Ja Ci powiem cos, a to jest tak ze ataku samego nie przestaniesz sie bac do konca, bo atak jest straszny i zawsze bedzie straszny, tylko nalezy postawic pytanie czemu chcesz sie bac ze on wystapi?
Bo jest straszny? Sluszne pytanie. Ale ja mam inne a jakie masz wyjscie skoro juz cie to spoktalo? Zadnego jak tylko przyjac na klate to ze takie ataki masz i sa one straszne i ze jak przyjda trzeba je przetrwac nie nakrecajac.
To stawia Cie w pewnym polozeniu, ze na sam atak nic nie poradzisz ze przetrzymasz go i tak w sumie czego masz sie bac ze on przyjdzie. Jak ma przyjsc niech przyjdzie.
Ja to tak widze i wiem ze to po czasie staje sie jasniejsze jak pare razy zreflektujesz to na sobie.
I na pewno szybkich efektow s tylu tygodnia i juz po ptakach nie nalezy oczekiwac, a nawet im wiecej atakow tym lepiej...bo mozesz sie skonfrontowac z tym strasznym stanem i zobaczyc ze za kazdym razem jest to samo. I w efekcie mimo strasznego stany nie ma po co sie bac ze przyjdzie.
O tym sa tak naprawde te ksiazki tylko nie w kazdej bedzie to tak napisane bo wydaje sie to zbyt przerazajace. Chyba tylko w ksiazce z polecenia Victora ktora czytalem jest o tym aby przyzwalac na atak paniki aby zobaczyc ze nie ma sie co bac tego wyczekiwania na niego.
Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
Moja "młoda" nerwica
-
- Odburzony Wolontariusz Forum
- Posty: 1939
- Rejestracja: 10 kwietnia 2010, o 22:49
-
- Odburzony i pomocny użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 4 grudnia 2013, o 23:58
Dziękuję za przedstawienie Twojego punktu widzenia, choć w sferze emocjonalnej nadal do mnie to nie dociera.
Nigdy nie miałam ataku bez powodu, powód zawsze był - bardziej lub mniej znaczący (np. zażycie leku uspokajającego od lekarza, czy siny kolor ust - gdy jeszcze bałam się o swoje zdrowie). Od kilku dni, mówię sobie "ok, chcesz to przyjdź" - chociaż robię to na siłę, bo wcale nie chcę by przychodził, nie czuję tego co wypowiadam, czyli kłamię. Czuję troszkę podwyższone objawy lęku, ale atak nie przychodzi. W głębi ducha wiem, że ataku bez powodu mieć nie będę. Tylko że boję się, że powód się znajdzie (np. jakaś szokująca sytuacja, albo jakoś ekstremalnie się sama nakręcę). I właśnie to, że na to nie mam wpływu - przeraża mnie. Nie widzę tego jak Wy to opisujecie: "skoro nie masz wpływu, to po co się stresować?". Nie stresowałabym się, gdybym MIAŁA wpływ!
Kompletnie nie "łapię" tego co piszecie.
W książkach czytam że niewykluczone, że po wyzdrowieniu nadal mogą być ataki. To mnie dobija kompletnie. Niby jak ma mnie to motywować do zdrowienia?
Ja już NIGDY nie chcę mieć ataku!
Wciąż z lękiem i strasznym smutkiem reaguję na wspomnienie pierwszego ataku. Od razu płakać mi się chce gdy o tym pomyślę, czasami zresztą płaczę.
3 godziny poczucia że uchodzi ze mnie życie. 3 godziny stresu tak silnego, że każde wypowiedziane słowo było dla mnie strasznym wysiłkiem. 3 godziny dygotania rąk i nóg, jak u epileptyka. Przerażające zimno. Oczekiwanie na zemdlenie, zatrzymanie serca, jakiś wylew, a nic nie następowało. Wszystkie moje późniejsze ataki były kalką tamtego ataku. Słabą kalką, bo tamto było czymś niewyobrażalnym.
Jak mam pozbyć się tego strasznego wspomnienia, tej traumy?
Jak w ogóle można żyć ze świadomością, że jest możliwe, iż kiedykolwiek jeszcze czegoś takiego doświadczę?! Jak możecie pisać że jesteście gotowi nawet na najstraszniejszy atak? Nie można być gotowym na coś takiego. Nie wierzę w to.
Znów przepraszam za bycie nieznośną. Jestem pełna żalu. Mam dokonać czegoś niemożliwego i zupełnie nie wiem jak.
Nigdy nie miałam ataku bez powodu, powód zawsze był - bardziej lub mniej znaczący (np. zażycie leku uspokajającego od lekarza, czy siny kolor ust - gdy jeszcze bałam się o swoje zdrowie). Od kilku dni, mówię sobie "ok, chcesz to przyjdź" - chociaż robię to na siłę, bo wcale nie chcę by przychodził, nie czuję tego co wypowiadam, czyli kłamię. Czuję troszkę podwyższone objawy lęku, ale atak nie przychodzi. W głębi ducha wiem, że ataku bez powodu mieć nie będę. Tylko że boję się, że powód się znajdzie (np. jakaś szokująca sytuacja, albo jakoś ekstremalnie się sama nakręcę). I właśnie to, że na to nie mam wpływu - przeraża mnie. Nie widzę tego jak Wy to opisujecie: "skoro nie masz wpływu, to po co się stresować?". Nie stresowałabym się, gdybym MIAŁA wpływ!
