagowałam). Powiedziałam sobie, że atak paniki sam w sobie był oczywiście skrajnie nieprzyjemny, ale w głównej mierze przez to, że bałam się że jestem chora i umrę. Skoro teraz ten element odszedł, to sam atak nie powinien być aż tak drastycznie odbierany przeze mnie.

Objawy przeszły. Siedzieliśmy jeszcze chwilę, a ja czułam się dobrze.
Nie wiem jednak czy tylko teraz tak mi się udało, czy już zawsze będzie mi się udawało. Dziś akurat i tak jestem spokojna, ale w gorszym okresie może mi nie pójść tak łatwo.

Psycholog powiedział mi, bym nie robiła technik relaksacyjnych (od jakiegoś czasu robię trening autogenny Schultza), bo i tak jestem poddenerwowana, więc to nic nie da, skoro chodzi o wyciszenie myśli. Tylko że mnie to uspokaja. Tak samo jak zwykłe leżenie, sam na sam z myślami (wtedy jestem w stanie wszystko ogarnąć i sama sobie coś tłumaczyć), mimo że wiele osób mówi że leżenie z przysłowiowym gapieniem się w sufit jest destrukcyjne. Co o tym sądzicie? Unikać tego, mimo że mnie to odpręża?

Niestety moja praca polega na tym, że pracuje przy komputerze i wykonuję raczej mechaniczne czynności, mam więc masę czasu na myślenie. Zazdroszczę ludziom, którzy mają prace pochłaniającą ich myśli.

-- 5 grudnia 2013, o 16:26 --
Znów piszę... :) Przepraszam że tak skupiam się na sobie, ale ten stan jest dla mnie totalnie nie do zaakceptowania. Jest tak bardzo inny od tego jak czułam się wcześniej.

Czy to normalne, że moja nerwica daje mi kopa w tyłek i decyduję się na rzeczy, na które nigdy wcześniej nie miałam odwagi ani czasu?
Właśnie wysłałam maila do naszego schroniska z pytaniem co zrobić, by być wolontariuszem. Przemyślałam to i jestem zdecydowana. Zawsze po cichu o tym marzyłam, ale jakoś nie miałam odwagi. Kocham zwierzęta, a kilka dni w tygodniu mam wolne.
W ciągu ostatnich tygodni podjęłam także decyzję co do tego, gdzie docelowo będziemy mieszkać, bo przez ostatnie 4 lata błąkaliśmy się po wynajmowanych mieszkaniach i nie mogłam zdecydować co dalej.
Ślamazarnie zaczęłam też włączać sport do swojego życia, ale mam ochotę rozwinąć to bardziej (tylko że teraz pogoda jakoś nie sprzyja).
Pomyślałam też o tym, że może za jakiś czas zdecyduje się na dziecko.

Z jednej strony myślałam dużo o swoim życiu, o moich wartościach, sensie, pomyślałam że mało się w nim dzieje, że jestem zbyt leniwa, wygodnicka, że potrzebuję zajęć, zmian, celów. I to dobrze.
Z drugiej jednak zastanawiam się, czy gdy wyzdrowieję (bo nie mam co do tego wątpliwości), nie będę żałowała niektórych decyzji? Może podejmuję je zbyt pochopnie.
Co o tym sądzicie?
Wojciech
Odburzony Wolontariusz Forum
Posty: 1939
Rejestracja: 10 kwietnia 2010, o 22:49

5 grudnia 2013, o 16:54

Nic zlego nie widze ze probujesz zmienia swoje zycie, byle robic to wszystko z umiarem i skupiac sie na paru sprawach a nie na 30 :)) zeby sobie jakiejs presji nie robic, bo majac takie jeszcze nerwicowe obawy chocby przed atakiem paniki i na sam stres jestes gorzej odporna.
Wedlug mnie bardzo dobrym pomyslem jest szukanie sobie pasji, zajecia, jak przejda ci te nerwicowe sprawy moze ci to sie po prostu przydac.

Co do relaksacji wedlug mnie mozna robic, jesli pomaga, psycholog chodzi ze relaksujac sie mozesz wpadac w poddenerwowania bo relaksacja to odprazanie ciala i umyslu a w nerwicy czesto ludzie nie potrafia tego robic, ale wlasnie trzeba to cwiczyc po to aby umiec sie oswoic ze strachem, najlepije to robic chocby przez relaksacje. Bo nawet jak podczas relaksacji przyjda objawy czy atak paniki, mozemy to mimo to przetrwac, relaksujac sie a przy relaksacji dobrze zadbac o myslenie i w sumie w tym niech psycholog ci pomoze.
Laczac te dwie rzeczy jak przyjdzie atak a ty wycwiczysz to w sobie to zobaczysz ze atak mija szybko i jest niegrozny i zmieni ci sie do tego podejscie. A o to w tym chodzi jesli chcemy sie pozbyc atakow na dobre.
Nerwicowiec - Ten typ tak ma.
http://www.imtech.com.pl
maraja
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 14
Rejestracja: 4 grudnia 2013, o 23:58

5 grudnia 2013, o 20:59

Czytałam że wiele osób w nerwicy boi się wychodzić z domu. Ja mam odwrotnie - nie lubię być w domu. A muszę niestety, bo mam pracę w domu. To tu miałam pierwszy atak - ten dom źle mi się kojarzy. Poza tym mieszkamy tu od paru miesięcy i teraz gdy jest jesień, ten dom jest tak strasznie ponury... Wielki, przestrzenny - to było fajne w lato, ale nie teraz.

