4 marca 2015, o 18:41
Nie ma tego co ukrywać. Jak ma się grypę i nie wyłazi ze znajomymi, to też gadacie - sorki, nie idę, bo mam gorączkę itp. Jak mam nerwicę i nie wyłażę ze znajomymi, to też mówię: sorki, nie idę, dzisiaj się boję wyłazić.
Ale o ile ludzie rozumieją, że można mieć gorączkę i nie wyłazić, o tyle nie rozumieją, że można się bać czegoś i nie wyjść. W pierwszym przypadku niby oki, bo choroba. W drugim przylepiają etykietkę świra.
I to mi się nie podoba. Sposób podejścia innych. Dlatego od pewnego czasu mówię otwarcie o swoich problemach z lękami. Nie na zasadzie użalania się, ale na zasadzie prostej informacji. Grono znajomych znacznie się wykruszyło, ale nie żałuję. Myślę, że tak jak w przypadku depresji, problem, z którym się borykamy jest zbyt mało znany w społeczeństwie, dlatego automatycznie jest to odrzucane, a ludzie po prostu się boją. Należy ich więc uświadomić, przekazać pewne informacje, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Zauważcie, że w społeczeństwie pokutuje przekonanie, że do psychiatry, psychologa chodzą tylko wariaci. Leczą się - też tylko wariaci. A więc skoro i lękowcy, czy ludzie z depresją tam trafiają, to są wariatami. Bo społeczeństwo nie ma na ten temat wiedzy. Zauważcie różnicę, kiedy dzwonicie do pracodawcy i gadacie: szefie, dostałem gorączki, rozchorowałem się, mam zapalenie oskrzeli itp, idę na L-4. A kiedy mu zadzwonicie i powiecie: boję się dzisiaj wyjść z domu, idę do psychiatry.
W drugim przypadku na bank macie zwolnienie.
A nerwica to nic innego jak chwilowa (no czasami dłuższa) niedyspozycja organizmu. Tak samo jak katar, kaszel, grypa, złamanie nogi. Też na jakiś czas odbija się na twoim zdrowiu, kontaktach z otoczeniem.