Kompletnie nie "łapię" tego co piszecie.

W książkach czytam że niewykluczone, że po wyzdrowieniu nadal mogą być ataki. To mnie dobija kompletnie. Niby jak ma mnie to motywować do zdrowienia?
Ja już NIGDY nie chcę mieć ataku!
Wciąż z lękiem i strasznym smutkiem reaguję na wspomnienie pierwszego ataku. Od razu płakać mi się chce gdy o tym pomyślę, czasami zresztą płaczę.
3 godziny poczucia że uchodzi ze mnie życie. 3 godziny stresu tak silnego, że każde wypowiedziane słowo było dla mnie strasznym wysiłkiem. 3 godziny dygotania rąk i nóg, jak u epileptyka. Przerażające zimno. Oczekiwanie na zemdlenie, zatrzymanie serca, jakiś wylew, a nic nie następowało. Wszystkie moje późniejsze ataki były kalką tamtego ataku. Słabą kalką, bo tamto było czymś niewyobrażalnym.
Jak mam pozbyć się tego strasznego wspomnienia, tej traumy?
Jak w ogóle można żyć ze świadomością, że jest możliwe, iż kiedykolwiek jeszcze czegoś takiego doświadczę?! Jak możecie pisać że jesteście gotowi nawet na najstraszniejszy atak? Nie można być gotowym na coś takiego. Nie wierzę w to.
Znów przepraszam za bycie nieznośną. Jestem pełna żalu. Mam dokonać czegoś niemożliwego i zupełnie nie wiem jak.
-
- Odburzony Wolontariusz Forum
- Posty: 1939
- Rejestracja: 10 kwietnia 2010, o 22:49
Mozliwe ze potrzebujesz czasu troche, przykro mi to stwierdzic ale spinanie sie ze koniecznie nie chce ataku po prostu nie pomoze ci a utrzymywanie tej kontroli aby go nigdy nie bylo dziala odwrotnie. Zmiana musi zajsc w tobie dlatego z lęku ciezej jest wyjsc bo tu nikt slowami tego nie zmieni.
Rozumiem twoja bezsilnosc i to ze emocjonalnie do ciebie to nie dociera. jednakze mowie to czego sam dosiwadczylem i co mi pomoglo. Bo wiem ze tak jest najlepiej a przynajmniej dla mnie bylo.
Nie wiem co powiedziec jak ktos pisze ja nigdy nie chce juz wiecej ataku, bo wiem ze tak moze nie byc i ze takie nastawienie pogarsza sprawe. Nie bede tu sciemnial ze spoko moze nigdy nie bedzie, bo wiem ze majac wyczulenie na tym punkcie aktywne, mozna go dostac.
Rozumiem twoja bezsilnosc i to ze emocjonalnie do ciebie to nie dociera. jednakze mowie to czego sam dosiwadczylem i co mi pomoglo. Bo wiem ze tak jest najlepiej a przynajmniej dla mnie bylo.
Nie wiem co powiedziec jak ktos pisze ja nigdy nie chce juz wiecej ataku, bo wiem ze tak moze nie byc i ze takie nastawienie pogarsza sprawe. Nie bede tu sciemnial ze spoko moze nigdy nie bedzie, bo wiem ze majac wyczulenie na tym punkcie aktywne, mozna go dostac.
-
- Odburzony i pomocny użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 4 grudnia 2013, o 23:58
Gdy akurat mam dobry nastrój, wszelkie rady trafiają do mnie. Wtedy na serio czuje, że najgorsze co może mi zrobić mój lęk, to atak paniki, a po przeanalizowaniu dochodzę do wniosku że to nie będzie takie straszne - pomijając pierwszy atak, bo takiego nie chciałabym przeżyć drugi raz (nie sądzę bym zmieniła pod tym względem zdanie); wszystkie kolejne były dość łagodne i zawsze dotyczyły obawy o zdrowie fizyczne - być może skoro ten element odszedł, to atak byłby łagodniejszy.
Gdy mam gorsze chwile, nie dociera do mnie nic, myśli galopują, rady "przestań się bać" wydają mi się durne i odległe, jestem wtedy wściekła, rozżalona, mam ochotę tupać.
Większe fizyczne objawy przeszły mi już jakiś czas temu, ok. tydzień temu odzyskałam apetyt (wcześniej nie jadłam praktycznie nic i kilogramy przerażająco spadały), nie mam nudności. Gdy odczuję jakiś objaw somatyczny (a mam czasami taki sekundowy, np. potknięcie serca, zawrót głowy, kłucie w klatce), momentalnie się uspokajam tak, ze serce nawet nie zdąży przyspieszyć. I po chwili zapominam, bo wiem że to tylko sztuczki nerwicy. Parę tygodni temu takie objawy doprowadzałyby mnie do paniki. Śmieszne jest to, że ja się czuję właściwie cały czas dobrze. Tylko te uporczywe myśli... I wmawianie sobie, że tak naprawdę czuję się źle.