Śmieszne jest, że bez problemu idę w nocy na dół do piwnicy, gdzie jest zupełnie ciemno i aby włączyć światło muszę tam przejść przez pomieszczenie "po omacku". Bez problemu wyjdę na dwór późnym wieczorem, w pogodę taką jak teraz.
Nie mam wtedy lęków dotyczących np. ciemności. Mam pełną świadomość, że lęk jest we mnie, gdziekolwiek będę. No i wiem racjonalnie, że w piwnicy nic się nie stanie.

Czy normalne jest, że czuję się zdołowana, płaczę więcej niż w stanie przed nerwicą? Głównie z tęsknoty za beztroskim życiem, za tym że jeszcze tak niedawno żyłam sobie normalnie. Przyznaję, użalam się nad sobą. :/
Czy normalne jest, że stresant wywołuje we mnie lęk (gdy przypomnę sobie ten środek, okoliczności jego zażycia itd.)? Mam o nim myśleć na siłę, czy odsuwać tę myśl?
Mimo że mam wsparcie w rodzinie, to nie wiem czy im mówić o wszystkim. Mężowi już truję głowę, wciąż mu opowiadam jak się czuję, analizuję swój stan. Czy aby tym samym nie zagłębiam się w tym bardziej, nie użalam nad sobą bardziej? Nie wiem w którą stronę pod tym względem iść.

I mam czasami wrażenie, że skoro już przekroczyłam tę barierę, tego ciągłego analizowania swojego samopoczucia, to nigdy nie będzie jak kiedyś. Nawet gdy czuję się dobrze, to analizuję, zamiast po prostu zajmować się swoimi rzeczami. Nawet gdy gadam z ludźmi, oglądam film, czytam książkę, pracuję - wciąż na boku analizuję.
Czy naprawdę z tego analizowania można wyjść? Czy naprawdę można żyć tak beztrosko jak kiedyś?
Czy to nie jest tak, że tylko "zagłuszę" nerwicę, a kiedyś znów pomyślę jak się czuję i wpadnę w to od nowa?

Mam tyle pytań i nie mam kogo spytać... Mój psycholog kasuje wysokie koszty za wizytę i chyba dość średnio mnie rozumie. Mieszkam w małym mieście i nie ma tu żadnych warsztatów, terapii. Nie znam nikogo, kto rozumie co czuję. Jedyna moja droga by się czegoś dowiedzieć, to internet.
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

5 grudnia 2013, o 21:23

Tak można wyjśc z analizowania, napisałem to w tematach o nerwicy w dziale dla świeżaków, napisały to tez inne osoby w dziale o wyzdrowieniu.
Jak wyjdziesz na dobre z koła strachu przed czymś tam, to wyjdziesz naprawde na dobre i zadna mysl o nerwicy cie nie powali. Bo jak sie czegos juz nie boisz to nerwicy nie ma.

W jakim celu natomiast tyle ci tych pytan, kiedy sprowadza sie to wszystko do lękowego błędnego koła, i to na czym trzeba sie skupić to na tym aby nie życ tym, soprawa jest dośc prostsza niż się wydaje, od ciebie nie zalezy kiedy dostaniesz ataku, wiec proby kontrolowania tego spełnża na niczym.
Zyj i nie mysl o tym czy atak przyjdzie a jak już pomyslisz, to powiedz to dawaj przyjdź.
Polecam ksiazke przeczytac "Opanować Lęk" Brownyn Fox, ona pisze tam ze ataki nawet dobrze jest przywolywac, pozwalac na ich wystapienie, a po paru takich akcjach mija strach i obawa przed tym.
Z lękiem trzeba sie konfrontowac, obojetnie czy to lęk przed zrobieniem w gacie w tłumie, smiercia czy atakiem paniki.
Lek przed kolejnym atakiem paniki jest tak samo czestym zjawiskiem.

Widzisz ty np czytasz tu rozne rzeczy na forum ale nie wyciagasz z tego wnioskow jakie trzeba tylko wnioski, ze ty akurat to masz inaczej, bo ludzie sie boja wychodzic a ty nie, bo ludzie sie boja smierci a ty ataku. Jaki to ma cel? Ze ty sobie z tym nie poradzisz? Ze ty masz inaczej i gorzej? Ze na ciebie nic nie podziala bo masz odwrotnie niz ktos tam pisal?
Nic z tego nie jest prawda, lęk obojetnie przed czym jest zawsze tym samym lękiem, i zawsze konfontacja oraz dialogi wewnetrzne sa najwazniejsze. Wedlug mnie taki esa.
I dzieki temu ja wyzdrowialem. I z tego co widze po postach innych oni tez dzieki temu wyzdrowieli. Plus terapia i zmiana siebie jesli taka jest potrzeba.
ty byc moze nie musisz zmieniac siebie, bo ty wpadlas w lękowe błedne koło od srodka odurzajacego, a po ataku paniki zawsze dzieje sie to samo, jelsi zle atak zinterpretujemy i albo bedziemy sie bali kolejnych albo tego ze nam cos jest, nerwica zaczyna trwac.
Wielkiej filozofi nie ma, najtrudniej porzucic kontrole ale ogolnie krok po kroku i jest to mozliwe.
Poczytaj troche ksiazek o wychodzeniu z lęku. Chocby ta opanowac lęk. Albo oswoić lęk albo Pokonać leki i fobie.

