17 lipca 2016, o 11:00
U mnie mniej więcej to samo, tylko o wiele bardziej nasilone. Mieszkam sama z narzeczonym od ponad roku. Wcześniej mieszkaliśmy z moją mamą i siostrą przez dwa lata. Od kiedy się zaręczyliśmy i zaczął się temat ślubu, unikałam go jak ognia. Długo zwlekaliśmy z zarezerwowaniem daty ślubu, ale w końcu, w przypływie sił i chęci, udało się. Termin na 8 października, a ja 3 miesiące temu dostałam derealizacji, nie mogłam spać, byłam kłębkiem nerwów. W tym wszystkim zdecydowałam się jeszcze wrócić do pracy. Po dwóch tygodniach obudziłam się rano, narzeczony pyta "Co ze ślubem", a ja mu na to "Z jakim ślubem?". Nie byłam w stanie o tym wszystkim myśleć. Nie wiem czy wtedy poszłam do mamy i powiedziałam, że go nie kocham, czy że nie chce ślubu, już nie pamiętam. Ale kilka dni później obudziłam się z pytaniem w głowie "Czy go kochasz". Pierwsza odpowiedź była taka, że nie. Po kolejnej nieprzespanej nocy po prostu nie wytrzymałam i powiedziałam mu to. Później w kolejnych rozmowach zarzekałam się, że jednak go kocham, żeby został przy mnie. Na kolejny dzień pojawiła się myśl, że chcę iść do zakonu. Oczywiście też w nią uwierzyłam. Zaczęłam powtarzać sobie, że kocham Łukasza. W środku czułam ogromny opór, jakiś ścisk w głowie, walenie serca, itd. A następnego dnia byłam już w takim stanie, że wylądowałam w szpitalu. Temat ślubu został odłożony na bok. Ukochany cały czas, przez bitem dwa miesiące był przy mnie, troszczył się, martwił. Mówiłam mu, że go kocham. Było mi dobrze z nim. Niedawno wróciłam do domu. W szpitalu stwierdzili zaburzenia osobowości mieszane, nerwicę i objawy depresyjne wynikające z dekompenascji osobowości, wywołanej sytuacją życiową, jak to pięknie ujęła pani psycholog w szpitalu.
Nie wiem już sama co o tym myśleć. Kiedy narzeczony pytał o zaproszenia ślubne, milknę. Pojechaliśmy załatwić poradnię małżeńską i umówiliśmy się na protokół przedślubny. W drodze powrotnej zainicjowałam rozmowę o tym, że nie cieszymy się z tych przygotowań i ze ślubu. Przyznał mi rację. Pojawił się temat, żeby wziąć sam ślub cywilny. Oboje jakoś przystaliśmy na ten pomysł. Kilka dni temu zadał mi pytanie, czy go kocham. Powiedziałam najpierw tak, ale nie brzmiało mi to dobrze, nie prawdziwie jakoś. Więc powiedziałam "nie wiem". Poczułam się jak jakieś gówno nic nie warte. Jemu zrobiło się przykro. Potem powiedział, że się nade mną lituje.
Wczoraj z kolei zadał mi pytanie, czy chcę z nim być. Też chwila ciszy, a w środku jakby ścisk i różne inne doznania cielesne. Nie umiałam wydusić z siebie słowa. Nie wiedziałam, jak i co powiedzieć. Powiedziałam, że chcę, ale ze smutkiem i brakiem pewności. Nie rozumiem sama siebie. Nie wiem co czuję. Jesteśmy razem ponad 8 lat. Moja nerwica zaczęła się w momencie, kiedy zamieszkaliśmy razem (chociaż już w dzieciństwie miałam różnej objawy przypominające nerwicę). Nie wiem już kim jestem, na pewno nie tą dziewczyną sprzed kilku lat, która cieszyła się na wspólne wyjazdy, chciała spędzać razem każdy wolny czas, miała ochotę na seks, itd. Zmieniłam się chyba i ciężko mi z tym żyć, zrozumieć to, co się ze mną dzieje. Zadaje sobie setki pytań o nasz związek, o wspólną przyszłość. Zaczynam wątpić co do jego siły. Nie wiem czy mój pobyt w szpitalu tak nam "dokopał", czy moja niepewność co do ślubu i bycia razem. Po prostu nie pojmuję tego co się w nas i z nam dzieje. Chciałabym wrócić do czasu, kiedy zamieszkaliśmy razem. Nie wiem jak mam walczyć o nas, co robić. Oboje siedzimy smutni, przywaleni tym co się dzieje, zniechęceni. Planujemy wziąć tylko ślub cywilny. Musimy odwołać salę i termin w kościele. Nie jest to łatwe i nawet nie wiadomo jak się za to zabrać. W ogóle nie czuje radości z wakacji, z lata, z powrotu do domu ze szpitala, z życia tak naprawdę. Wróciłam na terapię, ale ledwie widzę jakąś nadzieję na poprawę stanu.