Zauważyłam gdy płaczę to czuję się lepiej. Smutek zajmuje miejsce lęku, jest mi wszystko obojętne, jestem wtedy tak udręczona, że mam gdzieś czy któryś z moich lęków się spełni - byleby już wszystko się skończyło. Wyzywam je wręcz, mówię "no, strachu, wyskocz z ciemności, zrób cokolwiek". Poddaję się wtedy zupełnie.
Wiem że biadolę, wiem że skupiam się na sobie. Przepraszam. Nie wiem czy Wy mieliście jakieś wsparcie w nerwicy, ale ja nie mam żadnego. Żadna z bliskich mi osób nie ma pojęcia na temat tego zaburzenia. Mama strasznie się przejmuje, czym mnie dodatkowo straszy. Mąż jakby bagatelizuje (na początku mówił że mam wziąć się w garść, że sama wymyślam problemy - pewnie miał dobre intencje; teraz słucha gdy mówię ale go to nudzi, bo pewnie wcale tego nie rozumie). Mimo że mój stan trwa już parę tygodni, on jest zawsze zdziwiony gdy poczuję się gorzej "Ale dlaczego? Co cię zdenerwowało?", a ja nie umiem mu wytłumaczyć że nic. I czuję się winna. Nie dziwię mu się, ja tez niedawno nie miałam pojęcia o nerwicy.
Psycholog jest jakby w innym świecie. Ani razu nie powiedział mi, że nie powinnam się martwić. Rozmowa z nim wygląda mniej więcej tak:
- Proszę wąchać swoje ulubione perfumy.
- Robię to, ale to pomaga na chwilę.
- Ale życie składa się z chwil.
No i ja nie wiem co mu odpowiadać, bo mam wrażenie że nie wie o czym ja mówię. Jego rady by w chwilach lęku uprawiać sport może i są pomocne... ale doraźnie. Bo dla mnie to uciekanie od problemu. Ja chcę mój problem pojąć i poradzić sobie z nim wewnętrznie.
Drugi psycholog (z którym jestem umówiona za 10 dni) powiedział że na to co mam to tylko pomogą leki, ewentualnie szpital psychiatryczny. Do tego kazał mi brać tabletki benzo, po których mam koszmary senne, bo powiedział "dopiero po ok. 4 tygodniach można stwierdzić czy lek działa". Tylko że po 4 tygodniach i tak musiałabym je odstawić.
Dlaczego więc jestem umówiona z nim za 10 dni? Bo mieszkam w małym mieście i nie mam wyjścia. Albo taka pomoc albo żadna. Ewentualnie nie chodzić do specjalistów, a leczyć się sama. Absolutnie bez tabletek, bo taką podjęłam decyzję.
Mam oczywiście znajomych, przyjaciół, ale oni tez nie mają pojęcia o lękach. Myślą że chodzi mi o lęk, jaki oni odczuwają czasami - taki racjonalny, niezbyt silny. I dziwią mi się, czemu nie mogę sobie poradzić ze swoim. Mówią "przecież masz takie udane życie, o co ci chodzi? skąd ten problem?".
Chciałabym żeby ktoś mi powiedział "Pracujesz nad sobą, robisz wspaniałe postępy, nie pogrążasz się w chorobie. Jesteś na świetnej drodze do wyzdrowienia i niebawem na pewno się to stanie, zobaczysz". Ale wszyscy mnie tylko straszą, a ja się boję, że pewnego dnia zabraknie mi nadziei i im uwierzę.
Słowem - wiem że marudzę tutaj, trajkoczę o sobie. Ale nie mam ani jednej osoby która by mnie wysłuchała ze zrozumieniem. Głupio mi o tym pisać, bo jestem silną kobietą, nigdy nie biadoliłam, nie użalałam się, nie potrzebowałam uwagi tak desperacko. Chcę żebyście wiedzieli, że każdy Wasz post jest dla mnie wspaniały, mam się na czym oprzeć, lepiej się czuję. Bo wiem że jest Ktoś, że nie jestem sama.
Gdy mam gorsze chwile, nie dociera do mnie nic, myśli galopują, rady "przestań się bać" wydają mi się durne i odległe, jestem wtedy wściekła, rozżalona, mam ochotę tupać.
Większe fizyczne objawy przeszły mi już jakiś czas temu, ok. tydzień temu odzyskałam apetyt (wcześniej nie jadłam praktycznie nic i kilogramy przerażająco spadały), nie mam nudności. Gdy odczuję jakiś objaw somatyczny (a mam czasami taki sekundowy, np. potknięcie serca, zawrót głowy, kłucie w klatce), momentalnie się uspokajam tak, ze serce nawet nie zdąży przyspieszyć. I po chwili zapominam, bo wiem że to tylko sztuczki nerwicy. Parę tygodni temu takie objawy doprowadzałyby mnie do paniki. Śmieszne jest to, że ja się czuję właściwie cały czas dobrze. Tylko te uporczywe myśli... I wmawianie sobie, że tak naprawdę czuję się źle.