Oprocz analizowania cos musisz zaczac dzialac i wychodzic temu naprzeciw.
Dla mnie wyzdrowienie z nerwicy oznacza, ze ja ataku paniki moge dostac teraz, chocby najwiekszego jaki mozliwe. Nie boje sie zupelnie, bo przekonalem sam sienie ze nie ma czego i odpuscilo mi to. A jak sie przekonalem? Konfrontacja i dialogami wewnetrznymi.

Nie stosuje uwagi wybiorczej, ze tobie to nie pomoze bo ja sie balem smierci a ty ataku, bo to jest jedno i to samo.
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
maraja
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 14
Rejestracja: 4 grudnia 2013, o 23:58

6 grudnia 2013, o 00:05

Dziękuję za odpowiedź. Twój nieco grubiański post (może nie było to Twoim zamiarem, ale tak go trochę odebrałam) dał mi sporo do myślenia. Przeczytałam go kilka razy i zastanowiłam się. Masz rację. Czytam, rozumiem (że nie powinnam się bać), ale nie czuję tego, nie wyciągam wniosków. Uważam że ze mną "jest inaczej", a nie jest. Jestem taka sama jak inni z nerwicą. Ale to w sumie pocieszające.

Na swoje usprawiedliwienie napiszę: uważam, że część procesów dokonała się we mnie i tak dość szybko. Jestem z tego dumna i chcę wierzyć, że to są moje kroki do wyzdrowienia. W miarę szybko zaufałam, że jestem zdrowa fizycznie. Potem przyszedł etap wiary w to, że jestem zdrowa psychicznie. Teraz borykam się z samym strachem przed nieprzyjemnym samopoczuciem. Jak najbardziej rozumiem ideę "przestać się bać", ale jest we mnie wciąż blokada.

Twoja propozycja by "zgodzić się" na atak wydała mi się autentycznie kusząca. Zetknęłabym się z tym, czego najbardziej się boję, mając jednocześnie świadomość, że ani nie umieram ani nie wariuję. Może to naprawdę uleczyłoby mnie z lęków?

"Opanować lęk" znalazłam w formie pdf, więc zacznę czytać, bo faktycznie recenzje w necie są zachęcające.

"Żyj i nie myśl o tym czy atak przyjdzie".
Na razie to dla mnie nie do zrobienia. Sądzę, że o ile mogę spróbować naprawdę zmierzyć się ze strachem, to póki co nie umiem obsesyjnie nie myśleć o swoim stanie. Jednak wierzę, że będzie tak jak napisałeś. Gdy przestanę się bać, przestanę też analizować.

Spytam Cie jako osobę która wyszła z nerwicy. Naprawdę nie masz już napadów lęku? Możesz np. normalnie oglądać horrory? (wybacz za to infantylne pytanie, ale ja wcześniej uwielbiałam literaturę grozy, podobnie jak kino; i teraz bardzo żałuję że musiałam odłożyć to na bok by nie napędzać sobie głupich strachów) Czy możesz bez lęku wspominać cały okres nerwicy? A jak czujesz się, wspominając swój stresor? Bo np. Grzegorz pisał, że do tej pory gdy przypomni sobie swój (morze, fale), to czuje się jakby umierał, mimo że nerwica przeszła mu dawno temu. Czyli to nie mija?

Poczułam przypływ nowej nadziei. Chyba gdy przeczytałam, że przywołanie ataku nie byłoby złym pomysłem, bo odczułam ulgę że nie muszę uciekać. Psycholog kierował moje plany raczej w drugą stronę: gdy czuję że zbliża się atak, próbować zająć się czymś (zwłaszcza sportem - np. iść pobiegać w tej chwili, bez zwlekania, a wiadomo że to nie zawsze możliwe), albo jechać na pogotowie po coś uspokajającego (sama myśl o tym wydawała mi się straszna, bo całą sobą nie chcę przyjmować leków).
Słowem: raczej zachęcał mnie do uciekania, dlatego wizja paniki mnie przerażała, bo bałam się że nie zdążę uciec.

Co to dialogi wewnętrzne? Czy gdzieś to jest opisane na forum? Mój psycholog nic mi o tym nie mówił.
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

6 grudnia 2013, o 10:29

Dialogi wewnętrzne to inaczej rozmowy z myślami lękowymi i odpowiednie ich redagowanie i świadmoe oswajanie z nimi, taki moj temat mysli-lekowe-co-jak-i-dlaczego-czesc-5-t3542.html albo Divina taka-moja-rada-niereaktywnosc-t3417.html
Chodzi o to aby lękowe mysli nie doprowadzały do eskalacji lęku i jego przedłużania.

Co do grubiańskiego postu, to owszem taki jest, ostatnio chyba moje posty takie są bo jakby nie potrafię po półtora roku bez zaburzeni aktywnych tak dokładnie wczuwac się w to co przezywa nerwicowiec, to znaczy potrafie tylko ze nie chce bo z mojego puntu widzenia obecnie nie tedy droga.
Mogl bym napisac ze ci ciezko i ze strasznie, bo to na pewno prawda, jak kazdemu w takich stanach jest ciezko, wole jednak skupic sie na tym co moze byc konstruktywne, niz tylko pocieszajace.

Co do mnie, to owszem nie mam nerwicy lękowej, ale ja nerwice i swoja spaczona lękowa osobowosc mam moge powiedziec od zawsze, ja nie mialem fajnej rodziny, ni ebylem dusza towarzystwa i ogolnie nie mialem zdrowej psychiki nigdy.
Wiec moje zmagania ostate lata przyniosly wiele zmian ale odpornosc na stresy roznego rodzaju jakie miewam, powoduja czasem ze gorzej sie czuje a objawy mozna by powiedziec ze sa nerwicowe, tyle ze to sa objawy po prostu stresu. Jedni odczuwaja je inni nie.
To nie jest nerwica ani zaburzenie lękowe, bo nerwica to jest zycie objawami i ogolnie inny swiat. Ja o nerwicy nie mysle wcale, bo po prostu mam tak jasna swiadomosc jak ty zanim wpadlas w nerwicow bledne kolo.
Jak nie ma nerwicy to nie ma, ja nabylem tak duzego dystansu ze mnie nie grozi nawrot bo zo znaczy nawrot? Nawrot to znaczy wpadniecie ponowne w lękowe bledne kolo, u mnie sie tak nie stanie bo ja ani objawow ani atakow ani strachow nerwicowych sie nie boje, po prostu nie boje. Dlatego ze wiele miesiecy poswicilem na zmianie swojego nastawienia, na wlasnie oswajaniu i pozwalaniu na wystepowanie lęku.
Nerwica to wieczne napiecie i strach ze cos sie wydarzy, ja tego nie mam, po rpostu jestem wolny od zaburzen a to ze przy stresie duzym (zywie mam stresujace) obleja mnie poty albo uderzy mi goraca albo zakolacze serce, to rzecz ludzka, po prostu ludzka i interpretowanie tego jako nerwice jest bledem. Bo to po 15 minutach mi mija jak sie uspokoje.
Nerwica to nie stres, nerwica to zaburzenie zycia i myslenia.
Nie wiem czy moge horrory bo nigdy ich nie lubilem ale rozumiem o co ci chodzi bo przy nerwicy wielu rzeczy nie moglem ogladac, nie mam teraz z tym problemow.
Nie jestem ze stali i nigdy nie bede, po rpostu akceptuje swoja rzeczywistosc.
Wiele osob wychodzi z nerwicy a potem w trudniejszych okolicznosciach dostaja jakiegos objawu i od razu panikuja, placzac ze nerwica im wrocila... Jaka nerwica? Jak nie pozwola to nerwica nie wroci, nawet atak paniki z jakiegos powodu to nie nerwica! Nerwica to jest to czego zaczynamy sie obawiac po tym ataku, objawie, lęku ale o tym pisalem w swoich tematach.
Dlatego mowi sie ze nerwica jest na cale zycie, guzik prawda, w nerwice nie musimy wpadac a odpornosc na stres jesli ktos ma slaba mozna sobie powoli zwiekszac.

I tobie tez bym nie radzil w tym momencie wybiegac w przyszlosc, martwiac sie czy jak wyjde to mi to wroci...bo twoje nastawienie powinno byc a jak wroci atak to co?? Co sie stanie? Nic. Przyjdzie i pojdzie. Takim sposobem wyzbedziesz sie obaw i nerwica nigdy nie wroci. Nerwica to nie pojedynczy objaw ktory sie tak kiedys pojawi, nerwica to to co my robimy po tym objawie. jak zaczynamy tym zyc bo to straszne...to bedzie wracalo.

Milego dzionka
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
maraja
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 14
Rejestracja: 4 grudnia 2013, o 23:58

6 grudnia 2013, o 12:55

Nie mam Ci za złe lekko wrednego tonu w jakim pisałeś wcześniejszy post. :) W głębi ducha uważam, że należy mi się klaps w tyłek. Zauważyłam że zaczęłam się ze sobą cackać, a były ze 2 czy 3 dni że leżałam plackiem w łóżku jakbym była obłożnie chora - nie pracując, nie jedząc, nie interesując się nawet jaki to dzień tygodnia.

Z drugiej strony jednak nie ma mi się co dziwić. Ostry stan trwa u mnie coś koło 4 tygodni, z czego 3 byłam przerażona, nie wiedziałam co się dzieje, przypuszczałam że umieram lub wpadam w obłęd. Lekarze wysyłali mnie do psychiatry, mówili że na to pomogą tylko leki, a nie terapia, odradzali psychologa. Jeden zasugerował, że może dobrym wyjściem byłby szpital psychiatryczny. Czyli jakby potwierdzali, że JEST się czego bać. Nikt nie podsunął myśli że NIE MA czego się bać.

Dziś czuję się zupełnie inaczej. Lekko.
Parę dni temu pisałam tutaj, że czuję, jakbym szła na linie - wciąż muszę uważać, by nie przechylić się na bok. Czyli wciąż kontrolowałam swój stan i bardzo mnie to stresowało. Owszem, wiedziałam, że nie powinnam bać się swoich myśli (w tym sensie: że nie świadczą o mojej chorobie psychicznej, tylko są reakcją na traumę której doświadczyłam), ale bałam się ataków, złego samopoczucia.
Dziś czuję, że odpuszczam kontrolę. Wierz lub nie, ale sprowokował mnie do tego Twój post. Jest to niewiarygodna ulga, żałuję że wcześniej nie wiedziałam, że można tak do tego podejść.

Nie chcę mówić "hop", bo doświadczenie pokazało mi, że sukcesach były chwile kryzysu. Byc może poczuję lęk, nie wiem. Nie chcę teraz nad tym się zastanawiać.

Dziś zacznę czytać "Opanować lęk", czeka na mnie jeszcze "Kompletna samopomoc dla twoich nerwów" i "Pokonałem nerwicę" Grzegorza Szaffera - chociaż tę ostatnią znam z bloga.

Moja mama na nerwicę i zaburzenia lękowe cierpi od ok. 30 lat (nie w jakimś uniemożliwiającym życie stopniu, ale np. dusznością przed wizytą u lekarza, kłuciem w klatce itp.) i jest święcie przekonana że wyjść z tego nie można. Może jej też warto podsunąć te książki?