Zauważyłam gdy płaczę to czuję się lepiej. Smutek zajmuje miejsce lęku, jest mi wszystko obojętne, jestem wtedy tak udręczona, że mam gdzieś czy któryś z moich lęków się spełni - byleby już wszystko się skończyło. Wyzywam je wręcz, mówię "no, strachu, wyskocz z ciemności, zrób cokolwiek". Poddaję się wtedy zupełnie.
Wiem że biadolę, wiem że skupiam się na sobie. Przepraszam. Nie wiem czy Wy mieliście jakieś wsparcie w nerwicy, ale ja nie mam żadnego. Żadna z bliskich mi osób nie ma pojęcia na temat tego zaburzenia. Mama strasznie się przejmuje, czym mnie dodatkowo straszy. Mąż jakby bagatelizuje (na początku mówił że mam wziąć się w garść, że sama wymyślam problemy - pewnie miał dobre intencje; teraz słucha gdy mówię ale go to nudzi, bo pewnie wcale tego nie rozumie). Mimo że mój stan trwa już parę tygodni, on jest zawsze zdziwiony gdy poczuję się gorzej "Ale dlaczego? Co cię zdenerwowało?", a ja nie umiem mu wytłumaczyć że nic. I czuję się winna. Nie dziwię mu się, ja tez niedawno nie miałam pojęcia o nerwicy.
Psycholog jest jakby w innym świecie. Ani razu nie powiedział mi, że nie powinnam się martwić. Rozmowa z nim wygląda mniej więcej tak:
- Proszę wąchać swoje ulubione perfumy.
- Robię to, ale to pomaga na chwilę.
- Ale życie składa się z chwil.
No i ja nie wiem co mu odpowiadać, bo mam wrażenie że nie wie o czym ja mówię. Jego rady by w chwilach lęku uprawiać sport może i są pomocne... ale doraźnie. Bo dla mnie to uciekanie od problemu. Ja chcę mój problem pojąć i poradzić sobie z nim wewnętrznie.
Drugi psycholog (z którym jestem umówiona za 10 dni) powiedział że na to co mam to tylko pomogą leki, ewentualnie szpital psychiatryczny. Do tego kazał mi brać tabletki benzo, po których mam koszmary senne, bo powiedział "dopiero po ok. 4 tygodniach można stwierdzić czy lek działa". Tylko że po 4 tygodniach i tak musiałabym je odstawić.
Dlaczego więc jestem umówiona z nim za 10 dni? Bo mieszkam w małym mieście i nie mam wyjścia. Albo taka pomoc albo żadna. Ewentualnie nie chodzić do specjalistów, a leczyć się sama. Absolutnie bez tabletek, bo taką podjęłam decyzję.
Mam oczywiście znajomych, przyjaciół, ale oni tez nie mają pojęcia o lękach. Myślą że chodzi mi o lęk, jaki oni odczuwają czasami - taki racjonalny, niezbyt silny. I dziwią mi się, czemu nie mogę sobie poradzić ze swoim. Mówią "przecież masz takie udane życie, o co ci chodzi? skąd ten problem?".
Chciałabym żeby ktoś mi powiedział "Pracujesz nad sobą, robisz wspaniałe postępy, nie pogrążasz się w chorobie. Jesteś na świetnej drodze do wyzdrowienia i niebawem na pewno się to stanie, zobaczysz". Ale wszyscy mnie tylko straszą, a ja się boję, że pewnego dnia zabraknie mi nadziei i im uwierzę.
Słowem - wiem że marudzę tutaj, trajkoczę o sobie. Ale nie mam ani jednej osoby która by mnie wysłuchała ze zrozumieniem. Głupio mi o tym pisać, bo jestem silną kobietą, nigdy nie biadoliłam, nie użalałam się, nie potrzebowałam uwagi tak desperacko. Chcę żebyście wiedzieli, że każdy Wasz post jest dla mnie wspaniały, mam się na czym oprzeć, lepiej się czuję. Bo wiem że jest Ktoś, że nie jestem sama.
-
- Odburzony Wolontariusz Forum
- Posty: 1939
- Rejestracja: 10 kwietnia 2010, o 22:49
Mnie rowznie nikt nie wspieral zupelnie, kazdy tylko mowil wez sie w garsc albo mowil ze jestem leniwy. Niestety tu zrozumienia sie nie znajdzie bo ludzie bez tego nie maja pojecia co to znaczy lęk. Nie warto sie tym dolowac.
Druga rzecz to taka ze wszystko co zajmuje mysli jest wazne, bo w ktoryms momencie mozesz tak sie zamyslic ze zalapiesz to ze nie ma sensu sie bac, tak jak Victor dzis napisal, wiara w to ze nie ma sie czego bac i akceptacja tych stanow przyjda poprzez proby. akceptacja-zaburzenia-oraz-wiara-ze-to- ... t3619.html
Prawda taka jest ze pomimo tego ze jestes przrazopna atakami paniki powinnas probowac sie z nimi oswajac, nie ma niczego takiego co mogloby teraz nagle zrobic ze atak na bank sie nie pojawi, on sie pojawi wtedy kiedy bedziesz probowala sie z nim oswajac, i nie tyle co nie bac ale zrozumiec ze to jest bezsensu bo wtedy ataki wlasnie przychodzic beda.