Jest u mnie wspaniała pogoda - wichura ucichła, teraz tylko leży dość gruba warstwa śniegu, świeci słońce. Gdy nadal tak będzie wieczorem, pójdę lepić bałwana. :)
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

6 grudnia 2013, o 18:02

Nie wiem czemu ale uwazałem, ze ty masz ten stan już dośc długo a ty masz nasilone lęki tak 4 tygodnie. Na pewno co to na poczaku jest duzo watpliwosci i pytan, czlowiek chce miec odpowiedz i ma duuzo pytan. Zreszta to juz sama wiesz :)
W ogóle osobą z lękami nie nalezy sie dziwic ze sie boją, to jest w tym stanie naturalne, strach, lęk, obawy, watpliwosci, w tym nie ma nic dziwnego, jakby tego nie bylo nie byloby lęku.
Jednakze trzeba sie dziwic jak ktos stale i wkolo powtarza ten sam blad, np bylo jzu cos lepiej i nagle zmienil sie objaw i juz jest panika od nowa, po prostu w ktoryms momencie trzeba powiedziec STOP i "zaryzykować" i zonbaczyc co te nasz obawy i objawy nam zrobia a oczywiscie nie zrobia nic i zaczyna sie proces wychodzenia z tego lękowego koła.

Co do psychiatrow to powiem ci jedna rzecz, osoboscie uwazam ze na wizytach powinno sie dostawac ciekawe materialy na tematy lęku nerwicowego i uslyszec konkretne wyjasnienie, natomiast na wizytach kazdy sie boi aby nerwicowca czyms tam nie nakrecic, bo daje odwrotny efekt, bo nerwicowiec jak jest zbywany i mu jest mowiane eee nic panu nie jest ni wierzy, bo objawy mowia mu co innego, trzeba by bylo powiedziec zaburzenie lękowe, nerwica, lęk moga byc silne i dawac silne objawy ale nie ma powodu sie bac bo jest tak i tak a tu prosze material sobie poczytac.
Do dzis nie moge pojac czemu to wszystko odbywa sie jakos szablonowo od dupy strony.
I psychiatra nie bierze sie za to, bo on tez wie ze abys ty pokonała swoj strach to potrzeba czasu, on czasu takiego nie ma zeby co rusz cie wspierac, bo czesto na poczatku wsparcie jest potrzebne co rusz, bo pacjent niewiele wie o lęku, wiec woli dac leki albo wyslac do szpitala i czekac az to zadziala.
Co nie jest jakims zlym wyjsciem, bo beda osoby kltorym lek pomoze i wystarczy ale beda tez tacy ktorzy nerwice maja od swojej osoby bo ise przejmuja wszystkim i takim leki az tak nie pomoga, uspia objawy ale nadal typ nerwicowca zostanie, dlatego dalej sle sie go na terapie.
Jednakze przed tym wszystkim powinno sie dokladnie uswiadomic co jest grane. A wiem ze nie zawsze jest. A nawet panuje zmowa milczenia jakbysmy mieli cos z kosmosu.

Co do twojej mamy, to wiesz, stres np wizyta u lekarza moze objawiac sie objawami stresu, nie musi to byc nerwica, nerwica, zaburzenie nerwicowe, jest wtedy gdy twoja mama wystraszy sie tych objawow, czy atakow i zacznie zyc nimi oraaz strachem przed nimi, czyli zacznie odczuwac lek i niepokoj i miec ciraz wiecej objawow i znowu lęku :)

Natomiast objawy w sytuacjach stresowych oznaczaja mala odpornosc na niego, i nie ma ze sie nie da, bo i tu odpornosc mozna zwiekszac, glownie podejsciem do zycia, i do tego tez jest dobra terapia.
Wymaga to zmiany siebie a siebie tez mozna rozwjac. Tyle ze czasem nie zawsze sie ma tego swiadomosc albo nawet i checi i mowi sie ze sie nie da.
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
maraja
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 14
Rejestracja: 4 grudnia 2013, o 23:58

6 grudnia 2013, o 18:41

Cały dzień czuję się dziś świetnie. Łapałam się na tym, że kompletnie nie myślę o swoim stanie, pochłonięta swoimi typowymi czynnościami, co jeszcze niedawno było dla mnie nie do wyobrażenia. To wspaniałe.
Czuję, że mam w sobie gdzieś tam w środku trochę lęku... Ale uważam że to chyba normalne, bo nie da się tak sobie z dnia na dzień przestać bać. Jeszcze przez jakiś czas nie zamierzam oglądać horrorów; nie chcę też sobie przypominać okoliczności dotyczących mojego pierwszego ataku. Póki co nie mogę też spokojnie myśleć o przebiegu mojej nerwicy, bo zaczynam czuć niepokój. Nie lęk, ale taki delikatny niepokój. Jednak jestem cierpliwa. Tłumacze sobie, że mój organizm się zaprogramował i muszę poczekać, aby go pewnych zachowań oduczyć.