Pozwolic sobie zeby przychodzily jakis czas, bo nie na zawsze bo jak powolisz to one wlasnie odejda. Tak to dziala w lękach.
Nie musisz sie przestawac bac, bo nie da sie tak zrobic ze sie nagle nie boisz, gdyby sie dalo to nie rozmawialibysmy o tym tutaj. To wymaga probowania i wtedy sama sie przekonujesz ze nie ma powodu i wychodzisz z tego.
Druga rzecz to taka ze wszystko co zajmuje mysli jest wazne, bo w ktoryms momencie mozesz tak sie zamyslic ze zalapiesz to ze nie ma sensu sie bac, tak jak Victor dzis napisal, wiara w to ze nie ma sie czego bac i akceptacja tych stanow przyjda poprzez proby. akceptacja-zaburzenia-oraz-wiara-ze-to- ... t3619.html
Prawda taka jest ze pomimo tego ze jestes przrazopna atakami paniki powinnas probowac sie z nimi oswajac, nie ma niczego takiego co mogloby teraz nagle zrobic ze atak na bank sie nie pojawi, on sie pojawi wtedy kiedy bedziesz probowala sie z nim oswajac, i nie tyle co nie bac ale zrozumiec ze to jest bezsensu bo wtedy ataki wlasnie przychodzic beda.
Pozwolic sobie zeby przychodzily jakis czas, bo nie na zawsze bo jak powolisz to one wlasnie odejda. Tak to dziala w lękach.
Nie musisz sie przestawac bac, bo nie da sie tak zrobic ze sie nagle nie boisz, gdyby sie dalo to nie rozmawialibysmy o tym tutaj. To wymaga probowania i wtedy sama sie przekonujesz ze nie ma powodu i wychodzisz z tego.
-
- Odburzony i pomocny użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 4 grudnia 2013, o 23:58
Wojtek, a byłeś na jakiejś terapii, miałeś jakąkolwiek pomoc? Czy radziłeś sobie sam? Masz gdzieś swój wątek na forum?
Jak pisałam, próbowałam w ostatnich dniach przywołać atak (pełna napięcia i strachu a nie akceptacji, ale jednak) - gdy nadchodził lęk, dawałam się ponieść. Ale atak nie następował. Wszystko po chwili mijało. Chociaż nie wiem czy tak naprawdę wewnątrz nie uspokajałam się specjalnie. Wierzę, że na pewnym etapie lęku (gdy tylko się rozpoczyna) można się samemu uspokoić - przynajmniej mi się udawało (od kiedy porzuciłam strach przed utratą życia, bo wcześniej lęku nie umiałam opanować). Oczywiście nie tak na amen, bo potem zostaje niepokój, ale falę lęku można w miarę uspokoić, gdy dopiero się zaczyna.
Napiszcie mi proszę czy następujące objawy są znakiem że jestem na dobrej drodze do wyzdrowienia? (desperacko tego pragnę - przyznaję; dajcie mi jakieś światełko nadziei):
- nie mam już całych dni w lęku, tylko epizody powiedzmy po 10-30 min dziennie, a bywają nawet całe dnie bez napadów lęku, resztę czasu zajmuje mi głównie zamartwianie się (smutek, złość, tęsknota za wcześniejszym życiem), niepokój (nie jest przerażający, nie nazwałabym go lękiem, jest to napięcie, z którym można w miarę zwyczajnie funkcjonować), ale także całkiem normalne momenty
- ataku paniki nie miałam od 2 tygodni (ostatni wywołany był benzodiazepiną)
- mam apetyt od tygodnia
- na poziomie intelektualnym wiem, że nie ma się czego bać; jestem uświadomiona czym jest nerwica
- nie mam już paraliżujących lęków abstrakcyjnych (typu że coś wyskoczy spod łóżka albo że zobaczę coś strasznego w lustrze); mam czasami takie głupie myśli, ale wtedy wgapiam się pod to łóżko tak długo, aż mi przechodzi, skoro nic się nie dzieje, choć kosztuje mnie to dużo wysiłku i odwagi
- nie mam już długotrwałych objawów fizycznych (wcześniej np. cały dzień odczuwałam duszności, mdłości)
- ignoruję krótkotrwałe objawy somatyczne nerwicy
- jestem w stanie uspokoić lęk w jego pierwszej fazie (pod warunkiem że się położę - taki sobie chyba wyrobiłam odruch po treningach relaksacyjnych), co nie znaczy że likwiduję niepokój, bo tak nie jest, tego na razie nie potrafię, bo przypomina on bardziej natręctwo
- co prawda czuję smutek, niechęć do życia i często płaczę, ale odczuwam też swoje drobne radości, a w ostatnich tygodniach tego nie miałam - nic mnie nie cieszyło
- nie mam już uczucia że jakby mój głos nie jest moim głosem, że patrzę na wszystko obok, że wszystko jest dziwne i nierealne (chociaż tego typu uczucia miałam rzadko), czuję teraz jedność ze swoim ciałem
Wciąż zastanawiam się, kiedy rozpocznie się mój proces zdrowienia, a może on już trwa?
(teraz mi tak łatwo mówić bo mam dobry nastrój, a gdy poczuję się gorzej - pewnie znów będę zrezygnowana i nieznośna)
Czasami mam uczucie że jestem blisko końca, a czasami ze nawet nie zaczęłam i że strasznie długa droga przede mną. Czy Wy, zdrowiejący, mieliście takie same uczucia?
Na minus jest jednak to, że myślę o swoim stanie bardziej obsesyjnie niż wcześniej, nie ma wręcz minuty bym porzuciła tę myśl. Żyję właściwie wyłącznie tym, wszystko inne jest na drugim planie. No i oczywiście to, że kompletnie nie łapię tego o czym piszecie (żeby oswoić się z atakami paniki). Zauważyłam też, że chyba nie do końca porzuciłam strach o chorobie psychicznej. Jest we mnie wciąż obawa, że może mój mózg jest chory, czy tez stanie się chory przez nadmierny stres, zrobi mi strasznego psikusa i np. zobaczę coś czego nie ma, usłyszę jakieś głosy czy coś takiego. Boję się też wyjechać gdzieś daleko albo zaprosić do nas większą liczbę ludzi.
Pytam o to, bo nie mam jak porównać do ludzi którzy wyzdrowieli - wszyscy piszecie o tym, jak czujecie się teraz, a raczej niewiele o samym procesie (może jest taki wątek, ale na razie na niego nie trafiłam - jeśli tak, to proszę o link). Czy bywały wątpliwości, kryzysy, może krok do tyłu? Ile u Was to trwało?
Wiecie co mnie fascynuje? Że nie mając zielonego pojęcia o nerwicy lękowej (owszem, mama mi wspominała że się czasami boi bez powodu, ale było to dla mnie niezrozumiałe i odległe), nigdy na ten temat się nie dowiadując, nie czytając - mam wręcz książkowy jej przebieg. Podobnie jak większość ludzi, których wspomnienia czytałam. Fascynujące, że mózg działa tak samo w podobnych sytuacjach u rożnych ludzi, którzy nigdy o nerwicy ani o sobie wzajemnie nie słyszeli. Dla mnie osobiście to duża otucha, bo jest dowodem na to, że nie jest to żadna dziwna choroba, coś niespotykanego, nietypowego. Że wszyscy tak naprawdę przeżywamy czy przeżywaliśmy to samo.
Jak pisałam, próbowałam w ostatnich dniach przywołać atak (pełna napięcia i strachu a nie akceptacji, ale jednak) - gdy nadchodził lęk, dawałam się ponieść. Ale atak nie następował. Wszystko po chwili mijało. Chociaż nie wiem czy tak naprawdę wewnątrz nie uspokajałam się specjalnie. Wierzę, że na pewnym etapie lęku (gdy tylko się rozpoczyna) można się samemu uspokoić - przynajmniej mi się udawało (od kiedy porzuciłam strach przed utratą życia, bo wcześniej lęku nie umiałam opanować). Oczywiście nie tak na amen, bo potem zostaje niepokój, ale falę lęku można w miarę uspokoić, gdy dopiero się zaczyna.
Napiszcie mi proszę czy następujące objawy są znakiem że jestem na dobrej drodze do wyzdrowienia? (desperacko tego pragnę - przyznaję; dajcie mi jakieś światełko nadziei):
- nie mam już całych dni w lęku, tylko epizody powiedzmy po 10-30 min dziennie, a bywają nawet całe dnie bez napadów lęku, resztę czasu zajmuje mi głównie zamartwianie się (smutek, złość, tęsknota za wcześniejszym życiem), niepokój (nie jest przerażający, nie nazwałabym go lękiem, jest to napięcie, z którym można w miarę zwyczajnie funkcjonować), ale także całkiem normalne momenty
- ataku paniki nie miałam od 2 tygodni (ostatni wywołany był benzodiazepiną)
- mam apetyt od tygodnia
- na poziomie intelektualnym wiem, że nie ma się czego bać; jestem uświadomiona czym jest nerwica
- nie mam już paraliżujących lęków abstrakcyjnych (typu że coś wyskoczy spod łóżka albo że zobaczę coś strasznego w lustrze); mam czasami takie głupie myśli, ale wtedy wgapiam się pod to łóżko tak długo, aż mi przechodzi, skoro nic się nie dzieje, choć kosztuje mnie to dużo wysiłku i odwagi
- nie mam już długotrwałych objawów fizycznych (wcześniej np. cały dzień odczuwałam duszności, mdłości)
- ignoruję krótkotrwałe objawy somatyczne nerwicy
- jestem w stanie uspokoić lęk w jego pierwszej fazie (pod warunkiem że się położę - taki sobie chyba wyrobiłam odruch po treningach relaksacyjnych), co nie znaczy że likwiduję niepokój, bo tak nie jest, tego na razie nie potrafię, bo przypomina on bardziej natręctwo
- co prawda czuję smutek, niechęć do życia i często płaczę, ale odczuwam też swoje drobne radości, a w ostatnich tygodniach tego nie miałam - nic mnie nie cieszyło
- nie mam już uczucia że jakby mój głos nie jest moim głosem, że patrzę na wszystko obok, że wszystko jest dziwne i nierealne (chociaż tego typu uczucia miałam rzadko), czuję teraz jedność ze swoim ciałem
Wciąż zastanawiam się, kiedy rozpocznie się mój proces zdrowienia, a może on już trwa?