Jeśli chodzi o moją mamę - ona się denerwuje przed wizytą u obojętnie jakiego lekarza, nawet takiego u którego ani nic nie boli, ani nie wystawi strasznej diagnozy. Ogólnie reaguje stresem na każdą złą wiadomość, nawet gdy jej to wcale nie dotyczy. Bo np. sąsiadka ma problem, to moja mama ma duszności. Sama mówi że często rano odczuwa lęk bez powodu. Np. wpatruje się w telefon i wyobraża sobie, że za chwilę ktoś zadzwoni ze straszną wieścią. Od czasu do czasu bierze Nitrazepam i uważa że bardzo jej to pomaga (nie wyobraża sobie życia, gdyby tego leku nie miała gdzieś w pobliżu). Nie wierzy, że mogłaby wyjść z nerwicy.
katka77
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 100
Rejestracja: 6 października 2013, o 11:04

6 grudnia 2013, o 18:53

Kochana mam to samo- nie mam lęków, mogę wychodzić, wierzę już, że jestem zdrowa fizycznie itd. Moja nerwica trwa b. długo, a nabawiłam się jej w skutek ciągłej obawy o moje zdrowie. Ja czułamsię ciągle źle i ciągle bałam się tego samopoczucia. Nie miałam specjalnie jakiś tam lęków, ale analizowałam, sprawdzałam, poszukiwałam... Trafiłam na forum, na mądrych ludzi, którzy wyjaśnili mi, co jak i dlaczego. Wcześniejsze pielgrzymki po lekarzach, diagnozy, że w sumie to dziwne, że źle się czuję, że to takie nietypowe. To mnie wkręcało coraz bardziej. Ja jestem na początku walki ze swoją "zmorą".Posty Viktora są jak balsam dla duszy, uczę się teraz dialogów wewnętrznych, no i zmiany myślenia. Nie szukam chorób-to chyba sukces, ale nadal jak sobie przypomnę złe samopoczucie i zaczynam się wkręcać, to zaczynam ze sobą gadać. Często ono wraca, ale staram się ignorować, wyśmiewać, wyszydzać... Trochę narazie nieudolnie to robię, ale brnę do przodu. Wiem, że czas jest tutaj sprzymierzeńcem. U Ciebie trwa to relatywnie krótko (w porównaniu z moją nerwicą), wiec kochana do boju! Czytaj, bo tu na forum są naprawdę posty, które działają.
maraja
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 14
Rejestracja: 4 grudnia 2013, o 23:58

7 grudnia 2013, o 14:34

katka > dziękuję za miłe słowa. :)
U mnie też był epizod hipochondryczny, ale trwał dość krótko, choć intensywnie - lekarz znali już moje nazwisko bez zaglądania w karty, uśmiechali się pod nosami, a na moje pytania w stylu "czy moje serce może nagle przestać bić?" wybuchali śmiechem. W sumie nie dziwię się. Młoda dziewczyna, kilkakrotnie robione EKG, wszystkie podstawowe badania w porządku, a ona się zamartwia że serce jej stanie. :) Potem jeden z lekarzy niechcący mnie nakręcił na to, że mogę mieć guza mózgu (bo mam od wielu lat bóle głowy) - przeżyłam dramatyczne chwile, ale minęło. Uwierzyłam lekarzom którzy mówili że to zwykła migrena, bo przy guzie miałabym na pewno dodatkowe objawy. Tomografię mam dopiero w styczniu, ale jestem spokojna.

Tak sobie myślę że chyba nigdy o czasie nerwicy nie da się pomyśleć - powiedzmy - pozytywnie. Bo to jednak złe wspomnienie, jak bolesna choroba czy toksyczny związek. Pewnie z czasem można myśleć dość obojętnie, ale jednak chyba zawsze będzie się wspominać to jako coś nieprzyjemnego.

No zobaczymy jak to u mnie będzie...
Wiem już że mogę poczuć lęk w każdej chwili, teraz nabrałam trochę pokory (wcześniej przy każdym lepszym samopoczuciu wierzyłam że to już koniec mojego zmagania, a kolejna gorsza chwila odbierała mi nadzieję i podcinała skrzydła). Ale wciąż czegoś się uczę, dowiaduję. Widzę że każdy dobry dzień jest lepszy od dobrych dni które miałam wcześniej, a każdy kryzys jest coraz słabszy. Trzymajcie za mnie kciuki.

Mam takie dziwne wrażenie, że jakby teraz mnie dopadł lęk, to nie miałabym tak silnego przekonania by się go nie bać jak rano. Tak jakby rzeczy które robiłam w ciągu dnia odciągnęły mnie od myśli o nerwicy i ZAPOMNIAŁAM co robić gdy będę miała gorsza chwilę. Zapomniałabym, żeby się nie bać? Nie wiem, bo póki co lęku nie czuję.
Nie wiem jak to wyjaśnić.
Hmm... Myślę że to dla mnie nowy sposób myślenia i muszę się do niego przyzwyczaić. Jeszcze wczoraj bałam się paniki, więc sposób w jaki dziś myślę jest dla mnie nowy i muszę się go nauczyć.

Victor faktycznie pisze w sposób fajny, podbudowujący. Jak na razie jego post najbardziej dał mi kopniaka w tyłek. I blog Szaffera. Jeśli dzięki nim naprawdę uda mi się wyjść z nerwicy, to podziękuję im gorąco na privie. :)
Czy to w ogóle możliwe, by takie rzeczy tak szybko mogły na mnie wpłynąć? Chcę w to wierzyć... Nie, że to tylko chwilowa nadzieja, ale poprawa na stałe...