(teraz mi tak łatwo mówić bo mam dobry nastrój, a gdy poczuję się gorzej - pewnie znów będę zrezygnowana i nieznośna)
Czasami mam uczucie że jestem blisko końca, a czasami ze nawet nie zaczęłam i że strasznie długa droga przede mną. Czy Wy, zdrowiejący, mieliście takie same uczucia?
Na minus jest jednak to, że myślę o swoim stanie bardziej obsesyjnie niż wcześniej, nie ma wręcz minuty bym porzuciła tę myśl. Żyję właściwie wyłącznie tym, wszystko inne jest na drugim planie. No i oczywiście to, że kompletnie nie łapię tego o czym piszecie (żeby oswoić się z atakami paniki). Zauważyłam też, że chyba nie do końca porzuciłam strach o chorobie psychicznej. Jest we mnie wciąż obawa, że może mój mózg jest chory, czy tez stanie się chory przez nadmierny stres, zrobi mi strasznego psikusa i np. zobaczę coś czego nie ma, usłyszę jakieś głosy czy coś takiego. Boję się też wyjechać gdzieś daleko albo zaprosić do nas większą liczbę ludzi.
Pytam o to, bo nie mam jak porównać do ludzi którzy wyzdrowieli - wszyscy piszecie o tym, jak czujecie się teraz, a raczej niewiele o samym procesie (może jest taki wątek, ale na razie na niego nie trafiłam - jeśli tak, to proszę o link). Czy bywały wątpliwości, kryzysy, może krok do tyłu? Ile u Was to trwało?
Wiecie co mnie fascynuje? Że nie mając zielonego pojęcia o nerwicy lękowej (owszem, mama mi wspominała że się czasami boi bez powodu, ale było to dla mnie niezrozumiałe i odległe), nigdy na ten temat się nie dowiadując, nie czytając - mam wręcz książkowy jej przebieg. Podobnie jak większość ludzi, których wspomnienia czytałam. Fascynujące, że mózg działa tak samo w podobnych sytuacjach u rożnych ludzi, którzy nigdy o nerwicy ani o sobie wzajemnie nie słyszeli. Dla mnie osobiście to duża otucha, bo jest dowodem na to, że nie jest to żadna dziwna choroba, coś niespotykanego, nietypowego. Że wszyscy tak naprawdę przeżywamy czy przeżywaliśmy to samo.
Ostatnio zmieniony 8 grudnia 2013, o 02:10 przez maraja, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Administrator
- Posty: 1889
- Rejestracja: 11 maja 2013, o 02:54
Otóż tak, jak najbardziej jesteś w etapie zdrowienia/odburzania. Praktycznie ten etap trwa cały czas gdy Ty po prostu zmieniasz swoje podejście do nerwicy, lęku oraz obaw. Ten etap to po prostu proces zmiany nastawienia i życia dalej swoim życiem. Z tego co napisałaś to jest naprawdę bardzo dobrze i nie masz się co martwić. To co wypisałaś po myślnikach świadczy o tym że lęki Cię już nie ograniczają, zaczynają stopniowo puszczać. O to właśnie chodzi, gdy poszerzasz swoją świadomość to wszystko zaczyna puszczać bo przestajesz się tego lękać a co za tym idzie, zmiany zachodzą w Twojej podświadomośći. Praktycznie patologiczny lęk (czyli ten nerwicowy) trwa i tkwi głównie w podświadomości. Dlatego tak ważna jest zmiana otoczenia myślowego (czyli życie dalej swoim życiem zamiast topić się w objawach i lęku).
To co powinnaś sobie teraz uświadomić to fakty, prawdę, to co jest realnie teraz w Twoim życiu. Czyli fakt że:
-funkcjonujesz całkiem normlanie
-masz moralność i świadomość swoich czynów
-NIC się nie zmieniło w Twoim otoczeniu (sąsiad dalej pije swoją ulubioną kawę a koty dalej skaczą po płotach
)
- Możesz nadal wszystko (Nerwica Cię REALNIE w niczym NIE OGRANICZA )
To co się pojawia to lękowe myśli oraz obrazy lękowe. W takim wypdku polecam Ci technikę ośmieszania, nabierz do nich dystansu, obawiasz się ataku paniki? To wyobraź sobie że obawiasz się ataku śmiechu i tak naprawdę się tego nie obawiasz tylko czujesz podekscytowanie bo to coś miłego. Takie zamiany wizualizacyjne potrafią zdziałać naprawdę piękne rzeczy w naszym umyśle. Więcej o tym tutaj: rozbijamy-lek-zamiana-wizualizacyjna-t3413.html
Kryzysy, wątpliwości itp. są ZAWSZE i nie tylko przy zaburzeniu, bo życie ma przecież wiele barw oraz smaków i nie wszystkie są miłe i przyjemne. Dlatego tak ważny jest dystans, ostatnio zrobiem webinar na ten temat, znajdziesz go tutaj: webinar-odnosnie-dystansu-t3569.html
Także droga Marajo, nie obawiaj się że coś się cofa, lub że stoisz w miejscu ponieważ każda sekunda jest unikalna i każde doświadczenie również. Nic nie przytafia się identycznie dwa razy a Ty sama z każdym dniem rowijasz się osobiście więc o cofaniu się nie ma nawet mowy.