Wydaje mi się, że jestem raczej dość silna psychicznie (wiem że to nie ma wpływu na to by w nerwicę popaść, ale sadzę że ma wpływ na to, by z nerwicy wyjść), chętna do nauki, nie chcę taplać się w chorobie, wierzę w potężną moc autosugestii, samorozwoju, wierzę że człowiek sam dla siebie jest najlepszym trenerem, chcę powrotu do normalności (a wiem, że chyba nie każdy chce, bo mam koleżankę która w jakiś sposób chyba lubi swój stan, lubi się zamartwiać, widzę że sama wkręca się w obawy i dramatyzowanie, nie wierzy w to że można jej pomóc, ma za sobą próbę samobójczą, zrezygnowała z terapii, rozmowy z nią są mega pesymistyczne itd. - ogólnie zero inicjatywy by z tego wyjść, a nie można komuś pomóc gdy ktoś tego nie chce).

-- 6 grudnia 2013, o 23:00 --
Miałam przed chwilą mały napad lęku, czy właściwie nie wiem jak to nazwać.
Rozmawiałam ze znajomymi na skype i nagle zaczęłam się źle czuć - zrobiło mi się niedobrze i słabo, jakbym miała za chwilę zemdleć. Chciałam to zignorować, ale nie mogłam skupić się na rozmowie. Przeprosiłam ich, rozłączyłam się, położyłam się do łóżka. Przeszło po ok. 10-15 minutach. Teraz mi zimno.
Właściwie nie wiem czego się bałam, nie umiem tego określić. Chyba po prostu tego, że będę czuła się coraz gorzej. Albo inaczej: nagle wszystko mnie zaczęło irytować i drażnić coraz bardziej i bardziej.

Niestety nie jest łatwo w takim stanie powiedzieć sobie, że nie ma się czego bać, skoro strach już jest. Mówiłam sobie to, ale raczej były to puste słowa, które niespecjalnie do mnie docierały.
Miałam ponadto wrażenie, że ostatnio tyle przeczytałam i tyle rad dostałam, że w czasie lęku nie umiałam skupić się na niczym konkretnym. Chciałam i prowadzić dialog, i wmówić sobie że się nie boję, i że to wszystko iluzja, i ośmieszać lęk. Wszystko naraz, aż miałam chaos w głowie, na niczym nie mogłam się skupić.

Czekam na jakieś Wasze dobre rady.
Nie czułam się jakoś źle, raczej niekomfortowo. I niestety narastało we mnie napięcie, że zaraz poczuję się gorzej.
Nie znam teraz powodu dla którego się boje, więc trudno mi poznać "wroga" i powiedzieć sobie CZEGO NIE MAM SIĘ BAĆ.

-- 7 grudnia 2013, o 10:19 --
Wczoraj długo rozważałam czego właściwie się boję. Dotarło do mnie że oczywiście oprócz złego samopoczucia, boję się przede wszystkim utraty kontroli.
Gdy zaczynam się źle czuć, wypraszam męża z pokoju, bo głupio mi, że będzie musiał mnie oglądać w takim stanie; albo źle mi, że będę musiała się kontrolować, zamiast poddać się temu jak się czuję.
W święta mamy jechać do teściów, 150 km od domu, boje się że będę miała atak albo będę się źle czuć. Przeciętna osoba nie ma pojęcia czym jest nerwica lękowa, obawiam się więc, że wezmą mnie za neurotyczkę, panikarę, histeryczkę. Nie zrozumieją mnie, będę czuła się głupio, żałośnie i bardzo samotnie. Presja sprawi, że będę bardzo starała się zachowywać normalnie, co dodatkowo mnie zestresuje.
W Sylwestra ma do nas przyjechać parę osób, boję się że przez swoje głupie zachowania skupie na sobie cała uwagę i zepsuję innym zabawę. Mam ochotę odwołać imprezę.
Tylko w samotności się odprężam, zwłaszcza gdy się położę.

Problem w tym że ja zawsze bardzo się kontroluję. Dlatego nie lubię np. alkoholu. Nigdy przy kimś nie płaczę. Itd.

Strasznie mnie męczy to, że wszystko wiem, wszystko rozumiem - na poziomie racjonalnym. ale NIE CZUJĘ TEGO. Wiem że od napadu lęku nic mi się nie stanie, nawet nie zemdleję. Wiem, że powinno mnie nie obchodzić co sobie inni pomyślą. Wiem, że lęki są iluzją i nic mi nie zrobią. Ale nie czuję tego emocjonalnie. Sądzę, że posiadam już wiedzę, którą mieć powinnam (całymi dniami czytam, dowiaduję się, wczoraj przeczytałam "Oswoić strach"). Ale wciąż tego nie czuję. Wszystko mnie drażni. Jestem zmęczona i przygnębiona.

-- 7 grudnia 2013, o 14:33 --
Analizuję wszystko czego się dowiedziałam i przeczytałam. Dalej uważam, że o ile dociera to do mnie na poziomie intelektualnym, to nie dociera na poziomie emocjonalnym.

Dlatego pytanie do osób które z tego wyszły.
Jak można NIE BAĆ się ataku paniki? Jak? Przecież to coś skrajnie nieprzyjemnego, nawet gdy wiem że nic mi się od tego nie stanie. Nie gniewajcie się, ale dla mnie to takie tylko głupie gadanie, równie głupie jak osoby zgwałconej "nie boję się być zgwałcona po raz kolejny". Nie rozumiem tego i nie wierzę w to. Wmawiacie sobie że atak paniki to coś przyjemnego czy jak? Tak, wiem - że nic Wam on nie zrobi. Ja to wiem, ale jest zajeb*ście nieprzyjemny. Jak można być na to obojętnym, myśleć "i co z tego jak nastąpi"?
Nie widzę tego klucza do pozbycia się strachu, bo nie rozumiem JAK MOŻNA SIĘ NIE BAĆ CZEGOŚ KOSZMARNEGO.

W każdej książce jaką do tej pory przeczytałam jest napisane, że atak paniki jest czymś, czego nie można porównać z niczym co przeżyło się do tej pory. Jak więc można się oszukać że to nic takiego?
Czy jest w stanie mi ktoś to jakoś prosto wyjaśnić?

Echh... wybaczcie za ostry ton, chyba jestem na etapie złości (jak pisał Victor) na osoby którym tak łatwo jest powiedzieć "przestań się bać". Nie rozumiem tego.
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

7 grudnia 2013, o 14:38

Kontrola to jest spory problem a dokładnie problemem jest porzucenie tej kontroli.
Napisze krotko cos tobie moja droga, mianowcie wiesz ze u ciebie to nie atak paniki jest tak naprawde problemem głównym? U ciebie jak i u innych z atakami paniki problemem jest to co myslisz po ataku czyli to wyczekiwanie.
Bo chyba nie bedziesz sie sprzeczac ze gdzies tam w glowie siedzi u ciebie mysl a co jak przyjdzie atak, gdzies wyczuwasz ze moze byc blisko. A prawda jest taka ze obecnie kiedy nadal odczuwasz ta obawe przed tym atak przyjsc moze zawsze, po prostu zawsze, mozesz nie myslec o nim, mozesz byc spokojna i nagle bach, atak paniki i objawy.
Atak paniki ma to do siebie, ze jest skumulowanym lękiem, wielkim lękiem ze straszliwymi myslami lekowymi, czemu tak jest bo juz opisane jest mysle ze czytalas, jest to reakcja walcz badz uciekaj. Podczas tego tak naprawde nie da sie opanowac do konca, mozna tylko to wyciszac aby nie rozkrecac lęku i strachu do rangi ogromnej paniki.
Ale jak atak przyszedl, to juz przyszedl i na pewno troche potrwa, nie ma wyjscia i trzeba go przetrzymac.
Tu najwazniejsza kwestia jest to co ty myslisz po ataku. Przykladem sa tesciowie, co jesli dostaniesz tam atak paniki, no co? Po prostu go przeczekasz, ni emusisz pokazywac paniki, atak przyjdzie i pojdzie, wiem ze to ciezko przy innych go dostac, wiem ze ludzie nie rozumieja, wiem to doskonale ale chodzi o to aby nie bac sie przyjscia atakow paniki a nie samego ataku, bo atak to wielkie nic, meczace ale NIC.
Zawsze minie, ty natomiast bojac sie wystapienia go, stwarzasz podswiadome napiecie, i dlatego te ataki nagle cie tak atakuja, na tym to niestety polega, na presji wlasnie. Roznej presji.

Wiec wedlug mnie lepiej powiedziec a pewnie bedzie atak, nich przejdzie, przeczekam go jak zawsze.

Moze wydawac sie to dziwne, wiele osob oburza sie jak to nie walczyc??? A z czym walczyc? Ze soba? Jak mozna inaczej walczyc? Jak zaczniesz sie szarpac to ataki beda w kolko. Wiem ze to ni ejest latwe ale mysle ze na proboach warto sie oprzec, na terapii i uwazam ze masz bardzo duza szanse stanac na nogi porzadnie nie martwiac sie czy on przyjdzie czy nie.
Nie moze byc tego wyczekiwania podswiadomego.

Co do twojej mamy, by cmoze ona nie wierzy ze mozna, wyglada ze ma taki lęk uogólniony, powiem ci szczerze ze ja uwazam ze wszystko mozna.
Tylze ze trzeba probowac, jak sie mowi ze sie nie da, nie ma probowania, nie ma zmian. Jak twoja mama reaguje tak na telefon, powinna za kazdym razem jak ma takie mysli, od razu oponowac, zla wiadomosc? No byc moze, zycie taki ejest, nie warto tego przezywac przed. (cos takiego)
Wydaje sie moze glupie ale taki cechy nawyków zmieniac wlasnie mozna w taki sposob. Tak samo jak kiedys twoja mama sie tego nauczyla tak sie moze oduczyc a odpornosc na stres rosnie.
To moze byc trudne ale bez presji powoli wykonywane moze stac sie nawet przyjemnoscia z doszkalania siebie.

Trzymaj sie i sorki za bledy ale pisalem w biegu :)
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
maraja
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 14
Rejestracja: 4 grudnia 2013, o 23:58

7 grudnia 2013, o 15:02

Dziękuję za kolejną odpowiedź. Twoje słowa dużo dla mnie znaczą. Ja wiem, że jest wiele osób na forum, które potrzebują wsparcia. ale to tak jak z rozgwiazdami wyrzuconymi na brzeg. Wszystkich nie wrzuci się z powrotem, ale można wrzucić choć część i dla tej części będzie to wiele znaczyć. Piszę to, bo powinieneś być świadomy, że pomagasz. Choć pewnie jesteś.

Czy możesz odnieść się do mojego ostatniego dopisku? Napisz mi proszę - jak przestałeś się bać paniki? Czy to tylko takie wmawianie sobie?
A może ja oczekuję za szybkich efektów? Coś przeczytałam, niby to rozumiem i liczę na to że już, w ciągu jednego czy kilku dni przestanę się bać, a może to pewien proces? Wydaje mi się, że kilka ważnych kroków mam za sobą, więc czemu do cholery utknęłam w tej blokadzie między rozumem a uczuciami?
Kurr... Jestem taka skołowana. Mój mózg mnie nie chce słuchać.
ODPOWIEDZ