A każda porażka nie jest tak naprawdę porażką gdy wyciągasz z tego wnioski, jest tylko doświadczeniem które samo w sobie jest neutralne, to my sami nadajemy mu wartość dodatnią lub ujemną. Więc gdy wstajesz po porażce to nie trkatuj tego jako porażki lecz jako nauczkę oraz następny krok do sukcesu.
Pozdrawiam
To co powinnaś sobie teraz uświadomić to fakty, prawdę, to co jest realnie teraz w Twoim życiu. Czyli fakt że:
-funkcjonujesz całkiem normlanie
-masz moralność i świadomość swoich czynów
-NIC się nie zmieniło w Twoim otoczeniu (sąsiad dalej pije swoją ulubioną kawę a koty dalej skaczą po płotach

- Możesz nadal wszystko (Nerwica Cię REALNIE w niczym NIE OGRANICZA )
To co się pojawia to lękowe myśli oraz obrazy lękowe. W takim wypdku polecam Ci technikę ośmieszania, nabierz do nich dystansu, obawiasz się ataku paniki? To wyobraź sobie że obawiasz się ataku śmiechu i tak naprawdę się tego nie obawiasz tylko czujesz podekscytowanie bo to coś miłego. Takie zamiany wizualizacyjne potrafią zdziałać naprawdę piękne rzeczy w naszym umyśle. Więcej o tym tutaj: rozbijamy-lek-zamiana-wizualizacyjna-t3413.html
Kryzysy, wątpliwości itp. są ZAWSZE i nie tylko przy zaburzeniu, bo życie ma przecież wiele barw oraz smaków i nie wszystkie są miłe i przyjemne. Dlatego tak ważny jest dystans, ostatnio zrobiem webinar na ten temat, znajdziesz go tutaj: webinar-odnosnie-dystansu-t3569.html
Także droga Marajo, nie obawiaj się że coś się cofa, lub że stoisz w miejscu ponieważ każda sekunda jest unikalna i każde doświadczenie również. Nic nie przytafia się identycznie dwa razy a Ty sama z każdym dniem rowijasz się osobiście więc o cofaniu się nie ma nawet mowy.

A każda porażka nie jest tak naprawdę porażką gdy wyciągasz z tego wnioski, jest tylko doświadczeniem które samo w sobie jest neutralne, to my sami nadajemy mu wartość dodatnią lub ujemną. Więc gdy wstajesz po porażce to nie trkatuj tego jako porażki lecz jako nauczkę oraz następny krok do sukcesu.

Pozdrawiam
'Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą'
'Lepiej jest umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach.'
'Puk puk, strach puka do drzwi, otwiera mu odwaga a tam nikogo nie ma.'
Jest dobrze, dobrze. Jest źle, też dobrze
'Odwaga to nie brak strachu, to działanie pomimo strachu'
Ty nie jesteś zaburzeniem, a zaburzenie nie jest Tobą
Odburzony
Konsultacja Skype
'Lepiej jest umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach.'
'Puk puk, strach puka do drzwi, otwiera mu odwaga a tam nikogo nie ma.'
Jest dobrze, dobrze. Jest źle, też dobrze
'Odwaga to nie brak strachu, to działanie pomimo strachu'
Ty nie jesteś zaburzeniem, a zaburzenie nie jest Tobą
Odburzony
Konsultacja Skype
-
- Odburzony i pomocny użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 4 grudnia 2013, o 23:58
Ooo, odpowiedź o takiej godzinie!
Dziękuję bardzo bardzo.
Hah, pomysł z wyobrażaniem sobie ataku paniki jako ataku śmiechu jest ciekawy.
A wyżej pytałam jak to możliwe, ze oswoiliście się z atakami. Hmmm...
Dziękuję za linki, na pewno przeczytam.

Hah, pomysł z wyobrażaniem sobie ataku paniki jako ataku śmiechu jest ciekawy.

Dziękuję za linki, na pewno przeczytam.
-
- Administrator
- Posty: 1889
- Rejestracja: 11 maja 2013, o 02:54
Proszę bardzo, niechaj Ci dobrze służą. 

'Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą'
'Lepiej jest umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach.'
'Puk puk, strach puka do drzwi, otwiera mu odwaga a tam nikogo nie ma.'
Jest dobrze, dobrze. Jest źle, też dobrze
'Odwaga to nie brak strachu, to działanie pomimo strachu'
Ty nie jesteś zaburzeniem, a zaburzenie nie jest Tobą
Odburzony
Konsultacja Skype
'Lepiej jest umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach.'
'Puk puk, strach puka do drzwi, otwiera mu odwaga a tam nikogo nie ma.'
Jest dobrze, dobrze. Jest źle, też dobrze
'Odwaga to nie brak strachu, to działanie pomimo strachu'
Ty nie jesteś zaburzeniem, a zaburzenie nie jest Tobą
Odburzony
Konsultacja Skype